Wszyscy mówią tylko o nauczycielach, a ich się pomija. Dyrektor szkoły szczerze o strajku

Aneta Olender
"Jeśli coś pójdzie nie tak, to my jesteśmy za wszystko odpowiedzialni. Czujemy presję". Dyrektorzy szkół znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. Podczas strajku muszą odnaleźć się w konflikcie, w którym udział biorą nie tylko nauczyciele i strona rządowa, ale także rodzice i uczniowie. Dyrektor jednej ze szkół podstawowych opowiada naTemat o ogromnym stresie, odpowiedzialności za uczniów i nieprzespanych nocach.
Dyrektorzy strajkujących szkół znaleźli się w bardzo trudnym położeniu. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Sytuacja, w jakiej pan się znalazł, w jakiej znaleźli się inni dyrektorzy, jest bardzo trudna?

Bardzo. Stoimy między dwoma ścierającymi się środowiskami i musimy realizować zadania szkoły, a jednocześnie starać się współpracować z nauczycielami, którzy jednak wykonują swoją pracę w sposób oczekiwany przez nas, wtedy kiedy ją wykonują oczywiście. Nie możemy stworzyć środowiska ludzi, którzy będą wrogo nastawieni, ponieważ wtedy współpraca nie będzie możliwa.

Chodzi o to, że musi pan łączyć poczucie obowiązku z ludzkim podejściem do strajkujących?

Większość dyrektorów jest nauczycielami, więc w myśl zasady, że dyrektorem się bywa, a nauczycielem się jest, ci ludzie po jakimś czasie mogą wrócić na stanowiska nauczycieli. Będą musieli się odnaleźć w środowisku.


Co było najtrudniejsze w ostatnich dniach?

Lawirowanie między obowiązkiem a taką umiejętnością podejścia do ludzi, czyli rozmowa, rozumienie argumentów każdej ze stron: ministerstwa, kuratorium, pracowników.

Rozumie pan nauczycieli, którzy strajkują w pana szkole?

Oczywiście. Przecież jestem częścią tego środowiska. Ci ludzie zasługują na zdecydowanie większe pieniądze i przede wszystkim na szacunek, którego jest coraz mniej w społeczeństwie.

Czyli strajk wiele kosztuje też pana.

Tak, szczególnie ostatnio, kiedy były egzaminy. To była masakra, nie można było spać.

To było duże wzywanie?

Bardzo duże. Tym bardziej, że do końca nie mieliśmy pewności ile osób będzie wspierało nas podczas egzaminu. Tutaj trzeba powiedzieć o innych dyrektorach. Możliwość przerzucania pracowników, oddelegowania ich na egzaminy – w tym przypadku środowisko bardzo się spisało. Mówił pan o trudnościach jeśli chodzi o zrozumienie argumentów nauczycieli i ministerstwa, a są przecież jeszcze uczniowie.

Oprócz uczniów są jeszcze rodzice. Z jednej strony spotykamy się z ogromnym zrozumieniem motywacji strajkujących, otrzymujemy wiele maili, które to potwierdzają, w których rodzice deklarują wsparcie. Natomiast jest jeszcze druga strona, dostajemy także takie wiadomości, których nie warto cytować.

Jestem człowiekiem kompromisu, staram się rozumieć wszystkich, dlatego rozumiem i te postawy, rozumiem, że mogą mieć trudności w zorganizowaniu opieki nad dziećmi, ale trzeba także mówić o bardzo roszczeniowym podejściu.

Niektórzy twierdzą, że jako szkoła musimy spełnić swoje zadanie. Jako dyrektor muszę, ale szkoła musi mieć ludzi, którzy będą w stanie to zadanie realizować.

Czyli z tymi wszystkimi pretensjami pan musiał się mierzyć?


Tak, generalnie do mnie, ale również na mnie do kuratorium, do wydziału edukacji i, jak przed chwilę usłyszałem, nawet do Rzecznika Praw Dziecka. Poinformowano go, że szkoła nie zorganizowała zajęć opiekuńczych.

A rozmowy z kuratorium?

Wszystko zależy z kim się rozmawia, bo w kuratorium wbrew pozorom jest także sporo pozytywnych jednostek. Te sytuacje, które musieliśmy wyjaśniać, odbywały się na takim dużym stopniu zrozumienia. Nasze wyjaśnienia zostawały przyjmowane.

Oczywiście jest to stres. Inaczej nie widzę tego. Generalnie kuratorium przyjęło taką rolę kontrolująco-nadozrującą, a raczej nie wspierającą, ale nie były to bardzo negatywne kontakty.

Poza jedną sytuacją, która była dla mnie bulwersująca, kiedy zobowiązano nas do wysłania informacji dotyczących strajkujących nauczycieli na Systemie informacji Oświatowej, czyli tzw. SIO, to w zasadzie nie było wielkich akcji powodujących frustrację.

Obawia się pan, że będzie sporo odwołań od egzaminów?

Na szczęście nie mieliśmy żadnych dziwnych przypadków w komisjach nadzorujących, czyli np. panów leśników. Nie ma więc podstaw do podważenia egzaminów. Natomiast nie ukrywam, ze może tak się zdarzyć, że kiedy pokażą się wyniki - jeśli się pokażą, bo też nie wiadomo, kiedy to może nastąpić - i będą one złe, to mogą się ludzie odwoływać i rzeczywiście mogą to być działania skuteczne.

Wyobraża sobie pan moment po strajku, kiedy wszyscy wrócą do pracy, kiedy strajkujący i niestrajkujący spotkają się w pokoju nauczycielskim?

Muszę sobie to wyobrazić, bo tak to będzie funkcjonowało. To spotkanie na pewno będzie trudnym momentem, tym bardziej, że narastająca frustracja wśród pracowników strajkujących powoduje, że te relacje są coraz chłodniejsze. Obawiam się, że te pierwsze momenty nie będą miłe.

Odwiedza pan strajkujących?

Tak, nie stwarzam dystansu. Rozumiem ich zadanie, ale ważne jest także to, aby moje zadania były realizowane. Przeszliśmy przez egzaminy, które były dla mnie ogromnym wyzwaniem i ogromnym stresem. W dniu egzaminu wszystko zależało od tego, czy pojawią się nauczyciele nadzorujący.

Do ostatniej chwili była to wielka niewiadoma?

Nauczyciel może zacząć strajkować w dowolnym momencie. Mogłem założyć, że nauczyciel będzie na egzaminie, a on mógł stwierdzić, że właśnie rozpoczyna protest.

A uczniów jest panu trochę szkoda?

Bardzo. Dla nauczycieli i pracowników to jest duży stres, ale podejrzewam, że dla uczniów jeszcze większy. Ich także trzeba zrozumieć. Mam nadzieję, że wszystko skończy się jeszcze przed maturami, mam nadzieję, że prace będą ocenione, bo to także jest problem. Wielu nauczycieli nie chce podpisywać umów, aby je sprawdzać.

Jest już pan zmęczony strajkiem?

Cisza w szkole wbrew pozorom nie jest dobrym objawem, chociaż narzekamy na hałas. Ta cisza znaczy jednak, że coś nie działa, coś szwankuje, coś się nie dzieje. Jest to też męczące.

Które rozmowy są najtrudniejsze? Z rodzicami, z nauczycielami, z kuratorium?

Najtrudniejsze są chyba rozmowy z samym sobą. Kiedy próbujemy analizować nasze postawy, nasze obowiązki, nasze zadania. Kiedy próbujemy wszystkich zrozumieć. Ta walka z samym sobą jest najtrudniejsza. Gdyby człowiek opowiedział się zdecydowanie po jednej stronie, to może byłoby łatwiej. To jest poczucie obowiązku. Jestem dyrektorem po to, aby realizować proces edukacyjny.
Czujecie na co dzień chaos w swojej pracy? Nie chodzi mi o czas strajku, tylko o reformę.

Chaos czuć przede wszystkim. Jednak to, co mnie najbardziej martwi, to takie deprecjonowanie zawodu nauczyciela. Żongluje się takimi słowami jak "misja", a nie pozwala się misją wykazać. Kiedy człowiek musi walczyć o swoje zwykłe, codzienne życie, to wtedy i misja jest na drugim planie.

Człowiek z natury jest egoistą. Musi zadbać najpierw o siebie i o swoją rodzinę. Nie tylko politycy deprecjonują ten zawód. To samo robi społeczeństwo, choć wiadomo, że społeczeństwo jest też w jakiś sposób nakierowane przez polityków.

Często słyszę takie pytania: "Czy nauczyciel powinien być człowiekiem z misją?". Myślę jednak, że przede wszystkim powinien być człowiekiem. Jeśli nauczyciele mieliby zapewnione normalne funkcjonowanie, to jednocześnie by wychowywali zupełnie inne dzieci. Proszę zwrócić uwagę na to, że człowiek sfrustrowany wychowa tylko sfrustrowane dzieci. .

Wyobraża sobie pan taką sytuację, że niektórzy uczniowie nie napisaliby matur?

Niestety wyobrażam sobie. Mam jednak nadzieję, że pani minister wymyśli jakieś rozwiązanie, mniej lub bardziej zgodne z prawem. Natomiast to wszystko jest tylko świadectwem tego, że tak na dobrą sprawę to nikt nie myśli o dzieciach. Nie myślimy o tym co się dzieje w jakiejkolwiek perspektywie, myślimy tylko o tym co tu i teraz.