"Ktoś zemdlał, dzieci piszczały i płakały". Turyści z Polski uratowali pasażerów chorwackiego statku

Kamil Rakosza
Z relacji uczestników feralnego zdarzenia wynika, że było naprawdę o krok od tragedii. Załoga nie była przygotowana na trudne warunki na morzu, dodatkowo nie wiedziała nawet, gdzie są kamizelki ratunkowe dla uczestników rejsu z wyspy Korczula do miejscowości Zaostrog w Chorwacji. Sytuację uratowali turyści z Dolnego Śląska.
Pasażerowie z Dolnego Śląska uratowali sytuację w czasie rejsu w Chorwacji. Fot. Instagram / @austroandy
"Ktoś zemdlał, dzieci piszczały, płakały, ktoś wymiotował, a zakonnica i księża intonowali modlitwy, mające pomóc nam ocaleć. Jeden mężczyzna z grupy pielgrzymów przemawiał do ludzi i uspokajał ich. Akcja jak z filmu 'Titanic'" – napisała Maria Pliszko w relacji nadesłanej do "Gazety Wrocławskiej". Z opowiadań uczestników zdarzenia, było naprawdę gorąco. Chorwacki statek miał być przeładowany, natomiast załoga niedoświadczona i nie radziła sobie w sytuacji zagrożenia. Z relacji świadków wynika, że śmiała reakcja dwóch braci z Kłodzka – Jacka i Tomasza Fedorowiczów – uratowała pasażerów rejsu.

Tak wyglądało zdarzenie wg. relacji Marii Pliszko

Wypłynęliśmy z miejscowości Zaostrog w kierunku wyspy Korczula o godz. 8.45 w piękną pogodę, było 32 stopnie. Dramat rozpoczął się w drodze powrotnej ok. godz. 16.00, kiedy nagle pojawił się silny wiatr i fale morskie sięgające ok. 5,6 metrów wysokości. Załoga na statku to trzy studentki ze Słowacji (w wieku ok.20 lat) i trzech mężczyzn (Chorwatów, również młodych, sam kapitan miał ok. 22 lat). Uderzająca kolejna silna fala zniszczyła totalnie mostek kapitański, pulpit sterowniczy, zbiła całkowicie szybę pomieszczenia sterowniczego, a odłamki pokaleczyły kapitanowi ręce, koło sterownicze zostało wyrwane. Załoga straciła kompletnie kontrolę nad statkiem, silniki zgasły i rozpoczął się dryf z falami rzucając nami na prawo i lewo o dużym nachyleniu.

– Fale były naprawdę wysokie. W kulminacyjnym momencie sam wybrałem 112, krzycząc "Mayday Mayday more more" (po chorwacku morze – red.) i nazwę łodzi, a potem dałem telefon kapitanowi, który jako jedyny był Chorwatem (reszta załogi to słowaccy studenci) i potrafił mówić po chorwacku. Wręcz go zmusiłem, żeby poinformował o sytuacji – mówił Jacek Fedorowicz.


"Byliśmy o krok od śmierci"
W nadesłanej relacji Maria Pliszko napisała, w jaki sposób pasażerom udało się bezpiecznie wrócić na brzeg. Jako pierwsza pomogła im załoga mniejszego, wycieczkowego statku, która rzuciła im linę. Fale były mocno wzburzone i istniało ryzyko zderzenia łodzi. "Potem nastąpiła akcja ewakuacji nas na inne statki po ok. 20 osób i dalsza ewakuacja busami do miejsca wypłynięcia. Byliśmy o krok od śmierci" – pisze Pliszko.

Ostatecznie pasażerowie zostali łodziami ratowniczymi przetransportowani do portu Orebić, a stamtąd z powrotem do Zaostrog mogli dotrzeć już tylko przez Bośnię i Hercegowinę.

Żadnych rejsów
W ramach przeprosin za chwile horroru, firma "Felun Jedan", która organizuje wycieczkowe rejsy w Chorwacji, zaoferowała poszkodowanym... oliwki i rakiję. Potem jednak przedsiębiorstwo wycofało się ze swojej propozycji. I choć brzmi to jak ponury żart, firma zaproponowała pasażerom inną atrakcję – nocny rejs. Na ten jednak nikt się nie zgodził.

Źródło: "Gazeta Wrocławska"