Po szkole pędzi dorabiać na kasie. Nauczycielka z Dąbrowy Górniczej wyjawia, na co ją stać za pensję
Pośród nauczycieli często słychać głosy, że więcej niż w szkole można zarobić na kasie w Biedronce. I choć przedstawiciele rządzącego PiS przekonują, że pensje pedagogów nie są niskie, to przykład nauczycielki z Dąbrowy Górniczej wskazuje na coś innego. Po pracy w szkole siada na kasie w supermarkecie, żeby jakoś dorobić.
W supermarkecie stawia się codziennie o godzinie 17.30 i pracuje na pół etatu do 21.30.
– Gdy wracam, młodszy syn już śpi, więc mam jeszcze czas, by przygotować się do zajęć na następny dzień. Gdy jest niedziela bez handlu, to nawet z dziećmi i z mężem dam radę pójść na spacer, rower czy na lody – wyjawia w rozmowie z dziennikiem.
Choć strajkujący nauczyciele spotykają się z dużą sympatią i dość powszechnym zrozumieniem dla ich oczekiwań finansowych, to nie brak hejterów. Ci z kolei twierdzą, że pensje nauczycielskie nie są wcale takie niskie.
"Chcą od razu 1000 zł, inne grupy się dla nich nie liczą. Rozgonić uprzywilejowane towarzystwo. Myślą, że są pępkiem świata", "Dzieci mają mieć braki w wykształceniu przez ich fanaberie?", "Zwolnić wichrzycieli, jak nie chcą pracować" – takich wpisów o strajku nauczycieli jest całe zatrzęsienie. Zawód nauczyciela szargany jest dziś na wszystkie strony. Przeciwnicy strajku już zrobili z nich "nierobów" i "obiboków".
źródło: "Gazeta Wyborcza"