I dlatego normalny człowiek woli Ubera. Po tym, co dzisiaj przeżyłem, w ogóle nie jest mi żal taksówkarzy
Jeszcze do wczoraj nie oceniałem działań taksówkarzy. Mają swoje postulaty, mogą się one komuś podobać albo wręcz przeciwnie. I na pewno rozumiałem, że ktoś może chcieć je wykrzyczeć. A potem zobaczyłem, jak zachowywali się taksówkarze w trakcie swojego poniedziałkowego protestu. A dzisiaj taryfę chciałem po prostu zamówić – i zupełnie mnie zatkało.
Nie trzeba było tęgiej głowy, żeby przewidzieć tego skutki. A było dokładnie tak, jak mogliśmy to sobie wszyscy wyobrazić. Medialny przekaz skupił się na nauczycielach, na nich też skupili się politycy i zwykli Polacy.
W efekcie jeśli coś dzisiaj ktoś pamięta z poniedziałkowego strajku taksówkarzy, to zwykłe chamstwo niektórych z nich. Po mediach błyskawicznie rozszedł się filmik, na którym widać strajkujących atakujących… innego taksówkarza.
Sytuacja była tak napięta, że do akcji musiała wkroczyć policja. Do tego dochodzą inne incydenty, bo przecież taryfiarze w jednym z warszawskich tramwajów wybili szybę, a ich "koledzy" po fachu, którzy z powodu jakichkolwiek umów musieli wczoraj pracować, jeździli okrężnymi trasami. Byle ich tylko ominąć. Już nie mówiąc o strachu kierowców Ubera czy Bolta.
Tyle przeciętny człowiek mógł zapamiętać z tego strajku. Że coś im nie pasuje i że zrobili burdę w centrum miasta.
I teraz szczerze przyznam, że dzisiaj chciałem o tym porozmawiać z samymi taksówkarzami. Proste pytania: czy popiera pan strajk, czy brał pan w nim udział, czy popiera pan to zdziczenie, które wczoraj obserwowaliśmy w Warszawie.
No i… nie udało mi się. Aby porozmawiać z taksówkarzami, chciałem po prostu z nimi pojeździć. Z redakcji wyszedłem na ulicę i złapałem za telefon.
Zacząłem od MPT Taxi Warszawa, czyli Miejskiego Przedsiębiorstwa Taksówkowego. Wybrałem numer, po chwili zgłosiła się dyspozytorka. Wskazałem adres, po czym uprzejma pani poinformowała mnie, że musi sprawdzić, czy ktoś podejmie się zlecenia. I poprosiła o cierpliwość.
No więc czekam. Czekam i czekam… To naprawdę trwało dłuższą chwilę. W końcu pani wraca do telefonu. – No niestety, w pobliżu mam tylko jednego kierowcę i on nie chce tego zlecenia. Także przykro mi – powiedziała i rozłączyła się.
Stanąłem na chodniku jak wryty. Jako osoba przyzwyczajona do tego, że na Ubera czy Bolta czeka się dosłownie moment, byłem szczerze zdziwiony, że korporacja taksówkarska może nie mieć jak mnie przewieźć.
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
W końcu się udało, ale… tylko dodzwonić. – Czas oczekiwania to piętnaście minut. Przyjąć? – zapytała mnie beztrosko pani po drugiej stronie kabla. Grzecznie odmówiłem. Nie będę przecież czekać kwadrans na taksówkę.
I w końcu jeszcze jedna próba – Ele Taxi. Tutaj dyspozytorka zbyła mnie z miejsca. – Proszę pana, kontynuujemy strajk taksówkarzy i nie mogę przyjąć pana zlecenia – poinformowała mnie. A ja głupi przeczytałem, że strajk został zawieszony, bo przecież dogadali się z minister przedsiębiorczości i technologii Jadwigą Emilewicz.
To znaczy, pani Emilewicz sprzedała taksówkarzom w poniedziałek kit, bo obiecała, ze Rada Ministrów poruszy kwestię "czasowego wyłączenia aplikacji służących do zamawiania przejazdów (…) do momentu uregulowania ich funkcjonowania nową ustawą". Co oczywiście na ten moment po prostu nie jest możliwe.
W sumie na próby zamówienia taksówki poświęciłem około kwadransa. W tym samym czasie Uber przyjechałby po mnie przynajmniej trzy razy. Dla mnie po prostu nie jest zrozumiałe, jak w dwumilionowym mieście można przez kwadrans stać na ulicy i nie doprosić się o taksówkę.
Najdziwniejsze jest w tym wszystkim to, że taksówkarze nie chcą dla siebie żadnych przywilejów. Oni chcą, żeby inni mieli tak samo źle jak oni. Bo kiedy pojawiają się pomysły deregulacji ich zawodu, to przecież protestują… właśnie oni. Muszą być egzaminy, musi być drogo i z komplikacjami.