"Może jeszcze wszystko przede mną"? Była gwiazdą "Top Model", dziś pracuje jako fryzjerka [wywiad]

Michał Jośko
W roku 2011 Gabriela Pacholarz, przebojowa 19-latka z Podkarpacia, wystąpiła w drugiej edycji "Top Model", z miejsca stając się jedną z najbardziej wyrazistych osób w historii tego programu. Co nastąpiło później? Bolesne zderzenie się z realiami warszawskiego szołbizu skończyło się w salonie fryzjerskim.
Powrót do czarnych włosów – zupełnie jak w czasach "Top Model" Fot. Instagram.com/aahgabriela
Należałaś do dzieci, które kochają być w centrum zainteresowania?

Jestem jedną z szóstki rodzeństwa, a więc nie mogłam liczyć na takie rzeczy, co jedynaki. W centrum uwagi byłam przez pierwsze pięć lat życia, bo do tego czasu byłam najmłodszym z pięciorga dzieci. Później urodził się mój brat i ukradł mi show (śmiech).

Na pewno zawsze kochałam występować, śpiewać, rywalizować. Opowiem ci pewną historię z czasów, gdy miałam siedem albo osiem lat. Jakieś wesele w rodzinie, na które mama i tata poszli bez nas, zostaliśmy pod opieką dziadków.

Wieczorem dzwoni ojciec i mówi, żebym się ubrała, bo jednak pojawię się na tej imprezie. Mam zaśpiewać dla gości, w akompaniamencie zespołu muzycznego. Łał, ale fajnie! Wybrał mnie, choć przecież moja starsza siostra też udzielała się wokalnie.


Pierwszy casting wygrany. Lecz gdy miałaś 19 lat, Polska poznała cię nie jako piosenkarkę, lecz modelkę...

Widzisz, muzyka towarzyszyła mi od dzieciństwa; grałam na gitarze, skończyłam nawet szkołę muzyczną. Śpiewałam w zespole działającym przy domu kultury w rodzimym Przeworsku, jeździłam na konkursy wokalne.

W szkole średniej chodziłam z chłopakiem zajmującym się fotografią. Gdy zaczął robić mi zdjęcia, stwierdziłam, że przed obiektywem czuję się świetnie. Zaczęła pojawiać się myśl "a może zająć się tym zawodowo, przecież to również świetna metoda na zdobycie sławy".

Po ukończeniu liceum dowiedziałam się, że w krótkim odstępie odbędą się castingi do programów "Top Model" oraz "X Factor". Udział w pierwszym z nich był totalnym spontanem: wzięłam siostrę i szwagra, pojechaliśmy do Katowic.

Żadnej presji. Wychodziłam z założenia, że jeśli się nie uda, to po prostu pójdę śpiewać do "X Factora". Nie miałam na siebie konkretnego pomysłu, interesowały mnie różne rzeczy. Chodziło wyłącznie o to, żeby w jakiejś dziedzinie zabłysnąć tak, aby w przyszłości żyło mi się dobrze.

Udało się już przy pierwszym podejściu: stałaś się jedną z najbardziej wyrazistych postaci w programie "Top Model". Lądowanie w szołbizie było miękkie?

Od dzieciństwa wiedziałam, że pewnego dnia zamieszkam w Warszawie, a popularność, którą zdobyłam dzięki udziałowi w tym programie, dała mi pretekst do przeprowadzki.

Spakowałam więc walizkę, wsiadłam w pociąg i ruszyłam do stolicy. Wysiadłam na Dworcu Centralnym i w tym momencie pojawiło się pytanie "co teraz"? Przecież nie mam tutaj żadnych przyjaciół ani rodziny, nie zorganizowałam sobie nawet żadnego dachu nad głową.

Zapytałam więc taksówkarza, gdzie znajdę najbliższy hotel. Przemieszkałam tam pierwszy tydzień, później spotkałam się ze stylistką, którą poznałam w "Top Model". Przeniosłam się do niej, później do mieszkania jej koleżanki. Jakoś zaczęło się kręcić.

Zaczęłam brać udział w sesjach zdjęciowych i pokazach mody. Jak wszystkie uczestniczki jeszcze przed nagraniami musiałam podpisać pięcioletni kontrakt z dużą agencją modelek. Przez moment wydawało się, że złapałam Pana Boga za nogi.

A gdy ów moment minął...

... zderzyłam się z warszawską rzeczywistością. Do tej pory sądziłam, że agencja poda mi wszystko jak na talerzu. Błąd.

Okazało się, że mają swoje "perełki" i to na ich karierach się skupiają. Podpisali ze mną kontrakt, ale w ogóle nie pomagali. Do tego umowa była na wyłączność, tak więc nie mogłam robić niczego na własną rękę. Tak więc prędko rozwiązaliśmy ją za porozumieniem stron.

Gdyby wówczas agencja zajęła się mną lepiej, pokierowała jakoś karierą, być może wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. A ja byłam świeżakiem, który nie za bardzo wiedział, co ze sobą począć w tym wielkim mieście.

Zmiana agencji nie rozwiązałaby sprawy?

Myślałam nad tym, ale pojawiło się mnóstwo wątpliwości – przecież mam tylko 170 cm wzrostu, więc zdecydowanie zbyt mało jak na modelkę wybiegową. Musiałam się z tym pogodzić. Pozostawały reklamy, sesje zdjęciowe...

Zaczęłam uświadaniać sobie, jak to jest w modelingu: czasem masz mnóstwo zleceń, później przez długi czas żadnego. Dobrze, że miałam oszczędności, bo po maturze siedziałam dwa miesiące w Anglii. Pracowałam w fabryce, zarobiłam trochę pieniędzy na start.

No ale doszłam do momentu, w którym wiedziałam, że potrzebuję "normalnej" pracy. Zastanawiałam się nad byciem kelnerką albo barmanką, finalnie skończyłam jako opiekunka do dzieci. Przepracowałam rok jako niania, zapisałam się na studia. Kierunek: zarządzanie.

W tym samym czasie – był to rok 2012 – dzięki poczcie pantoflowej trafiła mi się nowa praca. Zostałam recepcjonistką w salonie fryzjerskim na Saskiej Kępie. Tym, w którym jestem aż do dziś.

Przeskok ze świata modelingu do tej branży był bolesny?

Nie. Chodzi o to, że już w gimnazjum układałam fryzury siostrom i koleżankom, zgłaszały się do mnie przed jakimiś półmetkami, studniówkami czy weselami. Zawsze mnie to kręciło, choć wcześniej nie pomyślałabym, że będzie to mój sposób na życie.

Jak mówiłam, zaczęłam na recepcji, ale w międzyczasie robiłam licencjat (temat pracy: "Promocja usług na przykładzie salonu fryzjerskiego"), byłam też taką trochę-menadżerką. Ogarniałam Facebooka salonu, robiłam relacje ze szkoleń fryzjerskich.

Jednak szef uważał, że powinnam sięgnąć po nożyczki. Opierałam się długo, wreszcie mnie namówił. Zostałam jego asystentką, przez rok uczyłam się podstaw zawodu, jeździłam na różne szkolenia. Okazało się, że mam wielki talent w tej dziedzinie. No i od dwóch lat jestem pełnoprawną fryzjerką.

... która w ubiegłym roku znów pojawiła się w telewizji.

Tak, wystąpiłam w drugiej edycji programu "Mistrzowskie cięcie". To znów zasługa szefa: nie chciałam iść na casting, stawałam okoniem, bo wydawało mi się, że mam za małe umiejętności fryzjerskie. Nie wierzyłam w siebie, choć z dzisiejszej perspektywy wiem, że oceniałam się zbyt surowo. Dotarłam do półfinału, sukces.

Dzięki temu występowi znów mogłaś pojawić się przed kamerą, ogrzać się w świetle jupiterów – tęskniłaś za tym?

Lubię to, nie ukrywam. Jednak część frajdy ukradł stres... Byłam spięta i poddenerwowana znacznie bardziej, niż w czasach "Top Model", bo tym razem zdecydowanie bardziej zależało mi na dobrym pokazaniu się. Na szczęście było naprawdę fajnie. No i po latach spotkałam Michała Piróga, kolegę z programu modelingowego.

Wróciły prośby o autografy, rozpoznawalność na ulicach, blichtr, ścianki, warszawskie salony?

W czasach "Top Model" normą były takie sytuacje: siedzę sobie w McDonald'sie, a tutaj co chwila ktoś prosi o autograf. Takie rzeczy zdarzają się zresztą do dziś, to miłe.

Wracając do "Mistrzowskiego cięcia" – oczywiście występ w nim nie zapewnił takiej sławy, co pojawienie się w "Top Model", to mniej popularny program...

Masz jakiś plan C, dzięki któremu znów będzie o tobie naprawdę głośno? Może jednak kariera piosenkarska?

Cóż, gdy przyjechałam do Warszawy, zabrakło czasu i możliwości, żeby rozwijać umiejętności wokalne. Musiało mi wystarczyć chodzenie do klubów z karaoke.

Dziś, po ośmiu latach, jest zbyt późno, żeby nadrobić zaległości, nie wrócę do dawnej formy. Tę pustkę nadrabiam w inny sposób: mój chłopak studiował wokalistykę jazzową na Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, siedzi w tym środowisku. Nagrywa nawet płytę.

Zaprosił cię do zaśpiewania na niej chórków?

Jeszcze nie, wciąż czekam na taką propozycję (śmiech). Dodajmy, że udziela też lekcji śpiewu, a więc może pewnego dnia podszkoli i mnie? Na razie nie chcę wchodzić z butami do jego świata zawodowego. Mam 28 lat, więc nie jestem już młoda. No ale z drugiej strony nie jestem również stara, tak więc może jeszcze wszystko przede mną?

Na razie skupiasz się na karierze fryzjerki. Nie dusisz się bez kontaktu z szołbizem?

Przecież mam z nim kontakt – przecież czasami jestem wysyłana na plany reklam albo sesji zdjęciowych, gdzie robię fryzury modelkom i gwiazdom.

Ale w takich momentach można poczuć ból, że wszystko nie kręci się wokół ciebie.

Jak to? W pewnym stopniu jednak się kręci. Wiadomo, że czasami mam ochotę stanąć na środku planu zdjęciowego i krzyknąć "zajmijcie się mną"! Ale zasadniczo spełniam się jako fryzjerka. Dzięki temu zawodowi wciąż mam styczność z "wielkim światem", choć z nieco innej perspektywy.