"Przez kumulację roczników". Ponad stu uczniów ze świadectwem z paskiem nie dostało się do żadnej szkoły w Lublinie

Daria Różańska-Danisz
Już widzimy pierwsze efekty "deformy edukacji" byłej już minister Anny Zalewskiej. Przez kumulację roczników do szkół średnich w Lublinie nie dostało się aż 603 uczniów, z czego ponad stu miało świadectwa z czerwonym paskiem. – Są dzieci, które w poprzednich latach normalnie dostałyby się do naszej szkoły, ale przez kumulacje dwóch roczników nie miały szans. Krzywdząca jest dla nich decyzja rządu i pani minister Zalewskiej – mówi nam dyrektor I LO w Lublinie.
104 uczniów z czerwonym paskiem na świadectwie nie dostało się do żadnej ze szkół w Lublinie. Fot. Paweł Sowa / Agencja Gazeta
Anna Zalewska na dobre zadomawia się w Brukseli. Ale na próżno szukać jej nazwiska w komisji edukacji w Parlamencie Europejskim. Zalewska zapisała się do innych: Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności. Mogła wybrać jeszcze czwartą, ale nie zrobiła tego.

W kampanii wyborczej dość jasno mówiło się, że start Anny Zalewskiej w wyborach do PE to ucieczka od chaosu, jaki wywołały w oświacie jej reformy. Bowiem we wrześniu w szkołach ponadgimnazjalnych spotkają się absolwenci gimnazjów i szkół podstawowych. Szacuje się, że będzie to około 700 tys. osób, a w poprzednim roku szkolnym ta liczba wyniosła 474 tys.

I już – na etapie rekrutacji – widać, że lekko nie będzie. Na przykład w Lublinie do szkół nie dostało się 603 uczniów, w tym 104, którzy mieli świadectwa z czerwonymi paskami. Olga Mazurek-Podleśna z biura prasowego prezydenta miasta Lublin, wylicza, że wśród tych kandydatów jest 61 absolwentów szkół podstawowych i 43 gimnazjów.


Z "paskiem", bez szkoły
I Liceum im. Stanisława Staszica to jedna z bardziej prestiżowych szkół średnich w Lublinie. W tym roku w jednej z klas będzie aż kilkunastu olimpijczyków. Dyrektor Stanisław Stoń zawsze miał problem, bo więcej było chętnych niż miejsc. W tym roku to się oczywiście nasiliło, chociaż powstało dziesięć klas pierwszych, a nie jak rok wcześniej – siedem.

– Pięć klas dla uczniów po szkole podstawowej i pięć dla tych, którzy ukończyli gimnazjum. Więcej klas nie można było utworzyć, wiadomo, że szkoła nie jest z gumy, a my i tak przyjmujemy więcej uczniów – podkreśla Stoń.

Do wielu szkół średnich w Lublinie nie dostali się też uczniowie z czerwonymi paskami na świadectwach.

– Jednak na punktację braną pod uwagę w ramach rekrutacji, składowymi były nie tylko oceny kandydata, czyli świadectwo, ale także wyniki testów kończących etap edukacji w szkołach podstawowych lub gimnazjalnych – przypomina Olga Mazurek-Podleśna z biura prasowego prezydenta Lublina.
Olga Mazuerk-Podleśna
biuro prasowe w Kancelarii Prezydenta Miasta Lublin

Dodatkowo nie wszyscy kandydaci z tzw. czerwonym paskiem złożyli wymagane dokumenty i potwierdzili tym samym swoją kandydaturę w ramach rekrutacji. Osoby niezakwalifikowane wybierały często tylko szkoły, w których wymagany jest wysoki prób punktowy, nie wybrały w ramach rekrutacji szkół z niższym wymogiem punktowym.

Ale Mariusz Banach, wiceprezydent Lublina ds. oświaty i wychowania, zapewnia: – Bardzo zależy nam na ich przyszłości i będziemy zabiegać o to, żeby im pomóc.

I w pierwszym LO nie znalazło się miejsce dla uczniów z wysoką średnią i świadectwem z wyróżnieniem. – Ale najczęściej wtedy, gdy niezbyt dobrze napisali testy gimnazjalne. Jak ktoś z testu z matematyki dostał 30 proc., to i czerwony pasek mu nie pomógł – mówi dyrektor I LO.

I dodaje: – Uzyskać średnią ocen 4,75 i dzięki temu mieć "pasek" nie jest tak trudno, jak zdać test gimnazjalny na sto procent. Podczas rekrutacji pod uwagę brane są także konkursy, a kandydaci otrzymywali też punkty np. za wolontariat.

– Zdarza się, że rodzice, czy dziecko nie doczytują regulaminu. Zobaczą pierwsze dwa punkty i nie zauważą, że na przykład za wolontariat można otrzymać aż trzy punkty. A w rekrutacji to bardzo dużo – mówi nam Stoń.

"Źle obstawili"

Do dyrektora I LO w Lublinie przyszła jedna z uczennic i powiedziała, że gdyby wybrała jego szkołę, to by się się do niej dostała. Zapytał, dlaczego tego nie zrobiła. Odpowiedziała krótko, że się bała. – Trzeba było ryzykować – powiedział jej Stoń. I dodaje, że czasami problemem uczniów były złe wybory.
Mariusz Banach
wiceprezydent Lublina ds. oświaty i wychowania

Niektórzy mało pokornie podeszli do swoich możliwości. Ponad 60 uczniów wybrało tylko jedną szkołę, a można było wybrać sześć.

Niektórzy uczniowie złożyli dokumenty wyłącznie do najlepszych liceów, inni w obawie przed ogromną konkurencją wybrali te gorsze. W zeszłym roku, żeby dostać się do najlepszych szkół średnich w Lublinie trzeba było mieć 150 punktów, w tym – blisko 180. – To ogromna różnica – komentuje wiceprezydent.

– Są dzieci, które w poprzednich latach normalnie dostałyby się do naszej szkoły, ale przez kumulacje dwóch roczników nie miały szans. Krzywdząca jest dla nich decyzja rządu i pani minister Zalewskiej – mówi nam Stoń.

Nie tam, gdzie chcę

Kiedy Oliwia na liście znalazła swoje nazwisko, trudno było jej powstrzymać łzy. We wrześniu zacznie się uczyć w klasie o profilu biologiczno-chemiczno-angielskim w V liceum w Lublinie. Tutaj o 320 miejsc konkurowało ponad 3 250 osób, w tym blisko 550 z tzw. pierwszego wyboru – pisze "Dziennik Wschodni".

Ale takiego szczęścia zabrakło wielu innym uczniom. Według lokalnych mediów aż 603 (253 absolwentom szkół podstawowych i 350 po gimnazjach) absolwentów nie dostało się do żadnej ze szkół.

Chociaż, jak informuje nas Mazurek-Podleśna, w lubelskich szkołach przygotowano 5 403 miejsca, na które zakwalifikowało się 4 625 kandydatów. – Szkoły ponadpodstawowe dysponują jeszcze 778 wolnymi miejscami – zaznacza pracowniczka biura prasowego.

– Uczniowie znajdą miejsca w tych typach szkół, o przyjęcie do których się ubiegali. Natomiast już teraz widać, że nie trafią do tej wymarzonej – mówi nam Ewa Dumkiewicz-Sprawka, dyrektor wydziały oświaty i wychowania Urzędu Miasta w Lublinie.

Choć Mariusz Banach, wiceprezydent Lublina ds. oświaty i wychowania, przyznaje, że już teraz niektórzy uczniowie zamiast do liceum trafili do technikum.

Pytam wiceprezydenta Lublina, czy dało się na poziomie samorządu tak zaplanować rekrutację i odpowiednio zwiększyć liczbę miejsc, żeby każdy z uczniów trafił do "szkoły marzeń".

– Absolutnie nie. Przecież bardzo zwiększyliśmy liczbę miejsc. Stosujemy już bardzo naciągane sposoby: niektóre licea prowadzą lekcje poza siedzibami. Mamy świadomość tego, że jest granica nie tylko miejsca i czasu, ale i podstawowego komfortu pracy. Uczniowie nie mogą mieć zajęć do 20:00 – tłumaczy Banach.

I wspomina, że trzy lata temu, kiedy zaczęto mówić o reformie edukacji, oni ostrzegali, że nastąpi tak trudna sytuacja. – Ona nie jest dla nas zaskoczeniem. Ale chyba rodzice do końca nie wierzyli, że ktoś może chcieć zrobić ich dzieciom taką krzywdę – podkreśla Banach.