Jeszcze więcej retro i horroru. Obejrzałem pierwszy odcinek "Stranger Things" i już wiem, co będę robić w nocy
Jest czwartek, jestem stary, a poczułem się jakbym znów był na wakacjach. Na Netflixie właśnie wylądował trzeci sezon "Stranger Things" - serialowej perełki platformy. Wpadłem tu tylko na chwilkę, by zdać relację z pierwszego odcinka i powracam do maratonu. Inaczej chyba nie ma sensu podchodzić do tego serialu. Za dobry.
Retro-klimat over 8000
Serial od początku kupował nas sentymentalną podróżą do jednego z najfajniejszych okresów w popkulturze. Pierwszy odcinek jest wręcz nim przeładowany, a "ejtisy" buchają z ekranu prosto w twarz. I sprawiają, że pojawia się na niej uśmiech.
Fot. Netflix
Pastelowa sielanka jest drastycznie przerywana, a serial pokazuje pazurki. I wnętrzności wybuchających szczurów. Scen rodem z horroru science-fiction pojawiło się już całkiem sporo, a pewnie będzie ich jeszcze więcej, bo serial niczym "Harry Potter" dojrzewa z sezonu na sezon wraz z bohaterami (i aktorami).
Fot. Netflix
Pierwszy odcinek, jak zawsze, jest przede wszystkim ekspozycją. Dowiadujemy się z niego co słychać u głównych bohaterów. Po starciach z Demorgonami i ukazaniem się Łupieżcy Umysłów dzieciaki podrosły, mają wakacje i żyją z dnia na dzień jak zwykłe nastolatki. Jedni pracują, a inni... romansują.
Mike i Jedenastka są w sobie zakochani po uszy i nie mogą przestać się całować, czym doprowadzają do wściekłości Hoopera. Lucas z kolei kręci z Max, a Dustin ma dziewczynę, której jeszcze nikt nie widział. Jedynie Will pozostaje singlem, choć może nie do końca - jest związany z demon z Drugiej Strony, a ten znów przedostaje się do ich świata.
Fot. Netflix