"Jestem ateistą i kolekcjonerem gadżetów związanych z Radiem Maryja". Tede w rozmowie, za którą trafi do nieba [wywiad]
Oto nestor polskiego hip-hopu, który po prostu lubi iść pod wiatr. Na swojej nowej płycie "Karmagedon" warszawiak (znów) wypowiada się naprawdę ostro na temat fałszywych kolegów, innych raperów, tudzież rozmaitych celebrytów. Odwiedziliśmy Jacka "Tede" Granieckiego w jego studiu nagraniowym, aby porozmawiać o stosunkach z rodzicami i byłymi miłościami. Do tego: bywanie na salonach, kryzys wieku średniego, młode dziewczyny, śmierć, wiara (bądź jej brak) i kolekcja związana z Radiem Maryja oraz partią PiS.
Kurde, wbrew temu, co się o mnie sądzi, zawsze naprawdę lubiłem ludzi, nie jestem kłótliwy! Tak, przypięto mi taką etykietkę, ale wiesz, z czego ona wynika? Po prostu należę do osób szczerych, mówiących to, co myślą.
No a to coś nietypowego w świecie polskiego hip-hopu, gdzie obowiązuje zasada: owszem, możesz wyrażać swoją opinię, ale pod warunkiem, że jest pozytywna. Powinieneś mówić, że każdy artysta jest zajebistym człowiekiem, a każda płyta, którą wydał, to sztos.
A przecież jeśli posiedzieć w tej branży przez chwilę, naprawdę łatwo można skumać, że zdecydowana większość osób, które poklepują cię po plecach… za tymi plecami obrabia ci dupę. Totalne zakłamanie.
Ty o zakłamaniu rapujesz naprawdę dosadnie, kariery dyplomaty raczej byś nie zrobił…
Dlaczego? Sądzę, że w dyplomacji odnalazłbym się wręcz świetnie. Jeżeli chcę, naprawdę potrafię przekazać komuś, żeby spierda*ał w naprawdę delikatny, taktowny sposób. Tyle tylko, że w swoich kawałkach wolę mówić wprost, dlatego na nowej płycie znajduje się ostrzeżenie "Zawiera mowę nienawiści" (śmiech).
Mordo, działam w tej branży od lat 90., uważa się mnie za jednego z – jakby chuj*wo to nie brzmiało – "ojców założycieli polskiego hip-hopu". Więc chyba zapracowałem na to, żeby móc wypowiadać się bez ogródek, co o tym hip-hopie sądzę.
Fot. naTemat
To wszystko nie ma związku z wiekiem i stażem na scenie. Uważam, że każdy powinien mieć jaja, mówić szczerze, co myśli. Sam przyzwyczaiłem się do szczekania typu "Tede to ch*j"; jeżeli ktoś ma na to ochotę, jego sprawa.
Na pewno żaden hejter nie zepsuje mi samooceny. Wiem, że pewne rzeczy robię naprawdę dobrze, a utwierdza mnie w tym rynek muzyczny, na którym radzę sobie świetnie od tylu lat.
Szkoda tylko, że większość ludzi nie potrafi rozdzielać dwóch kluczowych spraw; mieszają się im sympatia do danej osoby i ocena tego, co robi. Ja wyraźnie rozgraniczam te kwestie.
Na konkretnym przykładzie: jest np. taki dziennikarz muzyczny Marcin Flint. Chociaż go bardzo nie lubię, to jednocześnie szanuję jego wiedzę na temat rapu.
A co z bliskimi? Oni też są tak odporni na hejtowanie twojej osoby?
Tutaj nie jest już tak różowo. Wiesz, czemu najbardziej bolesne są chamskie wypowiedzi, które różne trole wrzucają na mojego Instagrama? Bo moja matka bardzo uważnie śledzi to konto i strasznie przejmuje się tym, co się na nim dzieje.
Stary, to w ogóle jest niezła akcja: wyobraź sobie 67-letnią panią, która każdy dzień zaczyna od odpalenia Insta. Na początku trudno było jej skumać, o co chodzi. Pamiętam, że kiedyś zrobiłem sobie z nią zdjęcie i następnego dnia pokazałem, że polubiło je ponad 10 tysięcy osób. Na początku nie dowierzała, że aż tylu ludzi wyraziło swoją sympatię.
Teraz wkręciła się tak, że jeśli przez dwa dni nie wrzucę żadnej fotki, dopytuje, czy wszystko u mnie w porządku.
No ale z drugiej strony muszę uważać, co wstawiam. Jakiś czas temu wrzuciłem fotkę z marihuaną (medyczną, dodajmy). A tu jebudu: niedziela, godzina 23:48 i SMS-od matki "Jak mam rozumieć ostatnie zdjęcie na Instagramie"?!
Na początku skupiali się na przełknięciu gorzkiej pigułki, którą było uświadomienie sobie, że ich syn na poważnie chce związać się z hip-hopem, zamiast zostać szanowanym prawnikiem.
Chociaż jeden z dziadków był śpiewakiem operowym, to zasadniczo w rodzinie zawsze obowiązywał szacunek dla dobrej, pewnej posady. Zawody artystyczne? Przecież to wielka życiowa loteria.
No ale chyba z czasem zrozumieli, że w tej loterii wygrałeś całkiem dobre życie?
Tak. Dziś jest tak, że muszę przywieźć rodzicom każdą nową płytę. Przesłuchują album naprawdę uważnie, po czym rzucają fachowymi uwagami w stylu "to jest dobra piosenka, chociaż za dużo w niej słowa kur*a".
No ale tutaj mam w ręku solidny kontrargument: mojej matce zdarza się przeklinać równie ostro, co mnie. A więc kiedy czepia się wulgaryzmów na płytach, mówię "pani mecenas, sama mnie pani nauczyła, że to jedna z form wyrażania emocji".
Fot. naTemat
Dla mamy numerem jeden wciąż pozostaje "Wyścig szczurów", wydany 18 lat temu na moim solowym debiucie. Natomiast ojciec bardzo lubi rzecz nieco młodszą, "American Paj Party" z roku 2012.
Jeżeli chodzi o konsumpcję mojej twórczości przez rodziców, przełomowym momentem był dopiero rok 2016, kiedy zaprosiłem ich do klubu Stodoła na koncert podsumowujący 20-lecie obecności na scenie.
Mordeczko, co się później działo! Zajarali się tak, że zmuszali babcie i wszystkie ciotki do oglądania relacji z tej imprezy.
Albo sytuacja, w której o 7:10 nad ranem dostaję od ojca SMS-a o treści "Jacku, odezwij się, pilna sprawa"!
Kur*a, ja przerażony, no bo o co może chodzić? Ma raka, czy co?! Oddzwaniam natychmiast i słyszę "Podpisałbyś mi pięć płyt, bo obiecałem znajomym"?
Nie dorastałeś w biedzie, rodzice są ludźmi wykształconymi – z tych względów od początku kariery musiałeś działać z kolejną etykietką przyczepioną do czoła…
W największym stopniu to "zasługa" Peji, dla którego zawsze byłem łatwym celem: przecież jeżeli nie urodziłem się w slamsie, to z automatu jestem "bananowcem".
I ch*j z tym, jakie były fakty – że starzy nigdy nie byli bogaczami, że nie spierd*lili mnie, dając wszystko, co się tylko zamarzy. Pamiętam, jak zazdrościłem kumplom, którzy mieli wypasione magnetowidy, a ja nie…
OK, przyznaję, dostałem od rodziców na start mieszkanie. Ale poza tym nie pomagali mi w żaden inny sposób, do wszystkiego dochodziłem sam.
Swoją drogą zobacz, jak świat się zmienia – Peja dorobił się na rapie, jego dzieci dorastają w luksusowej willi. Tak więc na logikę: czy Peja wychowuje bananowców?
Sparzyłem się na całym mnóstwie ludzi. Wiesz, masz osoby, za które dałbyś sobie obciąć rękę, a później nadchodzi moment, w którym nie zarabiasz mnóstwa kasy, grasz mniej koncertów, i nagle widzisz, jak ci kumple uciekają z twojego życia. Takie rzeczy uczą gruboskórności.
Pamiętam, że jako nastolatek byłem święcie przekonany, że ziomki z podwórka to prawdziwi przyjaciele na całe życie. Z iloma utrzymuję kontakt do dziś? Z jednym, Romkiem, o którym nawijam w kawałku "Pump Air Nikiel".
To największy zakapior, który kiedyś poszedł na "wakacje" do zakładu karnego, a innych kumpli z osiedla wyłapała policja. Na przesłuchaniach zaczęli twierdzić, że jestem handlarzem pracującym dla Romka. Było łatwo mnie wrabiać, bo wyprowadziłem się już z okolicy.
Później sprawa się wyprostowała, a ja z tej historii wyszedłem cenniejszy o kolejne doświadczenia związane z lojalnością "kolegów".
Wracając do twojego pytania: tak, pomimo wszystkiego ciągle wierzę w prawdziwą przyjaźń, która może przetrwać wszystko, niezależnie od przeciwności życiowych. O, świetnym przykładem będzie Kiełbasa, mój wieloletni ziom, z którym kiedyś widywałem się praktycznie codziennie.
Później ożenił się, urodziło mu się dziecko i teraz zdarza się, że nie widzimy się przez pół roku. Ale niczego to nie zmienia, wciąż trzymamy się razem. To kwestia dojrzałości.
Dojrzałeś również w kwestii relacji damsko-męskich?
Jak najbardziej. Mam np. bardzo dobre relacje z praktycznie wszystkimi dziewczynami, z którymi cokolwiek łączyło mnie w ostatniej dekadzie.
To wielka zmiana, bo przecież wcześniej zerwaniom towarzyszyło mnóstwo złych, kwaśnych emocji, po których nie chcieliśmy mieć ze sobą do czynienia.
Dziś osoba, która wiąże się z tobą, nie musi obawiać się, że po rozstaniu zaczniesz jechać po niej w tekstach piosenek i wywiadach, jak było chociażby w przypadku Weroniki Rosati?
Pod tym względem też dojrzałem i podobne sprawy wolę zachowywać dla siebie. Wiesz, trzeba po prostu wyciągać wnioski ze wszystkiego, co działo się w naszym życiu. Cała ta sprawa z Weroniką była cenną lekcją.
Znajomości z takimi osobami pokazały mi, jak zakłamany jest ten "wielki świat". Dlatego konsekwentnie unikam świata celebrytów, prestiżowych imprez ze ściankami.
Wszedłem w to na moment, ale na zasadzie konia trojańskiego, żeby zobaczyć, jak to całe gówno wygląda od środka I co? Patrzysz i myślisz, o co chodzi?
Widzisz całe mnóstwo sztucznych postaci, które myślą, że są nie wiadomo kim, chociaż ich największym osiągnięciem jest zagranie jakiegoś epizodu w "Barwach szczęścia". Dlatego od lat nie bywam na salonach.
Fot. naTemat
No właśnie! Teraz pytanie do wszystkich pseudogwiazd: kto w was walił koks z popiersia Marszałka w Belwederze? Żeby nie było: oczywiście nie twierdzę, że robiłem coś takiego; po prostu pytam celebrytów, czy wykręcili tak gruby numer (śmiech).
Na "Karmagedonie" pojawiają się momenty, w których nostalgicznie wspominasz "niedoszłe panie Granieckie". Sentymentalizm związany z upływającym czasem?
Jedną połowę kawałków na ten album napisałem na Mauritiusie, drugą na Dominikanie. Te okoliczności, w których nabrałem dystansu do Warszawy – dosłownie i w przenośni – sprawiły, że włączyło się jakieś sentymentalne podsumowywanie życia; rozliczanie i siebie, i osób, które kiedyś były ważne.
W pewnym momencie uznałem, że cała płyta będzie poświęcona właśnie byłym laskom. I chociaż tak się nie stało, tematyka jest przemieszana, to na pewno jeszcze nie raz wrócę jeszcze do nawijek o dziewczynach. Przecież to one wypełniają moje życie.
A czy planujesz jakieś kawałki o kryzysie wieku średniego, tudzież przeroście prostaty?
Zaliczyłem okres, w którym rzeczywiście pojawiły się oznaki takiego kryzysu. Było to w roku 2016, gdy zbliżałem się do czterdziestki. Było podręcznikowo: kupiłem kabriolet. Planowałem nawet zamówić do niego rejestrację "W0 40lat" (śmiech).
To był moment, w którym ulegasz komentarzom typu: jesteś w wieku, w którym powinieneś się ustatkować, mieć rodzinę, nie ubierać się tak kolorowo itp. Jednak szybko się pozbierałem, uznając: jeb*ć to, trzeba żyć w zgodzie ze sobą, nic na siłę!
W ten sposób doszedłem do punktu, w którym widzę same zalety dojrzałości. Przecież rapuję lepiej, niż 20 lat temu, do tego mam lepszą kondycję, niż wtedy. Zabrałem się za siebie, trenuję i ważę mniej więcej tyle, co dwie dekady temu, chociaż mam więcej tkanki mięśniowej.
Nie udaję młodziaka. Popatrz, zapuściłem nawet siwą brodę. Gdy laseczki mówią, że jest seksowna, czuję się jak George Clooney (śmiech).
No i jeszcze jeden ważny plus: od moich czterdziestych urodzin minęło 2,5 roku i w tym czasie poznałem więcej fajnych dziewczyn, niż pomiędzy 18. a 40. rokiem życia!
Ziom, w pewnym momencie dochodzisz do momentu, w którym nie pytasz ludzi, o to, ile mają lat. Oceniasz ich wyłącznie na podstawie tego, co sobą reprezentują, jacy są, jak się z nimi rozmawia.
Jeżeli chodzi o laski, trzymam się dolnej granicy, wynoszącej 19 lat. Ale nie oznacza to, że za takimi się uganiam – serio biorę poprawkę na różnice w sferze mentalnej. Doskonale pamiętam, co miałem w głowie w ich wieku, jak byłem niedojrzały.
Chociaż inna sprawa, że wraz z upływem lat człowiek zaczyna inaczej patrzeć na różnicę wieku. Dziesięć lat temu, w kawałku "Suchy konar", wyśmiewałem relacje typu: młodziutka dziewczyna i stary facet.
Dzisiaj do takich spraw podchodzę z większym dystansem. Mordo, jeżeli kiedyś spotkasz mnie, 60-parolatka, idącego z seksowną laską po dwudziestce, nie będę ci ściemniał, że to tylko moja siostrzenica.
Wszystko uczciwie: to dupeczka, którą pierd*lę, bo mnie na to stać i tyle. Tak jest skonstruowany świat. Chyba fajnie jest umierać szczęśliwym…
Skoro o takich tematach mowa – często pojawiają się myśli o tym, że zegar tyka nieubłaganie?
Wiesz, o czym często myślę i co mnie strasznie wkurwia? Że nie zobaczę momentu, w którym po mojej śmierci hejterzy zaczną gadać "Tede to był wspaniały gość". Wiesz, palenie świeczek na Facebooku, podjarka moją twórczością.
Fot. naTemat
… chyba raczej robi laskę czarnemu grabarzowi. Ale zasadniczo to piękna opcja (śmiech)! Dołożyłbym tu jeszcze wszystkie dziewczyny, z którymi spotykałem się, zgromadzone na moim pogrzebie.
Nie wierzysz w to, że może wszystkie owe rzeczy zobaczysz, przebywając w jakimś innym wymiarze?
Jestem ateistą. Chociaż doskonale rozumiem, po co ludzkość wymyśliła religie: przecież wizja tego, że po naszej śmierci jest totalnie przerażająca!
Może dlatego działam sprytnie: na wszelki wypadek żyję tak, aby w razie czego trafić do nieba. Naprawdę staram się nie wyrządzać bliźnim krzywdy; a nawet jeżeli coś takiego się zdarzy, mam wyrzuty sumienia.
Dodajmy do tego jeszcze istotną sprawę: szanuję ludzi wierzących, bardzo daleko mi do bycia antyklerykałem. No i jestem wielkim fanem Radia Maryja!
Ziom, uwielbiam tego słuchać! No i jestem kolekcjonerem "świętych gadżetów", które stoją w mieszkaniu na honorowym miejscu.
Mam brata ciotecznego, Wojtka, który jest do mnie strasznie podobny (z tego powodu nosi nawet ksywę DJ Brat Tedego i pełnił rolę mojego dublera w paru teledyskach). Dostaję od niego naprawdę wyszukane prezenty: poduszkę z podobizną Krystyny Pawłowicz, banknoty z Tadeuszem Rydzykiem, zdjęcie Jarosława Kaczyńskiego z autografem, reprint obrazu "Tryptyk smoleński" i model do sklejania TEGO Tupolewa.
Ba! Kiedyś Wojtek próbował nawet wylicytować dla mnie obiad z Jarosławem. Nie wyszło, ale wyobraź sobie, co by to była za akcja! Pozostając w temacie: są też dwa popiersia Lecha Kaczyńskiego, z których jedno udaje popiersie Jarosława.
Na ostatnie święta dostałem totalny sztos: radio marki Radmor, specjalna edycja z 1995 roku z logiem Radia Maryja. Marzę jeszcze o innym odbiorniku – wyszedł kiedyś model, w którym nie można nawet zmieniać stacji, jest ustawione wyłącznie na rozgłośnię w Toruniu. Sztos!
Wyliczając dalej: Setka, moja była dziewczyna, podarowała mi billboard Radia Maryja, oryginał, który wydębiła od siostry Marty z Radia Maryja, a od innej koleżanki dostałem moherowy beret z pielgrzymki jasnogórskiej! Sam widzisz, że piekło mi nie grozi.