Wiosna Biedronia się skończyła, nim się zaczęła. I wiem dlaczego tak się stało

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Już nie ma wroga na opozycji. Jest za to gotowość Roberta Biedronia do rozmów o wspólnym starcie z Grzegorzem Schetyną. Tym samym, któremu całkiem niedawno lider Wiosny proponował stanowisko wicepremiera w swoim rządzie. Jak wiadomo, pycha kroczy tuż przed upadkiem.
Karolina Lewicka o manipulacjach prezesa PiS oraz Mateusza Morawieckiego. Fot. Albert Zawada / AG
Oczywiście, działacze Wiosny próbują wytłumaczyć nagłą woltę koniecznością „wzięcia odpowiedzialności za Polskę”, choć chodzi wyłącznie o wzięcie paru mandatów na jesieni. Według moich informacji najbardziej zainteresowani pobytem na Wiejskiej zdążyli już zaoferować swoje kandydatury bezpośrednio, gotowi startować ze wspólnej listy opozycji nawet bez fioletowego logo Wiosny. Bo Wiosna się skończyła, niemal równocześnie z tą kalendarzową.

Od samego początku zadziwiała mnie fascynacja części komentatorów tym nowym bytem partyjnym, wręcz wiara (a może raczej rozpaczliwa nadzieja), że Robert Biedroń - zgodnie ze swoją buńczuczną deklaracją - „odmieni oblicze tej ziemi”. Przecież na pierwszy rzut nieuzbrojonego oka widać było liczne mankamenty.


Po pierwsze Robert Biedroń wcale nie był postacią nową i niezużytą. Po obrzeżach polityki błąkał się przez kilkanaście lat, nie robiąc przy tym spektakularnej kariery. Do Sejmu wszedł na nazwisku Janusza Palikota, jak zresztą wszyscy pozostali z tego klubu. Chrzest bojowy był dopiero w Słupsku, ale już sama prezydentura jest różnie oceniana. Tam zresztą po raz pierwszy okazało się, że Biedroń nie przywiązuje się zanadto do własnych słów.

Zapowiedź walki o reelekcję, bo „umówił się z mieszkańcami na dwie kadencje”, nie przeszkodziła mu ostatecznie wysunąć do Ratusza kandydatury swojej zastępczyni. Zaś opowieści o tym, że da się pogodzić sprawowanie funkcji słupskiego rajcy z tworzeniem ogólnopolskiego ruchu, zdezaktualizowały się jeszcze szybciej, bo już po tygodniu od zaprzysiężenia. Manewry z mandatem europosła były tylko – przykrą dla sympatyków, co widać po komentarzach na profilu FB Wiosny - powtórką z rozrywki.

Po drugie, opowieści o charyzmie Roberta Biedronia były mocno przesadzone. Nawet jeśli udało mu się początkowo uwieść w sondażach – zadziałał efekt świeżości po inauguracyjnej konwencji ugrupowania - tych kilkanaście procent wyborców, to nie zdołał tego dowieźć do maja.

Może dlatego, że „fajność” nie jest kategorią polityczną, a już na pewno nie decyduje o jakości politycznego przywództwa. Mimo to, otoczenie Roberta Biedronia skupiło się na odgrywaniu w przestrzeni medialnej i publicznej scen niemal gombrowiczowskich, tłumacząc wątpiącym, że „wielka poezja, będąc wielką i będąc poezją, nie może nie zachwycać nas, a więc zachwyca”. A kogo nie zachwycał Biedroń, ten po prostu trąba.

Niestety, ta maska „fajnego” polityka opadała za każdym razem, gdy tylko pojawiały się – zamiast oczekiwanych i spodziewanych zachwytów – trudne czy niewygodne pytania. Nagle okazywało się, że po miłym Biedroniu nie ma śladu. Lider Wiosny szybko tracił panowanie nad sobą, bywał w swych wypowiedziach agresywny. A nawet zapominał o stosowanej na potęgę technice ingracjacji. Rada na przyszłość: instrumentalne schlebianie wszystkim tym, na których chce się mieć wpływ, też trzeba miarkować.

Po trzecie: program. Fasada była piękna, ale wystarczyło wejść w bramę, by oczom ukazało się obskurne podwórko, takie jakie znamy z większości partyjnych programów. Hasła i nic poza tym. Zamkniemy kopalnie do 2035 roku? Pycha, tylko z czego – już za 16 lat - wyprodukujemy prąd? Zapewnimy dostępność do lekarza specjalisty w ciągu miesiąca albo opłacimy prywatną wizytę? Brawo, tylko trzeba mieć pod ręką i pieniądze i specjalistów. Deglomeracja? Ładnie brzmi, ale przeprowadzka paru urzędów na prowincję niewiele ma wspólnego z prawdziwą polityką regionalną.

Po czwarte marketing, czyli Wiosna nie odkrywa Ameryki. Wspólne pisanie programu z wyborcami? Ależ karteczki rozdawał kilka lat wcześniej Ryszard Petru. Odwołania do „zwykłych Polaków”, którym ucha nadstawiał Robert Biedroń – spotkanej na łódzkim dworcu pani Ludmiły czy niepełnosprawnego Marka z Sanoka – ot, tzw. human story.

Już Donald Tusk w debacie z Jarosławem Kaczyńskim w 2007 roku odwoływał się do pielęgniarki Ewy ze Skarżyska Kamiennej i też nie był pierwszy. Eksponowanie sprawstwa, czyli słynne „da się” to tylko inna forma pisowskiego „damy radę”, itd. itp.. Można wręcz było odnieść wrażenie, że Wiosna to topornie uformowany, według podręcznikowej sztancy, li i wyłącznie produkt polityczny.

Na koniec wrócę do wiarygodności, bo tej dramatycznie zabrakło. Robert Biedroń ma oddać mandat, ale ostatecznie nie odda, bo posada europosła gwarantuje mu ekspozycję medialną. Wiosna jest transparentna, ale Sieć Obywatelska Watchdog Polska w sądzie dochodzi prawa do informacji o finansach ugrupowania.

Biedroń jest całym sercem za mniejszościami seksualnymi, ale z poparciem dla warszawskiej deklaracji LGBT+ zwlekał, wszak z badań wewnętrznych wyszło, że wyborca Wiosny wcale nie jest taki obyczajowo progresywny. – Nie chcemy być kojarzeni przede wszystkim z tym tematem – wyznał mi szczerze jeden z decydentów Wiosny. Tacy pryncypialni.

Biedroń chce rozliczać Kościół z przestępstw seksualnych, ale afera pedofilska pod nosem jakoś umknęła jego uwadze. I wreszcie Wiosna, która nie zrobi listy z PO, bo oznaczałoby to „porzucenie wartości”, ale zaczyna rozmowy o wspólnym starcie. Tak, ta sama Wiosna, która „nigdy nie będzie szalupą ratunkową dla Platformy”, teraz ustawia się w roli petenta do Schetyny.

Nic dziwnego, że nastroje w Wiośnie są minorowe. Widać działacze nie uwierzyli w powyborczy entuzjazm Biedronia i przekomiczne opowieści o „trzeciej sile” na polskiej scenie politycznej, stąd ich odpływ (choćby do SLD).

Olbrzymie jest rozczarowanie dotychczasowych wyborców Wiosny. Na profilu partii urągają Biedroniowi od kłamców i oszustów (chodzi o to, że nie zrzekł się mandatu do PE), inni są rozczarowani i rozżaleni. Polityka w sieci informuje też o znaczącym odpływie internetowych sympatyków (przyrosty notuje PO i Razem).

Od partii zdystansował się Marcin Anaszewicz, najbliższy współpracownik Biedronia, rezygnując - „z powodów osobistych” - z funkcji wiceprezesa. To zresztą Anaszewicz był autorem strategii o atakowaniu w kampanii PO, a teraz jest z tego ostro rozliczany w ramach rozgrywek wewnętrznych. I tak oto, zaraz na początku lata, okazało się, że inna polityka po prostu nie jest możliwa. Dowiódł tego sam Robert Biedroń. Ciekawe, czy jest z siebie, tam w Strasburgu, zadowolony?