Policjanci wściekli na Bodnara. Przedstawiają "historie z życia wzięte", by pokazać, kto ma rację

Tomasz Ławnicki
W tych reakcjach nie brakuje słów powszechnie uważanych za obelżywe. Mundurowi nie kryją bowiem swojej wściekłości po tym, jak Rzecznik Praw Obywatelskich opublikował "Oświadczenie w związku z zatrzymaniem i traktowaniem mężczyzny podejrzanego o zabójstwo w Mrowinach". Wśród policjantów ruszyła zbiórka pod petycją o odwołanie Adama Bodnara.
Wśród mundurowych nie ustaje oburzenie na Rzecznika Praw Obywatelskich po jego oświadczeniu ws. zatrzymania Jakuba A. Fot. Dolnośląska Policja
Bardzo wiele emocji pojawia się w dyskusji na temat oświadczenia Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur działającego przy RPO. Trudno w tej debacie odnaleźć głosy rozsądku. Na pewno państwo nie powinno kierować się emocjami, a wykonywaniem swoich obowiązków. Z drugiej strony – za słowem "państwo" stoją konkretni ludzie. I tym ludziom trudno się od emocji oderwać.

Redukcja ryzyka
Na policyjnych forach aż wrze z oburzenia wobec tego, co znalazło się w oświadczeniu firmowanym przed Adama Bodnara. "Przez ludzi takich jak Bodnar za chwilę policjanci będą mieli mniejsze prawa niż gangsterzy" – to jeden łagodniejszych komentarzy. W ostrzejszych mowa jest o tym, że kadencję Rzecznika Praw Obywatelskich należałoby skrócić.

Pisać petycje i wywalić na zbity pysk tego kosmitę RPO. On gdyby pracował w policji i musiał aresztować mordercę, to na pewno miałby dla niego lizaka, aby grzecznie wszedł do radiowozu. A zresztą nie ma co zakładać, że byłby wstanie pracować w policji, bo po tych wypowiedziach istnieje uzasadnione podejrzenie, że oblałby psychotesty.

cytat z profilu "Mundurowi Dziękują Rządowi"
Oburzenie wywołuje już pierwsze zdanie z komunikatu KMPT: "Nie były potrzebne kajdanki zespolone ani chwyt obezwładniający. Zatrzymany nie stawiał oporu".


Odpowiedź policjantów, których poprosiliśmy o komentarz w sprawie oświadczenia RPO, jest jednoznaczna: nigdy przed wkroczeniem do mieszkania osoby zatrzymywanej nie da się przewidzieć, jak ta osoba się zachowa. I nigdy nie da się sprawdzić, czy w tym przypadku Jakub A. - gdyby właśnie nie ów chwyt i nie te kajdanki - nie stawiałby oporu. Bo może, gdyby nie te środki przymusu bezpośredniego, 22-latek zachowałby się zupełnie inaczej.

"Zbir to zbir. Nieprzewidywalny. Jak poczuje szansę, będzie chciał ją wykorzystać. Nie ma co się nastawiać na to, że to leszczu itp. Trzeba zredukować ryzyko do minimum" – tak tłumaczy policjant Dariusz.

Funkcjonariusze z grup antyterrorystycznych, którzy nieraz zatrzymywali najgroźniejszych przestępców, uważają, że w oświadczeniu RPO wszystko jest postawione do góry nogami. Że gdyby policjant za każdym razem wchodząc do mieszkania zabójcy, zastanawiał się, czego z wachlarza dostępnych środków przymusu bezpośredniego nie zastosować, a co zastosować, to często kończyłoby się to tragicznie.

"Abyśmy wrócili do domu w jednym kawałku"
Ale nie tylko antyterroryści przyznają, że są po prostu na służbie takie chwile, kiedy trzeba działać - oczywiście zgodnie z procedurami - a nie zastanawiać się czy dyskutować. "Jako policjant ogniwa patrolowo-interwencyjnego, nie żaden antyterrorysta, spróbuję podać kilka
powodów, dlaczego należy działać zdecydowanie i stanowczo" – pisze do mnie funkcjonariusz, przedstawiając "historie z życia wzięte". Z jego życia:

"Wchodzimy we dwóch do mieszkania (masz szczęście, jak z partnerem, z którym robiliście to wiele razy i znacie swoje możliwości; niestety często z młodym albo młodą po szkole, o których nie wiadomo nic, jak zadziałają w sytuacji zagrożenia). Zgłoszenie jakich wiele: chłop popił i poleciała pięść.

Nie mamy absolutnie żadnego rozpoznania zagrożenia. Nie wiemy, czy pił sam, czy z kolegami. Nie wiemy, czy ma 190 cm wzrostu i 100 kg, czy jest mały i drobny. Nie wiemy, czy jest kaleką i nie umie zrobić jednej pompki, czy może ma czarny pas w karate. Nie wiemy, czy 30 lat temu w wojsku nie służył w siłach specjalnych i w pamięci mięśniowej ma to, gdzie należy wbić nóż, aby zabić od razu.

Nie wiemy, czy oprócz alkoholu nie wziął czegoś innego. Nie znamy rozkładu mieszkania. Nie wiemy, czy jest normalnym obywatelem, który przesadził pierwszy raz, czy może starym bandytą, dla którego spotkanie z psiarskimi musi skończyć się szarpaniną.

Są tacy, którzy wychodząc z mieszkania z policją inaczej niż z kajdankami za plecami i z głową w dół, uważają się za frajerów i wstyd im się pokazać na dzielni. A jak z komendy wyjdą bez siniaków, to potem się z nich koledzy śmieją na ośce.
Nie wiemy, czy ten człowiek jest zdrowy psychicznie. Może w obliczu munduru zareagować agresją wobec nas albo autoagresją. Są sytuacje, gdzie wyskakują z okna, są sytuacje, gdzie wyskakują do nas z nożem.

Albo na przykład człowiek leży grzecznie w łóżku i udaje, że spał i wcale nie było żadnej awantury. A w momencie podejścia i próby rozmowy okazuje się po chwili, że pod poduszką ma nóż kuchenny. Dlatego tu nie ma miejsca na zbędne dyskusje.

Nigdy nie ma dwóch takich samych interwencji, ale zawsze trzeba zachować maksimum ostrożności, bo to rutyna gubi najczęściej".


Do tego jeszcze dochodzi wątek wyprowadzenia w majtkach i na boso. Gdy już zatrzymany został zakuty w kajdanki zespolone - co mieli zrobić funkcjonariusze: po chwili go rozkuć, aby mógł się ubrać? Absurd.

"Jak wyprowadzamy kogoś z domu, to tak, aby zachować przede wszystkim swoje bezpieczeństwo. Na komendzie jesteśmy na swoim terenie, wtedy po pełnej kontroli osobistej, na którą nie zawsze jest czas np. w mieszkaniu, można dać te spodnie, bluzę, kurtkę czy cokolwiek innego. Tu chodzi o nasz komfort pracy, BHP i o to abyśmy wrócili do domu w jednym kawałku" – wyjaśnia policjant.

Zabójca Kristiny musiał mieć plan na zatrzymanie
O tym wszystkim każdy funkcjonariusz pamiętać musi przy każdej, zdawałoby się nawet najdrobniejszej interwencji. Tym bardziej jeśli ma do czynienia z zabójcą. "Podejrzany to inteligentny i sprawny fizycznie młody człowiek. Człowiek, który z zimną krwią zaplanował zabójstwo, następnie go dokonał, a na koniec zacierał ślady i próbował kreować swoje alibi. Mając wszystko zaplanowane, czy zapomniał o planie B, który zakładał ewentualne zatrzymanie? Prawdopodobnie nie" – zwraca uwagę autorka bloga "Z pamiętnika policjantki".

"Kajdanki zespolone i chwyty transportowe to zdecydowanie standard przy podejrzanych o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem" – podkreśla, przyznając już na wstępie listu otwartego do Rzecznika Praw Obywatelskich, że nieraz brała udział w akcjach budzenia o 6 rano "tych mniej grzecznych obywateli RP". Policjantka tłumaczy, skąd takie oburzenie wśród mundurowych. Jej zdaniem po takim oświadczeniu RPO policjanci mają prawo się zacząć obawiać, czy nie będą wobec nich wyciągane konsekwencje za to, że nie cackają się z prawdziwymi bandziorami.

"Chciałabym tylko mieć pewność, że sama podejmując czynności polegające na zatrzymaniu podejrzanych i stosując przewidziane prawem środki przymusu bezpośredniego nie zostanę wystawiona na atak mający na celu podważenie moich kompetencji i ogląd sytuacji" – pisze funkcjonariuszka.

Pomyłki się zdarzają
I tu jest ta cienka granica, o której każdy dziś powinien pamiętać. To głośna sprawa Igora Stachowiaka, wobec którego funkcjonariusze byli "tak stanowczy", że ten nie przeżył na wrocławskim komisariacie. Wszyscy podkreślający, że przecież Jakub A. przyznał się do zabicia 10-letniej Kristiny z Mrowin, powinni pamiętać, że Tomasz Komenda też na wstępnym etapie dochodzenia przyznał się do zgwałcenia 15-letniej Małgosi. Dopiero potem odwołał zeznania. A po latach udało się udowodnić, że z tą zbrodnią nie miał nic wspólnego.
Filmu z zatrzymania Tomasza Komendy nikt nie upubliczniał. Ale patrząc na nagranie zatrzymania Jakuba A., sposób jego przesłuchania, można podejrzewać, że niejedna osoba przyznałaby się do wszystkiego.

Sprawy Stachowiaka i Komendy były wyjątkowo głośne. Ale zdarzyło się wiele mniej medialnych, gdzie policja też nie przebierała w środkach wchodząc do czyjegoś domu po czym... okazywało się, że to nie ten adres. Czy wtedy każdy stający dziś po stronie policji też by przyklasnął, że z bandytami nie ma co po dobroci?

Gdyby nie polityka...
Policjanci zdają sobie sprawę, że w ich służbie czasem dochodzi do pomyłek. Bywa, że ich skutki są fatalne. Ale i tak to nie przekonuje ich do racji Adama Bodnara. "RPO, zanim zabrał głos, winien był wystąpić do Policji z zapytaniem o wszystkie okoliczności zatrzymania, a dopiero na podstawie uzyskanej odpowiedzi sformułować własne tezy, zalecenia etc. Nie, to, co on zrobił, jest nie do obrony" – pisze mi jeden z funkcjonariuszy.

Policjanci oświadczenie Rzecznika Praw Obywatelskich odbierają jako akt polityczny. "Wskazał policjantów realizujących tamto zatrzymanie jako bezlitosnych ogrów represyjnego reżimu" – tak z policyjnego punktu widzenia wygląda komunikat Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur. A funkcjonariusze nie zamierzają być uważani za niczyich ogrów – ani tej władzy, ani tamtej.

Tymczasem przy istniejącej polaryzacji sceny politycznej, policjanci niejako sami wpadli w ramiona polityków PiS, bo ci teraz biorą ich w obronę, armaty wytaczając przeciw Adamowi Bodnarowi. W narodowych mediach zaczęła się prawdziwa nagonka na Rzecznika, w której w środkach się nie przebiera, przekonując, że ten stał się obrońcą zwyrodnialca.

Nic dziwnego, że opozycja bierze w obronę Bodnara, tym samym sprzeciwiając się stanowisku większości policjantów. Obie strony zaś okopują się przy swoich racjach, co sprawia, że jednym i drugim jeszcze trudniej będzie przyjąć rzeczowe, merytoryczne argumenty tych, co stoją po drugiej stronie barykady.