Polak zagrał w kolejnym filmie oscarowego reżysera. Rozmawiamy ze wschodzącą gwiazdą kina europejskiego

Bartosz Godziński
– "Schyłek dnia" jest w pewnym sensie prequelem "Syna Szawła". To, co zaczęło się dziać w Europie przed I WŚ, jest powodem wybuchu II Wojny Światowej i Holocaustu. Za wspaniałym rozwojem myśli i sztuki z początku XX wieku czaił się demon zniszczenia – mówi naTemat Marcin Czarnik. Aktora zobaczymy w filmie "Schyłek dnia", który możemy oglądać w polskich kinach. Jego reżyserem jest nagrodzony Oscarem László Nemes.
Marcin Czarnik zagrał niewielką, ale istotną rolę w filmie "Schyłek dnia" Fot. Materiały prasowe dystrybutora / Gutek Film
Węgierski artysta stał się ulubieńcem krytyków po debiutanckim (i od razu oscarowym!) "Synie Szawła". Jego kolejny film nie zawiódł oczekiwań - "Schyłek dnia" zachwyca wizualnie, jest apokaliptyczny i zgarnia świetne recenzje, a wcześniej zdobył nagrodę na festiwalu w Wenecji.

László Nemes dwoma filmami ugruntował sobie solidną pozycję wśród nowych twórców kina europejskiego. W obu produkcjach zagrał też 43-letni Marcin Czarnik, wieloletni aktor teatralny, którego od dawna możemy oglądać w epizodycznych rolach w filmach. Jednak prawdziwa kariera na srebrnym ekranie dopiero przed nim.
Już drugi raz występuje pan w filmie László Nemesa. To reżyser uwielbiany przez krytyków. Jak się z nim pracuje?


Jest profesjonalistą, artystą świetnie przygotowywanym do pracy na planie. To długi proces - zdjęcia są realizowane na taśmie filmowej. Nie ma zatem miejsca na eksperymenty. Nie nagrywamy wielu dubli. Długie ujęcia, zbliżenia, wszystkie techniczne aspekty są dopięte na ostatni guzik. Jeżeli ktoś lubi pracować w ten sposób, to jest to praca marzeń. Niewiele improwizujemy na planie - wszystko musi być przygotowane w czasie prób.

Wygląda na to, że musi pan lubić taką metodę robienia filmów?

Był czas, kiedy lubiłem improwizować. Z mojego doświadczenia jednak wiem, że najczęściej eksperymentuje się z reżyserami, którzy nie wiedzą czego chcą. Jest to męczące i frustrujące. W jazzowych improwizacjach jest pewna struktura, a w aktorstwie to często sprowadza się do uwagi : "Zaproponuj coś”. Pytanie: co? U László nie było tego typu rozważań.
Fot. Materiały prasowe
Wróciłbym jeszcze do pierwszego filmu Nemesa - "Syna Szawła". Jak udało się panu dostać tam rolę?

Do teatru, w którym wtedy pracowałem, dotarł mail, że poszukiwani są aktorzy do węgierskiego filmu wojennego. Trzeba było wysłać zdjęcia, filmy - tak zwane self-tape’y. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że film będzie dotyczył obozu Auschwitz-Birkenau, ale ponieważ urodziłem się w Oświęcimiu i interesuję się tematyką II Wojny Światowej, głównie o tym mówiłem na wysłanych nagraniach. Następne było spotkanie z reżyserem i zdjęcia próbne. Po tym dostałem rolę.

Za drugim razem było łatwiej?

Było łatwiej pod tym względem, że László chciał ze mną pracować, ale nie wiedział, czy podołam. "Schyłek dnia" jest po węgiersku i miałem grać Węgra. Zadzwonił do mnie z pytaniem, czy jestem w stanie nauczyć się czegoś w tym języku. Wysłałem nagrany monolog "Być albo nie być" po węgiersku.

Zaraz potem dostałem tekst mojej postaci i zostałem zaproszony do Budapesztu na zdjęcia próbne. Byli tam również aktorzy węgierscy aspirujący do tej roli - rolę Sandora dostałem jednak ja... mimo tego, że kompletnie nie znałem języka. Teraz trochę rozumiem język, potrafię przeczytać tekst fonetycznie, ale to efekt 8-miesięcznej nauki.
Fot. Materiały prasowe
Co powinniśmy wiedzieć przed seansem "Schyłku dnia"? O ile tło historyczne "Syna Szawła" jest nam znane, o tyle nie każdy ma pojęcie o Budapeszcie sprzed I Wojny Światowej.

Budapeszt pod koniec XIXw., był jedną z najlepiej rozwijających się europejskich stolic. To tam powstało pierwsze metro na kontynencie. Po ugodzie z monarchią austriacką w 1867 roku i utworzeniu mocarstwa Austro-Węgier dostał niezwykłą możliwość rozwoju zarówno jeśli chodzi o przemysł, jak i sztukę. Budapeszt wtedy bardzo mocno rywalizował z Wiedniem.
Po I WŚ Węgry straciły status ważnego miejsca w Europie. I ta tęsknota za wielkimi Węgrami ciągle istnieje i nadal powoduje polityczne napięcia w tym regionie.

"Schyłek dnia" jest w pewnym sensie prequelem "Syna Szawła". To co zaczęło się dziać w Europie przed I WŚ, jest powodem wybuchu II WŚ i Holocaustu. Za wspaniałym rozwojem myśli i sztuki z początku XX wieku czaił się demon zniszczenia.

Historia filmu jest z pozoru banalna: młoda kobieta urodzona w Budapeszcie, wychowana w Trieście, wraca do miasta urodzenia. Jej rodzice mieli tu kiedyś luksusowy, świetnie prosperujący zakład kapeluszniczy. Zakład obchodzi właśnie 30-lecie, tyle też trwało prosperity Węgier.

Czy przesłanie powiedzenia "Polak, Węgier dwa bratanki" można było poczuć na planie?

Nie. László jest obywatelem świata. Świetnie mówi po angielsku, studiował w Nowym Jorku, zna francuski, uczył się w Paryżu. Współscenarzystami byli Francuzi. Na planie pracowali ludzie wielu narodowości. W czasie pracy na planie panowała raczej wspólnota zainteresowań i celu. Wątki polsko-węgierskie nie miały znaczenia. Porozmawiajmy teraz o pańskiej karierze. Z tego co widziałem, jest pan bardzo zapracowany. Na Filmwebie naliczyłem, że w zeszłym roku brał pan udział w aż 8 produkcjach filmowych i telewizyjnych.

Tak, dużo pracuję. Na małym ekranie zagrałem pierwszoplanową postać w serialu "Artyści" Moniki Strzępki, spotkałem się z Janem P. Matuszyńskim w "Nielegalnych" zrealizowanych dla Canal+. W filmie pracowałem ostatnio z Agnieszką Holland, Leszkiem Dawidem i Marthą Coolidge. W teatrze przeszedłem przez Hamleta, Robespierre’a, Dzierżyńskiego. Mam na koncie sporo pierwszoplanowych ról o podobnym, połamanym moralnie charakterze, co moja postać ze "Schyłku dnia".

Teraz przede mną główna rola w filmie Pawła Ferdka o roboczym tytule "Agung" - to nazwa wulkanu w Indonezji. Lecę na 2 miesiące na Bali. Z Anną Krotowską, będziemy filmową parą, której na wyspie życie i relacje się komplikują. Pojawią się wątki sensacyjne i magiczne. Czy porzuci pan teatr na stałe?

Jestem po premierze w TR Warszawa - "Inni Ludzie" w reżyserii Grzegorza Jarzyny. We wrześniu spotkamy się znowu z Janem Klatą w Krakowie. Niedawno została przetłumaczona na polski wspaniała książka "Dług. Pierwsze pięć tysięcy lat" Davida Graebera. Spektakl powstaje właśnie na podstawie tej książki.

Jednak rzeczywiście, chcę trochę od teatru odpocząć. Co będzie później? Zobaczymy.

A jak wychodzi panu łączenie życia zawodowego z prywatnym? Zabiera pan rodzinę na Bali?

Tak. Po zakończeniu zdjęć przyleci do mnie żona i córka. Będziemy mieli okazję wreszcie wspólnie odpocząć. Mamy w tej dziedzinie zaległości i musimy je nadrobić.