Żadnych selfie, a obcasy tylko wysokie. Jeśli nie szanujesz tych zasad, nie pokazuj się w Cannes

Ola Gersz
Nie samymi filmami i imprezami na jachtach Cannes żyje. Festiwal Filmowy, którego 72. edycja właśnie się rozpoczęła, słynie również z surowych zasad, których organizatorzy bacznie przestrzegają. W końcu to Francuzi – przepisów trzeba przestrzegać. Nawet jeśli są tak dziwaczne, jak... zakaz selfie czy noszenia płaskich butów.
Festiwal w Cannes, który w tym roku potrwa do 25 maja, rządzi się rygorystycznymi zasadami Fot. Instagram / Festival de Cannes
Festiwal Filmowy w Cannes to nie tylko jedno z najbardziej prestiżowych wydarzeń filmowych na świecie, ale również najbardziej restrykcyjne pod względem zasad. Patrząc na gwiazdy na czerwonym dywanie, które wyglądają jak żywcem wyjęte ze złotej epoki kina w ubiegłym wieku, to wcale nie dziwi. Cannes to ostoja filmowej tradycji sprzed epoki internetu. Tutaj wszystko musi być zapięte na ostatni guzik i takie, jak było przed laty.

Na straży festiwalu, który w tym roku potrwa do 25 maja i chlubi sie światową premierą nowego filmu Quentina Tarantino "Once Upon a Time in Hollywood", stoi jego dyrektor Thierry Frémaux. 58-latek, który nie pokazuje się publicznie bez marynarki, robi wszystko, żeby francuski festiwal w ogóle się nie zmieniał. Dlaczego? Wierzy, że tradycje i zasady pomogą utrzymać standardy imprezy Cannes. A te standardy są bardzo wysokie.


O czym trzeba więc pamiętać podczas święta kina we Francji?

Za selfie dziękujemy

To może wydawać się okrutne i bezsensowne. Nie dla Frémaux. Jak pisze "The New York Times", dyrektor festiwalu nie raz, i nie dwa nazwał modę na robienie sobie zdjęć "komiczną" i "groteskową". Szczególnie na czerwonym dywanie. Zdaniem Francuza zaplanowana na ostatni guzik premiera filmowa, podczas której eleganckie gwiazdy majestatycznie suną w świetle reflektorów, z powodu selfie zmienia się w jeden wielki chaos i bałagan.

Wojnę z selfie Frémaux zaczął w 2015 r. Już trzy lata później w regulaminie Festiwalu Filmowego w Cannes pojawił się oficjalny zakaz. "Żadnych selfie i zdjęć na czerwonym dywanie, dziękujemy" – głosi tabliczka przed wejściem na teren festiwalu. Łamiesz zasady? Podejdzie do ciebie groźny ochroniarz.

Dziennikarz "The New York Timesa" przypomina sytuację z zeszłego roku – zasada "żadnych selfie" dopiero weszła wtedy w życie – kiedy jego kolega po fachu po konferencji prasowej zapytał aktorkę Salmę Hayek, czy zrobi sobie z nim zdjęcie. Gwiazda posmutniała i odpowiedziała przepraszająco: – Och, bardzo bym chciała. Ale będę miała kłopoty z Thierrym. Przepraszam!.

Drogie panie, nie noście płaskich butów, dziękujemy

To reguła dość skandaliczna i – powiedzmy to wprost – seksistowska. Festiwal Filmowy w Cannes wciąż uważa bowiem, że kobieta jest elegancka jedynie w niebotycznie wysokich szpilkach (może Thierry Frémaux zmieniłby zdanie, gdyby sam musiał te niewygodne szpilki nosić).

Szpilkowa afera miała miejsce w 2015 r., kiedy kilka kobiet nie zostało wpuszczonych na premierę filmu "Carol". Powód? Miały płaskie obuwie. Sprawa była tym bardziej oburzająca, że "Carol" to film o dwóch zakochanych w sobie kobietach i walce z patriarchalną kontrolą. Okazało się, że ta patriarchalna kontrola działa też tutaj, w Cannes.

To nie koniec. W tym samym roku Asif Kapadia, reżyser filmu dokumentalnego o Amy Winehouse "Amy", napisał na Twitterze, że jego żonę nie wpuszczono na premierę, ponieważ jej obcasy były... zbyt niskie. Kobieta mogła wejść do sali dopiero później. Z kolei duńska producentka Valeria Richter cztery razy została zatrzymana na czerwonym dywanie przed wejściem na premierę "The See of Trees" Gusa Van Santa. Kobieta założyła płaskie buty, ponieważ część jej lewej stopy była amputowana.

Wybuchł duży skandal. Oburzały się środowiska feministyczne i filmowe, zasady krytykowały aktorki i reżyserki. Sam Frémaux stwierdził na Twitterze, że to tylko plotki, a dress code "nie precyzuje wysokości kobiecych obcasów". Jednak rzeczywistość przeczyła jego słowom – może wysokich obcasów nie było w regulaminie, ale na pewno były nieoficjalną regułą, której pilnowali organizatorzy. I pilnują nadal.

Fotoreporterzy pod krawatem

Nie tylko gwiazdy na czerwonym muszą być eleganckie. Jak z żurnala muszą wyglądać również fotoreporterzy.

Mężczyźni muszą założyć garnitury i czarne krawaty, kobiety obowiązuje strój galowy. Fotografowie płci męskiej często marudzą, że podczas gdy oni muszą pocić się w całym eleganckim rynsztunku, ich koleżanki mogą założyć tylko białą bluzkę oraz czarne spodnie lub spódnicę, i wpisują się w dress code.

Jak zauważa, "The New York Times", szczerze mówiąc, to chyba jedna filmowa impreza na świecie, w której zasady ubierania się mężczyzn są surowsze od tych dotyczących kobiet. Może to przeboleją.

Spoilerów słyszeć nie chcemy

Histeria na punkcie spoilerów nie dotyczy tylko fanów "Avengers" i "Gry o tron". Jak się okazuje, ma się ona też dobrze na Festiwalu Filmowym w Cannes.

Do ubiegłego roku pokazy prasowe najbardziej oczekiwanych filmów w Cannes odbywały się rano, czyli jeszcze przed elegancką wieczorną premierą. Dla wielu gwiazd i reżyserów było to dość krępujące. Dlaczego? Jeśli film okazał się porażką, tysiące krytyków zdążyło w ciągu dnia zmieszać go z błotem. Co oznacza, że obsada musiała iść po czerwonym dywanie świadoma, że jest obiektem drwin i robić dobrą minę do złej gry.

W ubiegłym roku to się zmieniło. Pokazy dla dziennikarzy odbywały się w tym samym czasie, co premiery. To oznaczało, że gwiazdy mogły spokojnie iść po czerwonym dywanie, a widzowie nie musieli bać się spoilerów.

W tym roku znów jest jednak inaczej. Jak pisze "The New York Times", niektórzy dziennikarze obejrzą film rano, inni wieczorem. Wprowadzono jednak dodatkową zasadę: żadnych spoilerów przed premierą. Każdy tweet lub każde słowo dotyczące fabuły może oznaczać dla dziennikarza spore kłopoty.

Nielubiany Netflix

Inne festiwale i ceremonie rozdania nagród już polubiły się z Netflixem. Przykładem jest chociażby "Roma" Alfonso Cuarona. Film, który miał swoją premierę na Netflixie, był wyświetlany na ubiegłrocznym Festiwalu Filmowym w Wenecji, otrzymał też Oscara za najlepszy film obcojęzyczny (pokonując niestety polską "Zimną wojnę").

Niestety w Cannes Netflix nie jest mile widziany. Zdaniem dyrektora festiwalu Thierry'ego Frémaux kino to wyłącznie duży ekran, nie mały. W 2017 r. podczas pokazów prasowych "Okji" i "The Meyerowitz Stories" widownia zaczęła buczeć, kiedy przed seansem pojawiło się logo Netflixa. Dlaczego? Obrazy te nie były wyświetlane we francuskich kinach przed ich premierą na platformie, dlatego kochający tradycję widzowie i właściciele kin byli wściekli, że mimo to pojawiły się one w Cannes.

Netflix nie miał jednak wyjścia. Zgodnie z francuskim prawem filmy, które są pokazywane w kinach, nie mogą trafić do sieci przez cztery lata. A to, co łatwo zauważyć, pozbawiłoby sensu istnienia Neflixa.

Frémaux był niewzruszony i ustalił nową zasadę: film, który nie był lub nie będzie wyświetlany na ekranach kin, nie może ubiegać się o Złotą Palmę i inne festiwalowe nagrody. "W końcu zrozumiemy, że historia kina i historia internetu to zupełnie inne rzeczy" – stwierdził w rozmowie z dziennikarzami.

W odpowiedzi Ted Sarandos, jeden z szefów Netflixa, zapowiedział, że filmy sygnowane przez platformę nie będą pokazywane w Cannes w ogóle. "Cannes to święto dystrybucji kinowej, a nie sztuki filmowej" – stwierdził rozgoryczony. I trudno się z nim nie zgodzić. Tradycja tradycją, ale tę zasade organizatorzy powinni raczej przemyśleć jeszcze raz.