O tym nie masz pojęcia, kupując ciuchy. Była królową mody dla młodzieży, odeszła, by uświadamiać klientów
Przez kilka lat współkierowała marką Local Heroes, jej ubrania nosili Justin Bieber i Miley Cyrus. Była na szczycie. Jednak pewnego dnia Areta Szpura uświadomiła sobie, że przemysł modowy, w którym działa, jest drugim najbardziej szkodliwym przemysłem dla naszej planety. Była w szoku, jednak postanowiła działać. Szpura odeszła z firmy i poświęciła się ratowaniu planety. I idzie jej świetnie.
Kompletnie nie czuję się Gretą, po prostu mamy podobne imiona (śmiech). Myślę, że ta łatka przylgnęła do mnie nie dlatego, że tyle zrobiłam, ale dlatego, że nie miałam konkurencji. Nie było innej osoby, która działała w ekologii i miała aż taki following. Owszem, jest mnóstwo wspaniałych aktywistów, ale nikt o nich za bardzo nie słyszał. Dopóki "Wysokie Obcasy" nie zrobią o nich reportażu, oni żyją w swoim świecie. Nikt za bardzo nie zna imion i nazwisk osób, które broniły Puszczy czy od lat działają w Greenpeace, a…
… a Ciebie na Instagramie obserwuje ponad 71 tysięcy ludzi.
Tak, dokładnie. Ja byłam na świeczniku prawie od zawsze, bo miałam swoją markę Local Heroes, a potem było wielkie oburzenie pod tytułem "jak mogłam odejść z marki". Ludzie zaczęli mnie wtedy bacznie obserwować. Kiedy odchodziłam, nie miałam za bardzo pojęcia, co będę robiła, ale ekologia wciągnęła mnie po uszy i zaczęłam się tym po prostu dzielić z followersami.
To był proces – nie stałam się eko z dnia na dzień, to była wędrówka. Dużo ludzi pisze mi teraz, że weszli w tę ekologię razem ze mną. To dzięki social mediom udało mi się rozprowadzić te tematy dalej. To, że świadomość ekologiczna bardzo przez te dwa ostatnie lata wzrosła, to nie jest tylko i wyłącznie moja zasługa, Broń Boże. Ale znalazłam się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.
Miałam dobre możliwości ku promowaniu eko życia i cieszę się, że mogłam wykorzystać swoje zasoby i umiejętności. Zawsze podkreślam, że jestem pomiędzy naukowcami i aktywistami a masą.
To jest niesamowicie dobre zhakowanie systemu. Nie mamy bowiem czasu na to, aż wszyscy sami zrozumieją, że musimy działać i przejdą tę zmianę, którą ja przeszłam. Mamy tak mało czasu, by działać, że musimy wykorzystać te systemy, które kiedyś wymyślili jacyś mądrzy merketingowcy.
To jest właśnie jeden z nich – jeśli możemy spowodować, że będzie moda na ekoubrania i chodzenie z butelką wielorazową, to to jest super droga na skróty. Miejmy nadzieję, że chociaż część osób pójdzie dalej w tych rozkminach. Każdy ma bowiem inny "poziom początkowy” bycia eko: niektórzy zainteresują się plastikiem, inni będą martwić się zwierzątkami w oceanie. To jest właśnie w tym wszystkim świetne.
Założyłaś własną markę modową Local Heroes, a moda jest drugim najbardziej szkodliwym dla środowiska przemysłem. Odeszłaś i zajęłaś się ekologią. Czujesz się jak córka marnotrawna, która się nawróciła? Bo to wręcz aż taka filmowa metamorfoza.
Trochę tak, czekam na zaproszenie od Oprah (śmiech). Ale nie myślę o tym w ten sposób, że muszę odkupić swoje winy, to nie był mój motyw napędowy. Myślę, że nikt wtedy za bardzo nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo ubrania są szkodliwe. Jak spędziłam w branży modowej całkiem sporo lat i nigdy nie natknęłam się na przekonanie, że chodzenie po centrum handlowym i kupowanie w sieciówkach jest czymś złym.
To był kolorowy, tęczowy świat spełnienia marzeń. Ciuchy zawsze były dla mnie czymś miłym i fajnym, sposobem na wyrażanie się. Zaczynałam jako jedna z pierwszych blogerek w Polsce i to było wspaniałe. Taka nasza oaza, w której my, blogerki, mogłyśmy wszystkie pocieszyć się jednym naszyjnikiem z H&M, który udało nam się upolować. To było bardzo niewinne.
Na początku byłam totalnie wkurzona, czułam, że życie mi się rozsypało. Nagle okazało się, że jesteśmy cząstką mechanizmu, który to wszystko napędza, że dałyśmy się w to wrobić i jesteśmy darmowym narzędziem promocyjnym. Nie miałam pojęcia o tylu rzeczach, a to był mój cały świat! Oddałam temu całe serce! Myślałam sobie: "Ale jak to? Ktoś mnie wyrolował". Byłam też przerażona, bo wiedziałam, że nie zmienię świata mody w jeden dzień. Nawet nie wiedziałam, jak zacząć.
Ale próbowałaś?
Tak, ale czułam się trochę jak w "Truman Show", bo ludzie mody udawali, że nie ma problemu. Rozsyłałam im film "True Cost" o szkodach wyrządzonych przez przemysł modowy, mówiłam wszystkim, że muszą to obejrzeć. Ale ludzi, którzy wzięli to sobie do serca, był ułamek. Nie wiem, może osoby starsze, bardziej doświadczone zdawały sobie z tego sprawę, ale nie chciały o tym wiedzieć? Może im jest wygodnie w tej niewiedzy, bo nie chcą niczego zmieniać. Bo to wymaga pracy, zmiany wszystkiego. Ale dla mnie już wtedy nie było odwrotu.
Dlatego Twoja decyzja wydaje się taka odważna, dość hardcorowa. Też tak to teraz widzisz?
Ja po prostu wiedziałam, że nie mogę inaczej, że będę działać w zgodzie ze sobą. Ta decyzja dojrzewała we mnie przez dwa lata. Złożyło się na to wiele rzeczy, to nie była tylko kwestia ekologii, ale przede wszystkim rozjechania się wartości z moją wspólniczką, m.in. dlatego, że chciałam zmienić własną firmę. Nie widziałam jednak za bardzo pola do rozmowy, nie mogłyśmy się dogadać i wynaleźć wspólnych rozwiązań. W końcu sobie odpuściłam. Ale to jest naturalne – założyłyśmy firmę w wieku 20 lat, a przez 5-6 lat ludzie bardzo się zmieniają.
Oprócz tego czułam, że tego, co miałam się nauczyć, już się nauczyłam. Zawsze mówiłam, że "Doing Real Stuff Sucks", a siedziałam w biurze i wypełniałam jakieś faktury i tabelki – nie o to mi chyba chodziło w życiu. Postanowiłam więc rozstać się z firmą. Było ciężko, na początku byłam roztrzęsiona i zapłakana, nie wiedziałam, jak to wszystko będzie wyglądało. Ale potem poczułam spokój, bo wiadomo, że te kropki się łączą dopiero wtedy, kiedy są jakieś perspektywy.
Zaraz miną dwa lata od momentu, kiedy odeszłam i uważam, że to była jedna z lepszych rzeczy, jaką mogłam dla siebie zrobić. Wyszłam ze strefy komfortu i wiem, że takich zajawek będę miała w życiu milion i nie będę bała się zmieniać mojego życia, jeśli uznam, że czas na coś nowego.
Czyli czujesz, że ekologia to jest to, co teraz powinnaś robić?
Tak, ale wychodzę z założenia, że nie jestem w stanie przewidzieć przyszłości. Zawszę na maksa ufam jednak swojej intuicji i to jest chyba dobry sposób na to, żeby nie zwariować. Świat się tak szybko zmienia, że nie wiemy co będzie, nawet za tydzień. To zabrzmi jak Paulo Coelho, ale ważne jest żyć tu i teraz. Wstaję rano i myślę sobie: "ok, co mogę dzisiaj zrobić, żeby ten świat był lepszym miejscem"? A przy okazji, żeby też mieć z tego zabawę. Nauczyłam się bowiem, że muszę też myśleć o sobie. Bo nie myślenie o sobie źle się kończy – jak się wypalę, to nikomu nie pomogę.
Czyli ekologia sprawia Ci dużo radości?
Tak, szczególnie jak ten temat podchwycił. Wcześniej to była syzyfowa praca, a teraz w ciągu jednego tygodniu mam projekty z H&M, z Netflixem, konferencje, wywiady. Jest tyle eventów, że czasami nie mogę na wszystkie pójść, bo się nakładają. Ludzie chcą o tym słuchać, pisać, chcą działać. To jest najfajniejszy efekt kuli śniegowej, jaki miałam okazję do tej pory obserwować w moim życiu.
Czysto naukowymi faktami. Są sceptycy, którzy są nam potrzebni, bo podchodzą do tego z rozwagą, muszą wszystko sprawdzić, wsadzić palec w ranę. Są też jednak negacjoniści, który wiedzą lepiej i których nie sposób przekonać. Nie ma więc sensu tracić czasu na przekonywanie ludzi, którzy nie chcą wiedzieć. Jest bowiem pełno osób, którzy nigdy nawet nie słyszeli o globalnym ociepleniu, a którzy chcą słuchać. To na nich się trzeba skupić.
Wystarczy czasem powiedzieć, że pada śnieg na Hawajach, albo pokazać dane, że każdy następny rok jest najcieplejszy w historii. Dane, które mamy są bowiem niepodważalne i przerażające. Media powinny o tym codziennie trąbić, bo ludzie zapominają – raz usłyszą i wracają do swojego życia. Zresztą im się nie dziwię, mają swoją pracę, dom, dzieci, myślą o tym, żeby przeżyć i coś zjeść. Ale tego czasu mamy naprawdę bardzo mało… I im dłużej będziemy czekać, tym gorsze będą konsekwencje.
Jak myślisz, ile tego czasu nam zostało?
Tego nie wiemy. Wiemy jednak, że jeśli temperatura podniesie się o więcej niż 1,5-2 stopnie Celsjusza, to zmiany będą nieodwracalne. Nastąpi topnienie lodowców, znikną zmarzliny na Antarktyce, bo to będzie piekarnik, którego nie będziemy mieli jak ochłodzić. To będzie apokalipsa. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo żyjemy sobie wygodnie w naszym kraju i nie łączymy za bardzo faktów.
Nie uczymy się w ogóle na naszych błędach, nie ma też żadnej współpracy między państwami i kontynentami. Każdy sobie. Kiribati tonie i nie wie co ma robić, a my udajemy, że mamy węgiel na 200 lat i nas to nie czeka. To wszystko jest maksymalnie upolitycznione. Dopóki ludzie u władzy nie zmienią swojej waluty i nie zdadzą sobie sprawy, że najważniejszą wartością nie jest pieniądz, a czyste powietrze, woda pitna, żywność zdatna do jedzenia i warunki umożliwiające mieszkanie na Ziemi, to nic nie wskóramy.
My możemy się buntować i działać, co jest świetne, ale potrzebujemy też zmian odgórnych, żeby to wszystko zmieniało się szybko. Istnieją państwa, które zbanowały plastik i żyją. Można? Można.
Przy życiu utrzymuje mnie piękna wizja świata, w której działamy wspólnie i się rozwijamy. Ale w którym nie wzrastamy w nieskończoność, bo to przekonanie to jest nasz największy błąd. Oczekujemy chociażby od swoich firm, że wzrost będzie coraz większy. A w przyrodzie nie ma przecież czegoś takiego, jak nieskończony wzrost. Musimy chyba uderzyć w ścianę i zdać sobie sprawę, że jesteśmy częścią tego całego ekosystemu i powinniśmy się dostosować do jego zasad. Dopóki to się nie zmieni, będzie chodzić po omacku.
Ale jest naprawdę dobrze. Te rozwiązania już są, musimy tylko schować nasze ego do kieszeni i rozprowadzić je równo po świecie. I to jest zadanie mediów i influencerów, osób, których ktoś słucha. Sama widzę, że kiedy zaczęłam o tym mówić, ludzie chcą słuchać. Pytają o książki, filmy, artykuły. Zdają się pytać: "gdzie te informacje były przez całe moje życie?".
Tak, jest taka potrzeba społeczna, co widać zresztą po tym, że Twoja książka "Jak uratować świat? Czyli co dobrego możesz zrobić dla planety" jeszcze nie wyszła, a już na liście bestsellerów.
Tak, podobno tak (śmiech). To właśnie z powodu tego zapotrzebowania ta książka powstała. Przypadkiem – chociaż przypadków nie ma – dostałam propozycję jej napisania i na początku odmówiłam, bo żadna ze mnie pisarka, z polskiego miała dwóję. To nie było moje marzenie, jestem dzieckiem Internetu. Ale spokojnie to sobie przetrawiłam i zdałam sobie sprawę, że nie ma rynku jednej pozycji, którą mogłabym polecić innym. Są za to hardcorowe książki w stylu zero waste o tym, jak samemu zrobić proszek do prania i krem. Nie ma za bardzo książek dla początkujących.
Fajnie, że działam na Instagramie, ale tam wszystko bardzo szybko ginie, a nikt nie ma za bardzo czasu, żeby szukać postu sprzed dwóch lat. Internet tez w tym przypadku będzie ciężki w obsłudze, bo jak się googluje o tych ekologicznych rzeczach to jest tyle tego, że nie wiadomo, gdzie zacząć. Dlatego jak ktoś ma 10 minut dziennie i chciałby coś zrobić, to internet raczej go zniechęci do bycia eko, niż zachęci.
Dlatego jednak zgodziłam się napisanie tej książki i dlatego jest właśnie w takiej, a nie innej formie: jest zbiorem różnych tematów, wywiadów, rozmów, przepisów. Ale są też odwołania do linków, książek, artykułów w razie gdyby ktoś chciał ten temat zgłębić. Bo czekając, aż zmieni się nastawienie dużych firm, mało wskóramy. Sami możemy zacząć od drobnych i mało obciążających działań, które sprawią, że już teraz będzie dobrze.
Przede wszystkim ograniczyć plastik. To bardzo łatwa zmiana, która ma pozytywny skutek dla planety. Czyli używanie wielorazowych butelek na wodę, unikanie reklamówek i cienkich zrywek w sklepie na warzywa i owoce. A więc zrezygnowanie z tego, co używamy przez 10 minut i wrzucamy potem do kosza. Zapominamy, że na naszej planecie nie da się nic wyrzucić, bo to do nas wróci. Plastik jest recyklingowany w kilkunastu procentach, reszta idzie na śmietnik albo zostaje spalona, co powoduje, że mamy takie, a nie inne powietrze.
Kluczem jest też niekupowanie, prawda?
Tak, powinniśmy oszczędzać wszystko co mamy, czyli nie kupować rzeczy albo chociaż nie kupować tanich rzeczy. W ogóle najlepiej nie kupować – kupować tylko to, czego naprawdę potrzebujemy, a resztę pożyczyć i kupić używane. To i oszczędność dla planety, i dla naszego portfela.
Ale to chyba bardzo trudne.
To jest trudne przede wszystkim dlatego, że wszyscy dookoła mówią nam, żebyśmy robili inaczej. Kiedyś posiadanie dużej ilości rzeczy było przecież nietaktem, ale nasze młode pokolenie zostało wychowane w kapitalizmie. Przyszli specjaliści, wyprali nam mózgi i teraz, biedni, wierzym, że jak kupimy nową sukienkę, to będziemy szczęśliwi.
I tak, i nie. Pomogło mi to, że miałam przez całe swoje życie tyle ubrań, że miałam już ich przesyt. Jak spędzasz wiele lat na szukaniu, kreowaniu i wymyślaniu ubrań, dochodzisz do momentu, kiedy robisz to, bo musisz. W kolekcji muszą być trzy bluzki, chociaż Ty masz pomysł tylko na jedną. Sama widzę, ile moich projektów było nie do końca przemyślanych. Ale wtedy zupełnie nie myślałam o tym w aspekcie, że marnuję surowce.
Teraz, kiedy przechodzę koło jakichś sklepów i widzę ile tego wszystkiego jest naprodukowane, to pęka mi serce. Kiedy pomyślę, jak bardzo cierpieli ludzie, którzy robili te ubrania, jak dużo toksyn zostało wykorzystanych i że te ciuchy są po jednym praniu do wyrzucenia, to zadaję sobie pytanie: "po co". Dlaczego my sobie to nawzajem jako ludzie robimy? Nie jestem w stanie tego zrozumieć.
Ale, tak jak mówiłaś, to już się zmienia. Także w modzie.
Tak, codziennie ktoś pisze o tym, jak szkodliwa jest moda, jak ograniczyć plastik i gdzie możemy kupić fajne używane rzeczy. Jest coraz więcej inicjatyw, fundacji, stowarzyszeń. Już wszyscy mamy przesyt, bo jest tego za dużo. Nasi rodzice nie mieli nic i się rzucili na rzeczy, a my już możemy mieć prawie wszystko, co chcemy. Zaczynamy już rozumieć, że nie tędy droga, że to nie daje szczęścia. Że szczęście to móc sobie spędzić popołudnie ze znajomymi i że nie dają go rzeczy, ale sytuacje, przeżycia czy emocje, czyli to, czego nie da się kupić.
Cały ruch slow life, czyli ludzie, którzy chodzą na targi śniadaniowe, to niby warszawka, ale te pozytywne trendy idą z dużych miast dalej. Biedronki się teraz chełpią tym, że mają polskie produkty od lokalnych dostawców, a wcześniej nikomu o tym nie zależało. To pokazuje, jaki my, klienci, mamy wpływ. Firmy muszą się nas słuchać, bo bez nas nie będą funkcjonować. W nas siła.