Przerażające bardziej niż się wydawało. Oto małe gesty, które mogłeś przegapić w filmie Sekielskiego

Aneta Olender
Każdy, kto obejrzał film Tomasza Sekielskiego "Tylko nie mów nikomu", wie, że to, co w swoim dokumencie przedstawił autor, robi wrażenie i długo pozostaje w pamięci. Gniew, obrzydzenie, poczucie bezsilności wobec systemu, który zamiast ofiar broni oprawców. W takiej gęstwinie uczuć i natłoku myśli niektóre istotne wątki mogły zejść na drugi plan. Dlatego w naTemat postanowiliśmy podpowiedzieć, co powinno zwrócić naszą uwagę, a zwyczajnie mogło umknąć.
Wszechobecna tajemnica, do której swoimi procedurami namawia także kościół, działa na niekorzyść ofiar pedofilii. Fot. screen z filmu "Tylko nie mów nikomu"
Kościół ukrywa oprawców i... ukrywa się
Film Tomasza Sekielskiego to właściwie historia o zamkniętych drzwiach i całowaniu klamek. Otwarty na ludzi, gotowy do zmian, bezkompromisowo walczący z pedofilią – taki właśnie jest rzekomo Kościół w Polsce. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie była to jedna wielka bzdura.

Taki stan rzeczy jak na dłoni widać w dokumencie "Tylko nie mów nikomu". Dorosłe już dziś ofiary księży pedofilów chcą spotkać się z odpowiednimi duchownymi, aby opowiedzieć im swoją historię i wskazać sprawców swoich dramatów. Mowa tu o próbie kontaktu z kardynałem Kazimierzem Nyczem i z kardynałem Stanisławem Dziwiszem. W obydwu przypadkach próby te spełzły na niczym.


Te sceny uwidaczniają smutną rzeczywistość, a właściwie wyjaśnią skąd bierze się w nas (zwłaszcza po obejrzeniu filmu) to frustrujące poczucie bezradności. Nikt tak naprawdę nie chce stanąć oko w oko z ofiarami, aby usłyszeć bolesną prawdę. Czyżby jedynym kontaktem z wiernymi – dla których księża przecież są – są kazania i ewentualnie specjalnie wydawane oświadczenia?
Przysięgam, że dochowam tajemnicy...
Ten, komu jednak uda się przekroczyć zamknięte na wszystkie spusty drzwi, i znajdzie się wśród nielicznych, którym łaskawie umożliwiono rozmowę z "najważniejszymi", wchodzi na wyższy poziom wtajemniczenia.

Sekielski doskonale obnaża mechanizmy kościoła, które pozornie chronić miały ofiarę, a tak naprawdę działają na korzyść duchowieństwa, idealnie ukrywając grzechy Kościoła. Mowa o scenie, w której ofiara księdza pedofila chce zgłosić przestępstwo.

"Przysięgam, że dochowam tajemnicy dotyczącej pytań i odpowiedzi i nie będę z nikim rozmawiać, z wyjątkiem osób do tego upoważnionych na mocy decyzji biskupa. Tak mi dopomóż Bóg i ta święta Ewangelia, której własnymi rękami dotykam" – tak brzmi przysięga, którą musi złożyć ofiara.

Brzmi też trochę jak emocjonalna manipulacja. I tu pojawia się po raz kolejny tytułowe "Tylko nie mów nikomu". Kolejna tajemnica, która zabiera ofierze narzędzia do obrony i do walki o normalne życie. Skrzętnie utkana sieć milczenia, która chroni oprawców. Osoby niewierzące takiej przysięgi składać nie muszą, ponieważ dla nich nie ma ona żadnego znaczenia.

Co więcej, osoby, która chce opowiedzieć jaka krzywda ją spotkała, podczas składnia zeznań nie może wspierać nawet ktoś bliski. Takie rozwiązanie na pewno nie pomaga. "Chcę to po prostu zgłosić i to wszystko" – w dokumencie Tomasza Sekielskiego mówi kobieta, która zgłasza się do kurii. Jednak to "po prostu" kończy się wraz z przekroczeniem progu tej instytucji. Wtedy też rozpoczyna się procedura.

"Powinniśmy być w zasadzie sami" – odpowiada ksiądz, który widzi, że kobieta przyszła z mężem (w rzeczywistości producent dokumentu). "W przypadku takich zeznań pod względem formalnym zazwyczaj tak jest. Może i dla pani swobodniej i też dla nas jakoś tak" – dodaje.

Jakoś tak swobodniej będzie można zamieść pod dywan to przestępstwo i przenieść pedofila w bezpieczne miejsce? Nie o takie bezpieczeństwo chyba tu chodzi. Przypomnijmy, że dopiero od 2018 roku, za sprawą nowelizacji Kodeksu karnego, kuria ma obowiązek zgłaszanie przestępstwa pedofilii.
W trakcie realizacji filmu umarł jeden z jego antybohaterów, ksiądz Franciszek Cybula.Fot. screen z filmu "Tylko nie mów nikomu"

Śmierć księdza Cybuli
Kolejnym wątkiem, który mógł umknąć w zalewie odrażających i wstrętnych zachowań księży, jest śmierć jednego z nich. Ks. Franciszek Cybula, m.in. kapelan prezydenta Lecha Wałęsy, umiera właściwie na oczach twórców. Jeszcze scenę, dwa ujęcia wcześniej widzimy jak ksiądz – co prawda już niedomagający – rozmawia ze swoją ofiarą, żeby za chwilę zobaczyć, jak ratownicy pogotowia ratunkowego wynoszą jego ciało na noszach.

Trudno jednak mówić o rodzącym się w tej minucie filmu współczuciu. Trudno, bo w głowie wciąż rezonują wypowiadane przez niego słowa. Słowa człowieka, którego raczej nie dotknęły wyrzuty sumienia.

"To było trochę dla humoru", "Miałeś apetyt", "Myślę, że równorzędnie się tym darzyliśmy", "Byłeś męski i tego nikt nie ukryje" – po każdym takim zdaniu przecierasz oczy. Ks. Franciszek Cybula do końca sprawia jednak wrażenie, że naprawdę nie dostrzega niczego złego w swoim zachowaniu... bo przecież "nie doszło do wytrysku".

Głupia namiętność
Tak, tłumaczenie to kolejny wątek tej opowieści. Tak, ten też można było pominąć, choć absurdy, które słyszeliśmy z ust księży przyznających się do wykorzystywania dzieci szokowały. "To objaw takiej ojcowskiej miłości" – powiedział ksiądz, z którym po latach skonfrontowała się Anna, czyli jego ofiara.

Ten duchowny miał świadomość dramatu, który zapoczątkował, ale jego wyjaśnienie to nadal szukanie winnego gdzieś indziej, umniejszanie swojej winy: "To diabeł zebrał żniwo" i "Głupia namiętność"– mówił ksiądz dziś mieszkający w Domu Księży Emerytów w Kielcach, kiedy Anna przypomniała mu, że masturbował się jej rękami.

Bicie się w piersi, prośby o wybaczenie i wzrok wznoszony ku Bogu z nadzieją na "sprawiedliwe osądzenie", albo wskazywanie palcem na diabła... Na tym kajanie się jednak kończy. Tu na ziemi ma być im bowiem dobrze. Kiedy inny z bohaterów spotyka się księdzem, który go wykorzystywał, i mówi mu, że najuczciwszym rozwiązaniem byłoby odejście z Kościoła i zrzucenie sutanny, ten odpowiada: "To nie jest rozwiązanie".

Pani pozwoli, że w rękę pocałuję
W temacie przepraszania jest jeszcze jedna istotna scena. Trudno nie mieć odruchu wymiotnego, gdy w dziewiętnastej minucie filmu ksiądz unosi się, aby okazać Annie Misiewicz "szacunek"... Chce pocałować kobietę w rękę. Człowiek, który zniszczył jej życie, człowiek, który dawno temu przekroczył wszelkie granice, człowiek który ją dotykał, całował, wykorzystywał.

Teraz znowu chciał się do niej zbliżyć. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego, co w tym momencie mogła czuć Anna. Ani tego, jak ów ksiądz mógł w ogóle pomyśleć, że jego ofiara zechce, aby zbliżył się do niej w taki sposób. Odrażające.

Szczęść Boże
Przy postaci Anny warto zatrzymać się na dłużej. Jej dramat rozpoczął się, kiedy miała 7 lat. W filmie odważnie mówi o tym, co wydarzyło się za drzwiami plebanii. Dziś 39-letnia kobieta nie ukrywa także tego, że ksiądz zniszczył jej życie, że wciąż ma przez niego koszmary lub nie może spać.

Anna chciała spojrzeć swojemu oprawcy w oczy, ale to, co zwraca uwagę i szokuje, to postawa kobiety podczas spotkania z kanonikiem w Domu Księży Emerytów. Jest spokojna, wyważona, rozmawia z księdzem bardzo grzecznie, choć oczywiście dosadnie.

Mówi nawet, że przyjmuje przeprosiny, ale to zdanie wypowiada pod wpływem emocji, jakie wywołało w niej zachowanie duchownego. Być może to reakcja na coś, czego na pewno się nie spodziewała. Odruch obronny.

Po tym jak ksiądz chce pocałować ją w rękę, w kobiecie coś widocznie pęka. Nie wytrzymuje dłużej napięcia i wybiega z pokoju. Kiedy jest już na zewnątrz, płacze. Jej płacz jest przeszywający. Pokazuje ile cierpienia nadal nosi w sobie Anna. To moment, w którym wściekłość miesza się z uczuciami, którym towarzyszy zaciśnięte gardło. Masz ochotę przytulić tę kobietę i płakać razem z nią. Na straży konstytucji i w obronie... pedofilów
Są też sceny groteskowe. Przykładem takiej jest widok prezydenta Lecha Wałęsy w koszulce z napisem "Konstytucja". Akurat w tym szczególe nie ma nic dziwnego i nic nowego. Przywykliśmy do tego, że tam, gdzie Wałęsa, tam i jego charakterystyczna garderoba.

Chodzi jednak o coś innego. Mianowicie o to, że w takim "wydaniu" staje on w obronie księdza Franciszka Cybuli i prałata Jankowskiego, który również jest oskarżony o pedofilię. Zresztą za taką postawę dziękuje mu podczas mszy arcybiskup Sławoj Leszek Głódź.

Gdy człowiek, który broni praworządności, manifestuje swoje przywiązanie do takich zasad na każdym kroku, a jednocześnie broni księży oskarżonych o pedofilię, to zwyczajnie odczuwa się pewien dysonans. Coś nieprzyjemnie zgrzyta.

Istotny koniec
To też można było przegapić. Napisy końcowe. Właściwie tych kilka zdań idealnie podsumowuje postawę Kościoła. Tego, który manifestuje hasła: "Zero tolerancji dla pedofilów", a który w rezultacie nie ma odwagi odpowiedzieć na trudne pytania.

"Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki odmówił udziału w filmie"

"Kardynał Kazimierz Nycz nie odpowiedział na naszą prośbę o udział w filmie"

"Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź nie odpowiedział na naszą prośbę o udział w filmie"

"Biskup Jan Tyrawa nie odpowiedział na naszą prośbę o udział w filmie"