Wielkie zmiany w Mołdawii. Chyba wreszcie pozbyto się wszechwładnego oligarchy

Jakub Noch
Wygląda na to, że kończy się niepokojący kryzys w Mołdawii, a dodatkowo kraj ten pozbył się trzęsącego państwem z tylnego siedzenia Vlada Plahotniuca. Przez wiele lat oligarcha formalnie był jedynie zwykłym posłem, ale na każde jego skinienie byli zarówno członkowie rządu, państwowych instytucji, jak i sądownictwa konstytucyjnego. W piątek uciekł z kraju wraz z innymi członkami skorumpowanych elit.
Wygląda na to, że osławiony oligarcha Vladimir Plahotniuc wrescie utracił kontrolę nad Mołdawią. Fot. YouTube.com / Privesc.Eu Moldova
Choć kryzys w Mołdawii trwał od wielu miesięcy, uwagę światowej opinii publicznej przyciągnęły dopiero wydarzenia z początku weekendu, gdy z lotniska w Kiszyniowie w zaskakującym tempie zaczęli uciekać za granicę (a dokładnie do Rosji lub na Ukrainę) czołowi ludzie mołdawskiej polityki i biznesu. Na czele tego exodusu stał Vladimir Plahotniuc, o którym przez długie lata mówiło się, że Mołdawia po prostu do niego należy.

Zwykły poseł, do którego należała Mołdawia
Jeszcze na początku lat 90-tych był on jedynie pracownikiem socjalnym, ale dzięki wejściu w tzw. handel żywym towarem Plahotniuc szybko się wzbogacił i nawiązał cenne kontakty. Na przełomie tysiącleci był już jednym z głównych rozgrywających podczas mołdawskiej prywatyzacji. Kiedy dokładnie przejął kontrolę nad państwem nie wiadomo, ale na pewno stało się to w czasach prezydenta Vladimira Voronina, czyli... ojca jego dobrego znajomego.


Oficjalnie Vladimir Plahotniuc był politykiem od 2009 roku. Od ówczesnych wyborów parlamentarnych aż do momentu piątkowej ucieczki z kraju przedstawiał się jedynie jako szeregowy parlamentarzysta. Dzięki korupcji lub zastraszaniu miał jednak kontrolę nad rządem, sądownictwem, największymi spółkami oraz mediami.
Kryzys, który teraz doprowadził do ucieczki najważniejszych ludzi skorumpowanych elit, rozpoczął się po lutowych wyborach. Kontrolowana przez Plahotniuca Demokratyczna Partii Mołdawii zajęła w nich dopiero trzecie miejsce, ale wydawało się, że status quo nie jest zagrożone, gdyż zwycięzcy z prorosyjskiej Partii Socjalistów nie mogli stworzyć koalicji. Ostatecznie porozumieli się oni z liberałami z Teraz, ale wówczas Plahotniuc użył swoich wpływów i sąd konstytucyjny uznał, że koalicję zawarto po terminie.

Wtedy do tej gry wciągnięty został prezydent Mołdawii Igor Dodon, który stanowczo sprzeciwił się rozstrzygnięciu, którego efektem miały być ponowne wybory pod koniec lata. Odpowiedzią było... pozbawienie prezydenta Dodona uprawnień w kwestii rozpisywania wyborów przez siedzących w kieszeni Plahotniuca sędziów. Uznano, że o nowych wyborach powinien zadecydować wierny oligarsze premier Pavel Filip.

Na prezydencie Dodonie i partiach, które zawarły nową koalicję nie zrobiło to jednak wrażenia. Przez ostatni tydzień kryzys w Mołdawii tylko się pogłębiał. Zdawało się, iż może na dłużej może zapanować tam dwuwładza, gdyż za szefa rządu uznawali się zarówno dotychczasowy premier, jak i reprezentująca koalicję liberałów z socjalistami Maia Sandu, której gabinet 8 czerwca zaprzysiągł prezydent.

Nietypowy sojusz międzynarodowy
Co się takiego stało, że w ciągu kilku dni dotychczasowe elit odpuściły i uciekły? Z napływających z Kiszyniowa informacji wynika, że w rozwiązanie kryzysu w Mołdawii bardzo mocno zaangażowały się UE, USA i Rosja. Jak rzadko wszystkie te siły stanęły... po jednej stronie. Vladimir Plahotniuc poczynał sobie bowiem tak, że zagrażał zarówno zachodniej, jak i prorosyjskiej przyszłości Mołdawii (oraz separatystycznego Naddniestrza).

Partia oligarchy w oficjalnym komunikacie potwierdziła, że Plahotniuc opuścił kraj. Zapewniono jednak, że zrobił to jedynie w celu odwiedzenia krewnych, którzy mieszkają za granicą. Dlaczego wraz z nim z Kiszyniowa na Wschód wyleciało wielu innych liderów skorumpowanego establishmentu? Tego już nie wyjaśniono...

źródło: TASS / "The Moscow Times"