Tak naprawdę wygląda życie w zakonie. Po 20 latach odszedł, teraz opisał kulisy

Anna Dryjańska
Według Tadeusza Bartosia ostra krytyka Kościoła w niektórych państwach Europy Zachodniej brzmiałaby tak dziwnie, jak strzelanie z armaty do wróbla. – W Polsce to kler jest armatą, która strzela we wszystko, co mu się nie podoba. I robi to skutecznie – mówi były duchowny, autor powieści "Mnich", w rozmowie z naTemat.
Tadeusz Bartoś opublikował swoją pierwszą powieść pt. "Mnich". Ile jest w niej jego przeżyć z zakonu? fot. Maciej Zienkiewicz / Agencja Gazeta
Jak się pan czuje z łatką "wroga Kościoła"?

Przyzwyczaiłem się. Już święty Paweł posortował ludzi i wcielił w życie logikę wykluczenia. Kto nie z nami, ten przeciw nam - taka jest zasada, którą do dziś posługuje się kler.

Kościół karmi się tym, że wyobraża sobie, iż ktoś go nienawidzi. Jednocześnie sam podburza wiernych przeciw kobietom, ludziom LGBTQ, lekarzom, nauczycielom... Jest dużo grup, które bierze na celownik. Cieszę się, że nie muszę w tym uczestniczyć.

Czy tytułowy "Mnich” to pan? We wstępie zarzeka się pan, że nie jest tak skomplikowany jak pana bohater, ale jego przeżycia i introspekcje brzmią aż zanadto osobiście.


To nie jestem ja, ale to nie znaczy, że fabuła jest fantazją. To moje doświadczenia z zakonu, a także historie opowiedziane mi przez innych duchownych.

Zmieniłem imiona, pomieszałem wspomnienia. Poza tym historie są niestety prawdziwe.

Pokazują archaiczny system niewolniczy, feudalny, na którym opiera się Kościół. Kler, zakonnice, zakonnicy są w stu procentach własnością instytucji.

Pana książka to ostrzeżenie dla tych, którzy zastanawiają się nad zostaniem duchownym. Czy usłyszał pan od czytelników, że sam jest sobie winny, iż spędził 20 lat w zakonie?

Nie, ale pojawia się za to pytanie, dlaczego po prostu nie odszedłem, gdy tylko dostrzegłem pierwsze negatywne sygnały.

O to często są pytane kobiety doświadczające przemocy ze strony mężczyzn.

No właśnie. Tyle że w przypadku duchownych nie mamy zwykle do czynienia z przemocą fizyczną - siniakami, stłuczeniami, złamaniami. Oni doświadczają przemocy psychicznej, a część z nich, kierownictwo zwłaszcza, sama ją uprawia. Odejście to zdrada, zdrajca to najgorszy pomiot. Takie klimaty. Szantaż moralny.

Chodzi też o naruszanie cudzych granic, plotki, ostracyzm, wyróżnianie, pomijanie, manipulowanie, wywoływanie poczucia winy…

Krótko mówiąc mobbing podlany religijnym sosem. A to wszystko w zamkniętej grupie, która przebywa ze sobą cały czas.

Nie ma domu, do którego można pójść po kilku godzinach i odpocząć od toksycznej atmosfery.

Jaki jest cel tego mobbingu?

Chodzi o wkręcenie duchownych w mechanizm zależności tak, by nie mogli nawet pomyśleć o tym, by się wypisać z tego układu, a jeśli nawet pomyślą, by nie mieli odwagi, by to zrobić.

Panu się udało.

Odezwał się we mnie instynkt samozachowawczy. Zrozumiałem, że jeśli nie odejdę, to przestanę istnieć. Miałem szczęście, bo miałem dokąd iść, gdzie pracować.

Wielu duchownych, który chcieliby odejść, nie robi tego właśnie z powodów materialnych. Są też oczywiście tacy, którzy są gotowi znosić upokorzenia, byleby nie stracić tego specyficznego poważania, jakim się cieszą w oczach społeczeństwa z powodu sutanny czy habitu. Do czołobitności też można się przyzwyczaić.

Najpierw jednak do tego zakonu wstąpili. Dlaczego?

Zaczyna się bardzo podobnie jak w przypadku relacji miłosnych: od uwiedzenia. Bardzo młody człowiek jest bombardowany miłością, wzniosłością powołania, wieloma pozytywnymi komunikatami. Ukrywa się przed nim prawdziwe oblicze życia kleru. Ledwo pełnoletni człowiek, niezdolny do krytycznego myślenia, zostaje wciągnięty w grę pozorów.

Brzmi jakby pan opisywał wciągnięcie do sekty.

I powinno, bo mechanizmy są takie same. Różnica polega na tym, że Kościół jest większy i ma dłuższą tradycję.

Mój bohater wstępuje do zakonu z pobudek religijnych, a po latach orientuje się, że został członkiem specyficznego klubu gejowskiego. To jedno z jego rozczarowań.

I żeby było jasne: nie chodzi tu o homofobię - nie mam nic przeciw żadnej orientacji seksualnej, tylko hipokryzję: dwójmyślenie i dwójmowę, które okazują się nie do zniesienia. Potępianie homoseksualizmu z ambony i cieszenie się męskimi wdziękami w alkowie. Świetnie opisuje to Frederic Martel, socjolog francuski, w swojej książce "Sodoma".

A wiara?

Bywa narzędziem uzależniania tych, którzy widzą patologie, by nie mogli się wyrwać. Pana książka bywa krytykowana jako zbyt jednostronna. Wskazuje się, że pan mógł doświadczyć ciemnych stron zakonnego życia, ale może miał pan pecha, więc nie należy uogólniać.

To nie jest kwestia pecha, lecz systemu. Wiem co mówię: tkwiłem w nim 20 lat. Lekceważenie tego jako partykularnych doświadczeń w najlepszym przypadku świadczy o naiwności.

A jeśli ktoś nie chce mi wierzyć, niech sięgnie po książkę Martela. Zrobił setki wywiadów z kardynałami, biskupami i księżmi. I wyłania się z tego taki obraz, jaki ja zapamiętałem: jednej z najbardziej zdemoralizowanych grup społecznych.

Liczył pan ile herezji popełnił w „Mnichu”? Gdy główny bohater nazywa chrześcijaństwo satanizmem, jest to tylko wisienką na torcie.

Być może uwrażliwieni duchowni to policzą. Pojęcie herezji jest mi obce – to narzędzie dyscyplinowania niepokornych. Dzięki niemu kler piętnował, w dawnych czasach także torturował i zabijał ludzi.

Mówi pan o papieskiej inkwizycji?

Nie tylko. Mówię o religiach monoteistycznych, których kapłani uważają, że mają monopol na prawdę. Do dziś w różnych regionach świata ludzie są zabijani z powodu ideologii religijnej.

W ostatnich dniach kler zrobił coś, co spodobało się nawet jego krytykom. Biskup Markowski potępił pobicie i spalenie kukły Żyda w Pruchniku.

Antysemityzm to owoc kultury chrześcijańskiej - jeszcze do lat 50-tych XX wieku w liturgii katolickiej powtarzano, że to Żydzi zabili Jezusa. Przed II wojną światową kler był znany z antysemickiego kaznodziejstwa i bratania się z nacjonalistami.

Antyjudaizm to istotny wątek doktryny chrześcijańskiej począwszy od listów św. Pawła. Teraz, po Soborze Watykańskim II, biskupi mówią o ekumenizmie, szacunku, pojednaniu. Niestety to nie wykorzeniło wrogości, który przez tyle stuleci siano wśród ludzi.

Potrzebny jest wielki wysiłek edukacyjny, by wyplenić te uprzedzenia – a duchowni powinni zacząć od siebie.

Antysemicka mentalność to istotna składowa znaczącej części polskiego kleru.

Mija już 12 lat odkąd zrzucił pan habit, a słowa pańskiej krytyki są nadal niezwykle ostre. Nie za ostre?

Proporcjonalne do uprzywilejowania kleru w Polsce. W niektórych krajach Europy Zachodniej szereg tych problemów zostało o wiele głębiej przepracowanych, więc tam takie komunikaty brzmiałyby dziwnie, jak strzelanie z armaty do wróbla. W Polsce to kler jest armatą, która strzela we wszystko, co mu się nie podoba. I robi to skutecznie.