Organizator Marszu Równości w Lublinie: "Jeśli jakiemuś gejowi coś się stanie, to PiS będzie miał krew na rękach"

Daria Różańska
Radni PiS chcieli uczynić Lublin "miastem wolnym od ideologii LGBT", wojewoda lubelski palnął, że "w związku gejów to się mogą tylko zrodzić kamienie z nerek", a Elżbieta Kruk, "lokomotywa" na liście PiS w Lublinie do PE, wyraziła nadzieję, że "Polska będzie regionem osób wolnych od LGBT". – Trudno w kulturalny sposób się do tego odnosić. Gdybyśmy zamienili określenie "osoby LGBT" na Żydów, to cofnęlibyśmy się z tą retoryką do bardzo mrocznych czasów. Czuję się zaszczuty – mówi nam Bartosz Staszewski, gej, organizator pierwszego Marszu Równości w Lublinie.
Bartosz Staszewski jest organizatorem pierwszego Marszu Równości w Lublinie. Fot. Archiwum prywatne
Jak pan jako osoba homoseksualna czuje się dziś w Lublinie, który ma zostać "miastem wolnym od ideologii LGBT"?

Na początku muszę powiedzieć, że Lublin jest naprawdę miastem otwartych ludzi. Ma też długą tradycję szacunku do wszelkiej inności.

… którą radni PiS próbują niszczyć?

To, co właśnie próbują robić radni PiS nie jest uderzeniem w ideologię LGBT, ale w zwykłych ludzi – gejów, lesbijki, osoby biseksualne i transpłciowe. Radni pokazują nam, że się z nami nie liczą, że nie jesteśmy częścią tej społeczności, że miasto nie jest nam przychylne.

I to jest strasznie niepokojące. To mówienie nam wprost: "Jesteście dla nas zagrożeniem, potworem, przed którym musimy chronić nasze dzieci".


W czwartek radni spotkali się, by omówić projekt stanowiska PiS "Lublin wolny do ideologii LGBT". Na czym stanęło?

Z tego, co wiem, to radni PiS wciąż podtrzymują swoje stanowisko. I nadal chcą nieść je do innych samorządów. Jeden z radnych powtarzał, że i kolejne samorządy będą wchodzić z tą uchwałą.

Ale ostatecznie w Lublinie projekt radnych PiS nie został przyjęty?

Nie został on wprowadzony do porządku obrad sesji. Przegłosowali to radni PO. Na pewno radni PiS spróbują znowu – złożą uchwałę już w terminie, w kwietniu. Sądzę, że to nie koniec. Oni widzą, że to im ściąga publikę, media. To jest moment, kiedy mogą zaistnieć.

No tak, skoro burzliwa dyskusja dotyczyła m.in. karty LGBT+, chociaż nikt w Lublinie w ogóle nie chciał jej wprowadzić.

Nie, nie było takiego pomysłu.

Trudno więc nie stwierdzić, że to dla PiS-u paliwo polityczne.

Oni zachowywali się tak, jakby byli w Parlamencie Europejskim, a są tylko radnymi PiS w Lublinie. Bedą tym grać dopóki nie skończy się kampania albo nie wydarzy się jakaś tragedia.

Jeśli w tym roku odbędzie się Marsz Równości i coś się komuś stanie, to z pełną świadomością mówię, że PiS będzie miał krew na rękach. Bo to przez ich retorykę dzieją się okropne rzeczy.

Nie ma pan wrażenia, że w tej retoryce PiS miejsce uchodźców, Żydów teraz zajęły osoby LGBT?

Tak, zajęliśmy to miejsce. Jesteśmy wrogami ojczyzny. PiS wyciągnął na światło dzienne demony, stereotypy. Politycy tej partii potrzebują mieć wroga, żeby istnieć. Wiadomo, że skoro teraz mamy wybory do Parlamentu Europejskiego, to politycy PiS nie mogą "jeździć po Unii", dlatego atakują osoby LGBT. Wiadomo, że najprościej uderzać w jakieś mniejszości. I nimi jesteśmy teraz my. Sądzę, że to się nie zmieni do końca tego roku.

Staliście się elementem kampanii wyborczej...

Tak, radni i posłowie PiS traktują nagonkę na nas jako element kampanii wyborczej. Wydaje mi się, że to szersza taktyka PiS, który próbuje wybrać sobie na celownik przed wyborami parlamentarnymi przede wszystkim osoby LGBT.

Jedną z kandydatek na liście PiS w Lublinie do Parlamentu Europejskiego jest Elżbieta Kruk, która wczoraj powiedziała, że "Polska będzie regionem osób wolnych od LGBT". Jak pan odebrał te słowa?

Jako gej poczułem się urażony tymi słowami. Trudno w kulturalny sposób się do tego odnieść. Gdybyśmy zamienili określenie "osoby LGBT" na Żydów, to cofnęlibyśmy się z tą retoryką do bardzo mrocznych czasów. Czuję się zaszczuty. Nie wiem, co takiego zrobiłem pani Kruk, że ona tak bardzo nienawidzi osób LGBT.

Przecież jesteśmy ludźmi, którzy tak samo kochają, wychodzą na spacer, chcą żyć w Lublinie. W czym przeszkadzamy pani Kruk? Dlaczego ona widzi w nas wrogów? Na to pytanie chciałbym usłyszeć kiedyś odpowiedź.

Ale może przed wyborami do PE taki komentarz pani Kruk się opłaca? Może część mieszkańców Lublina odda na nią głos.

Wierzę, że mieszkańcy Lublina nie dadzą się przekonać tej retoryce. Wydaje mi się, że w Lublinie, gdzie mamy obóz na Majdanku, doskonale wiemy, dokąd prowadzi nienawiść.

Wojewoda lubelski powiedział parę dni temu, że "w związku gejów to się mogą tylko zrodzić kamienie z nerek".

W ten sposób pan wojewoda uraził wszystkich tych, którzy adoptowali swoje dzieci. Obraził też samotnych ojców i osoby homoseksualne, które poza granicami naszego kraju adoptują dzieci.

To nie jest język miłości, Kościoła katolickiego, na który tak często powołuje się PiS. To jest język nienawiści skalkulowany na to, żeby kogoś obrazić, cynicznie wykorzystać do swojej walki politycznej. Nie wiem, jakie jeszcze intencje ma PiS, ale wydaje mi się, że to dla nich korzystne. Wybory zweryfikują, na ile.

Chodząc po ulicach Lublina czuje się pan inaczej niż te parę lat temu?

Tak. W Polsce nastąpiła olbrzymia zmiana po tym, jak wygrał PiS. Nikt z nas nie spodziewał się tego, że język nienawiści rodem z najciemniejszych czasów, nagle stanie się standardem. I będziemy zapraszani do dyskusji z przeciwnikami, którzy będą odmawiali nam istnienia.

W Lublinie w ostatnim czasie pojawiły się naklejki z hasłami, np. "Lublin miastem bez dewiacji". Są one rozlepiane np. na przystankach autobusowych. Pojawiają się też mocne wpisy, jak np. "Pedały do pieca" albo "Majdanek na was czeka". Widać więc, że ta agresja jest.

W tej chwili nie czuję się fizycznie zagrożony. To chyba jeszcze nie ten etap. Chociaż trzeba jasno powiedzieć, że określenia, które padają w przestrzeni publicznej na temat osób LGBT, rezonują. Pełno jest nienawiści i przyzwolenia na to, by obrażać siebie nawzajem, zarówno w przestrzeni publicznej, jak i w szkole. Pamiętajmy o tym, że na własnych sznurówkach powiesił się Dominik z Bieżunia, zabił się też Kacper z Gorczyna. Historie tych chłopców pokazały, czym to wszystko może się skończyć – homofobia zabija.

Osoby publiczne mają w tym zakresie szczególne powinności – ich zadaniem jest włączać, a nie wykluczać, jednoczyć, nie dzielić. A PiS dzieli, wyłącza ze społeczności osoby LGBT.

W zeszłym roku ulicami Lublina przeszedł pierwszy Marsz Równości, przeciwko któremu protestował też prezydent Krzysztof Żuk. W tym roku znajdą się środki na organizację kolejnego marszu?

My jesteśmy gotowi na to, żeby Marsz Równości w Lublinie zorganizować.

A nie obawiacie się, że prezydent Krzysztof Żuk po raz kolejny zakaże marszu?

Mamy nadzieję, że tego nie zrobi. I pójdzie w kierunku Gdańska, czy Poznania, gdzie są np. pełnomocnicy czy pełnomocniczki ds. równego traktowania. Tego w Lublinie też bardzo potrzebujemy.
Bartosz Staszewski z partnerem.Fot. Archiwum prywatne

Boi się pan sam chodzić wieczorami i nocą po mieście?


Zdarzyło się kiedyś, że ktoś splunął mi w twarz, ktoś wyzywał mnie od pedałów. Nie jestem na tyle odważny, żeby przechodzić ulicami Lublina trzymając się z partnerem za rękę. Wydaje mi się, że jeszcze dużo czasu musi minąć, żebyśmy czuli się tutaj bezpiecznie.

A jeżeli pan radny Pitucha mi nie wierzy, to niech pójdzie z kolegą za rękę. Nie wszędzie jest rozpoznawalny jako człowiek z PiS i wtedy zobaczymy, co się stanie, kiedy kreowany przez niego tolerancyjny świat zderzy się z rzeczywistością lubelską.

Czym różni się rzeczywistość lubelska od np. warszawskiej?

Wierzę, że w obydwu miastach mieszkają tolerancyjni ludzie. Ale mam np. kolegę w Lublinie, który przeprowadził się do Poznania, a teraz myśli o tym, żeby wyjechać do Warszawy, bo tam jest inny klimat.

Osoby homoseksualne wyjeżdżają do stolicy, bo czują się bezpieczniej. Jest nas tam więcej, to bardziej multikulturowe miasto.

No i jest już karta LGBT+.

Tak, ona daje wytchnienie i jest symbolicznym znakiem, że rządzący miastem są nami zainteresowani, że na sercu leży im nasze dobro. Takie gesty są bardzo istotne.

Wiele osób przyjeżdża do Warszawy, żeby czuć się bezpiecznej. W stolicy są też kluby dla osób LGBT. Mając 19 lat po raz pierwszy miałem okazje zatańczyć ze swoim chłopakiem w dyskotece w Warszawie. Lublin na takie rzeczy w tej chwili nie pozwala. Dopiero od niedawna jest mały klub dla osób LGBT. Coś się zmienia.

Myśli pan, że byłaby w ogóle szansa, żeby w Lublinie wprowadzić kartę LGBT+?

Na dzień dzisiejszy pewnie nie, ale jestem przekonany, że mieszkańcy i mieszkanki Lublina są otwartymi, świetnymi ludźmi, a samorząd kiedyś do tego dojrzeje. Jestem pewien, że nastąpi zmiana, na którą oczekujemy. I że samorząd będzie pomagać osobom wykluczonym, nie tylko środowiskom LGBT, ale i tym z niepełnosprawnościami, czy mniejszości ukraińskiej.

Wystarczy popatrzeć na Gdańsk, gdzie zmarły prezydent Adamowicz – mimo konserwatywnych poglądów – bardzo wspierał osoby LGBT, współtworzył "Model na rzecz równego traktowania". To jakość polityki, której bardzo potrzebujemy w Lublinie. Wierzę, że Lublin jest na to gotowy, ale do tego potrzeba politycznej odwagi.

Uważa pan, że po dzisiejszej sesji rady miasta, bardzo burzliwej, na której padły ostre słowa, otwarcie się na osoby LGBT w Lublinie jest możliwe?

Sądzę, że tak. Jest grupa odważnych osób z Platformy Obywatelskiej... Zresztą prezydent wyszedł dziś w trakcie sesji, kiedy radni PiS zabierali głos w sprawie tej uchwały.

To był symboliczny gest. Prezydent w ten sposób pokazał, że nie zgadza się z tym, co oni mówią. Dał też do zrozumienia, że tego typu stanowisko nie powinno zostać uchwalone w Lublinie.

Dorastał pan w Lublinie?

Urodziłem się w Szwecji. Miałem 7 lat, kiedy stamtąd wyjechałem. Resztę dzieciństwa i dorosłości spędziłem właśnie w Lublinie.

Jak wyglądał pana coming out?

Kiedy miałem 12-13 lat, to zacząłem zauważać, że moim kolegom podobają się dziewczyny. A mnie dalej ciągnęło do chłopców. Zorientowałem się, że jestem trochę inny niż wszyscy.

Nie miałem z kim o tym porozmawiać. Na katechetkę nie miałem co liczyć. Kiedy miałem 18 lat, to postanowiłem powiedzieć mamie, że jestem gejem. Zaraz później wyjechałem do Warszawy na studia. Zostawiłem całą przeszłość za sobą. Tłumaczyłem sobie, że ten Lublin nigdy się nie zmieni, że to miejsce, w którym kiedyś na mnie napluto za to, że jestem gejem. Byłem przekonany, że nie chcę żyć w Lublinie.

Ale to się zmieniło, prawda?

Tak, spotkałem ludzi, z którymi można coś zmienić. Zorganizowaliśmy pierwszy Marsz Równości. Skoro udało nam się przejść z tęczowymi flagami ulicami Lublina, to teraz możemy spróbować, by zmienić coś w tym mieście. Tak, żeby wszyscy czuli się bezpiecznie.

Pamięta pan reakcje mamy na wieść, że jest pan gejem?

Pamiętam, że była trochę zszokowana tym oświadczeniem. Natomiast od razu zaoferowała mi wsparcie i zapytała, czy chcę z kimś porozmawiać. Umówiła mnie na spotkanie z psychologiem z Lambdy. Ten mężczyzna uspokoił mnie, że nic złego się nie dzieje i dobrze, że się ujawniłem. Mówił też, że to ułatwi mi w życiu wiele rzeczy. Tego punktu doradczego w Lublinie już dzisiaj nie ma. Lambdzie skończył się już grant na takie miejsca.

To z kim taki 12-13-latek może dziś porozmawiać o swojej orientacji? Zewsząd słyszy przecież, że geje i lesbijki to zło, że trzeba zamykać przed nimi domy, szkoły.

Władza o tym nie myśli. Politycy bardzo często są cyniczni, wykorzystują ludzi mechanicznie, ale nigdy w życiu tak mocno nie odczułem, co to znaczy być w centrum pola bitwy. Ja jakoś dam sobie radę, ale co będzie z takimi kilkunastoletnimi dzieciakami? Historie Dominika czy Kacpra powinny być dla nas przestrogą.