Namawiał ofiary księży do założenia fundacji. Holenderski dziennikarz o Lisińskim: Myślałem, wrak człowieka
Korespondent holenderskich mediów w Polsce miał przed laty namawiać Marka Lisińskiego do założenia fundacji. Tak napisała "Gazeta Wyborcza" w głośnym artykule o prezesie "Nie lękajcie się". Ekke Overbeek sam zajmował się pedofilią w Kościele, gdy w Polsce mało kto chciał o tym mówić. Wtedy poznał Marka Lisińskiego. – Na mnie robił wrażenie człowieka pokiereszowanego. Myślałem sobie: wrak człowieka – mówi naTemat Ekke Overbeek
Zachęcałem ofiary księży, by tak jak w Holandii i w innych krajach, założyły swoje stowarzyszenie. Mówiłem o tym, że powinni zacząć działać, że jest to ważne, choćby dlatego, że jedną z najgorszych rzeczy dla ofiar jest poczucie, że są same ze swoją traumą.
Rozmawiałem nie tylko z Markiem Lisińskim, ale również z Wojciechem Pietrewiczem i Markiem Mielewczykiem. I bardzo dobrze, że założyli taką fundację. W Holandii powstało sporo organizacji ofiar, zaraz po tym, jak pierwsza sprawa wyszła na jaw. Było ich tyle, że powstała organizacja organizacji - kopuła, pod którą te wszystkie organizacje współpracowały.
Dlaczego namawiał Pan akurat ich?
Bo chcieli działać. Marek Lisiński z tej trójki wydawał się wtedy najmniej przebojowy.
Jak się poznaliście?
Przez Wincentego Szymańskiego, który w Kanadzie założył Ruch Ofiar Księży. Oni się kontaktowali przez Internet. Z tego co wiem, spotkali się po raz pierwszy przed naszą kamerą. Historia Marka Lisińskiego stała się potem jedną z dwunastu historii ofiar w mojej książce "Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią".
Na mnie robił wrażenie człowieka pokiereszowanego. Myślałem sobie: wrak człowieka. Nie jestem psychologiem, ale takie na mnie robił wrażenie. Tak po ludzku.
A dziś?
Poczekam, aż kurz opadnie. Zarzuty pod jego adresem są różne, od miałkich po bardzo poważne.
Teraz pojawiają się wątpliwości, czy w ogóle był ofiarą księdza.
Tekst w "Gazecie Wyborczej" potwierdza molestowanie przez tego księdza. Pojawiły się wątpliwości co do tego czy Marek był jedną z jego ofiar. Gdyby miało się okazać że kłamał, byłby to duży cios dla ofiar, które mu ufały.
Na pana filmie z 2011 roku nie pokazał twarzy. Nigdy nie miał Pan wątpliwości?
W filmie pokazaliśmy wszystkie ofiary w Polsce, które wtedy były gotowe pokazać twarz. Było ich cztery. Marka nie było wśród nich. W tamtym czasie to był jeszcze bardziej niż dziś akt odwagi. To były zupełnie inne czasy. Świadomość, że coś takiego, jak pedofilia w polskim Kościele istnieje, była nikła. Lęk i zaprzeczenie za to były duże.
Śledził Pan działania fundacji? • BroveMedia
Z odległości. Na początku im kibicowałem. Ale na tym moja rola się skończyła. Nie angażowałem się w fundacji. Jestem dziennikarzem, nie aktywistą. Od lat nie zajmuję się już tematem molestowania nieletnich w Kościele.
Ale mimo to "GW" wspomniała o Panu.
No, to ładnie ze strony Gazety. Książka robiła swoje.
Znacie się dobrze?"Na początku 2013 roku ukazuje się książka pt. „Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią”. Autorem jest Ekke Overbeek, warszawski korespondent holenderskich mediów. Overbeek za pośrednictwem Szymańskiego dociera do 12 ofiar księży. Jako pierwszy liczy przestępstwa pedofilskie w polskim Kościele.
Zanim wychodzi książka, powstaje film. „Silence in the Shadow of John Paul II” („Milczenie w cieniu Jana Pawła II”), Overbeek kręci go w Polsce z Margriet Brandsma i Jeroenem van Eijndhovenem. To na jego planie, w roku 2011, po raz pierwszy spotykają się Szymański, Lisiński i Wojciech Pietrewicz, również ofiara księdza.". Czytaj więcej
Jesteśmy na "ty". Gdy się spotykamy, pytamy, co słychać. Ale nie jesteśmy w zażyłych kontaktach.
Dla ofiar to byłby cios. Dla fundacji też. Dla książki już nie. Ona spełniła swoją rolę. Zależało mi, żeby pokazać że problem pedofilii istnieje również w Polsce. Dziś mało kto w to wątpi. I to jest ogromna zmiana. Przypadek jednego człowieka tego nie zmieni.
Książka Ekke Overbeeka pt. "Lękajcie się. Ofiary księży pedofilów mówią" ukazała się w 2013 roku, na długo przed filmem braci Sekielskich. Wywołała szybką reakcję Episkopatu. Dziennikarz był już wtedy korespondentem w Polsce od ponad 10 lat (m.in. gazety "Trouw").