"Disco polo wyparło muzykę ludową". Założyciel Kapeli ze Wsi Warszawa o fatalnym dostępie do kultury na prowincji

Michał Jośko
Maciej Szajkowski jest nie tylko muzykiem znanym z działalności w zespołach Kapela ze Wsi Warszawa, R.U. T. A. czy Lelek, lecz także niestrudzonym propagatorem muzyki etnicznej (co czyni m. in. na antenie radiowej Czwórki, w audycji "Folk Off" i Jedynki - "Wschodni Front" ). Dziś powie nam, czy należy walczyć z disco polo, czy nasza muzyka ma szansę na podbój świata oraz dlaczego zaangażował się w festiwal muzyki bałkańskiej, choć niegdyś miał dystans do wspólnych dokonań Kayah i Gorana Bregovića.
Fot. Filip Miller
Polacy to naród tak często mówiący o patriotyzmie... Dlaczego więc nie chcemy bawić się przy stuprocentowo "swojej" muzyce; oberkach, kujawiakach albo mazurkach?

Włodek Kleszcz z Polskiego Radia zadał kiedyś pytanie: dlaczego nasza młodzież woli tańczyć czoczka – stworzonego na Bałkanach przez mieszkających tam Romów – niż polskiego oberka?

Cóż, można powiedzieć, że czoczek pachnie rakiją, natomiast oberek wódką, ewentualnie bimbrem. Jednak zagłębiając się w tę kwestię dochodzimy do wniosku, że Polacy najzwyczajniej w świecie nie mają zbyt wielu okazji do kontaktu z ową "swoją" muzyką.


Przecież dla wielu rodaków tę rolę pełni disco polo, a o kontakt z nim naprawdę nietrudno.

Ten gatunek najpierw wyparł muzykę ludową, by w konsekwencji całkowicie ją zastąpić. Jest współczesną emanacją kultury plebejskiej, spełnia dokładnie te same funkcje użytkowe, co niegdyś oberki, polki mazurki czy kujawiaki: jest grana na weselach i zabawach, odbywających się na wsiach, jak i w miastach. Umila rodakom czas wolny i wypełnia kalendarz obrzędowy.

Disco polo nie odwołuje się jednak do polskiej muzyki ludowej. Owszem, można znaleźć wykonawców z Podlasia, u których usłyszysz jakieś lokalne przyśpiewki, podkładane pod bity i keyboardy, lecz to raczej wyjątki potwierdzające regułę. Zasadniczo muzyka chodnikowa od momentu swych narodzin, czyli lat 80. ub. w., jest po prostu kopią italo disco.

A przecież w praktycznie każdym miejscu na ziemi powstają lokalne odmiany muzyki rozrywkowej, z ich charakterycznymi cechami etnicznymi. Bałkany mają swój turbo-folk, Jamajka – dancehall, w Indiach popularna jest bhangra... Wszystkie one bazują – w mniejszym bądź większym stopniu – na tamtejszym folku, który został przetworzony tak, by spełniać potrzeby masowego odbiorcy.
Maciej Szajkowski po koncercie Kapeli ze Wsi WarszawaFot. Facebook.com/WarsawVillageBand
Czy fakt, że disco polo nie ma nic wspólnego z polskością, może być kolejnym argumentem na rzecz walki z tą muzyką?

Nie jestem zwolennikiem takiego podejścia. Nie powinniśmy z jakąkolwiek muzyką i jej miłośnikami walczyć. Dlaczego miałbym stygmatyzować kogokolwiek z tego powodu? De gustibus non est disputandum. Jeden lubi, jak mu Cyganie grają, drugi, gdy mu stopy capią, jego wybór.

Ba, podchodząc do sprawy obiektywnie, pewne rzeczy można wręcz podziwiać. Przecież to gigantyczna, generująca olbrzymie pieniądze scena, która rozkręciła się oddolnie.

Nie zawdzięcza absolutnie niczego państwowym grantom i mecenatom. Tak więc, mówiąc z przymrużeniem oka, disco polo to muzyka niezależna.

Wracając do wątku głównego: zamiast walczyć z disco polo, zdecydowanie lepiej pokazywać ciekawe alternatywy.

Kto powinien to robić?

W idealnym scenariuszu powinny zajmować się tym przede wszystkim media publiczne oraz powołane do tego instytucje – centralne, z MKiDN na czele oraz lokalne, samorządowe.

Tymczasem często właśnie tam pokutuje syndrom inżyniera Mamonia: rodacy chcą bawić się wyłącznie przy piosenkach, które znają.

A w terenie wygląda to tak, że lokalne centrum kultury woli zorganizować raz w roku spektakularne dni miasta, z przysłowiowymi Zenonami w programie i odfajkować budżet "na odcinku kultury", niż kilka mniejszych imprez, nie schlebiając przy tym populizmowi i tandecie.

Tam niestety dalej za osobliwość uznawany jest każdy, kto zamierza przeznaczyć środki publiczne na cokolwiek mniej oczywistego; kto nie chce jedynie schlebiać komercji i przysłowiowej cieżarówce i parówce, lecz zainspirować ludzi do pewnego wysiłku, kontaktu z muzyką inną niż ta, którą znał do tej pory.

"Kto na to przyjdzie?" – oto fatum wiszące nad naszymi kaowcami. Dotyczy to tak imprez biletowanych, jak i rozmaitych dożynek, dni ziemniaka, festiwali cebuli i świąt kiełbasy.
Czy gdyby zależało to od ciebie, zakazałbyś podobnych imprez, które oferującą ludyczność w najgorszym wydaniu?

W żadnym wypadku. Przecież takie rzeczy – odbywające się na całej kuli ziemskiej – mają swój urok i oferują społeczeństwu możliwość niefrasobliwej zabawy; odreagowania problemów dnia codziennego bez konieczności jakiejkolwiek głębszej refleksji. Nie finansowałbym ich wszak ze środków publicznych.

Chodzi też o kwestię proporcji, które nad Wisłą są mocno zaburzone. Głównym problemem w naszym kraju jest (w każdej sferze: od religii, historii, edukacji, po kulturę) brak alternatyw wobec wyboru "jedynego słusznego", czyli najbardziej oczywistego, najpopularniejszego lub akurat słusznego politycznie.

Mówię tu głównie o "interiorze", czyli mniejszych miejscowościach, gdzie dostęp do kultury jest szalenie ograniczony. To jeden z efektów realizowania polityki w oderwaniu od tzw. prowincji.

Sytuacja wygląda tragicznie już od dekad, dopiero dziś zaczyna się nieśmiały dyskurs publiczny, dotyczący jakości kultury, jej dostępności dla statystycznego Kowalskiego, który nie mieszka w dużym mieście.

Choć mamy już w mniejszych miejscowościach całkiem przyzwoitą infrastrukturę, która umożliwia społeczeństwu kontakt ze sztuką, to na diametralną poprawę stanu rzeczy musimy poczekać.

Na szczęście pojawia się coraz więcej aktywistów. To pionierzy – tacy doktorowie Judymowie – którzy starają się oświecać ludzi, pokazywać im fajne alternatywy, jak Wojciech Szuniewicz w Krotoszynie, który dekadę temu zainicjował dyskusję dotyczącą dysponowania publicznych środków na działania wolne od komercji i skutecznie je realizuje.

Obecnie takich pozytywistów jest więcej: Chutor Gorajec, Niebowo w Opocznie, Kręgi Sztuki w Cieszynie, Pannonica, Czeremcha, o okrzepłych ośrodkach jak Węgajty czy Wolimierz nie wspominając.

Dużo robi też Związek Zawodowy Muzyków, który konsekwentnie od lat upomina się o polską muzykę w mediach publicznych.
Sam jesteś jednym z takich właśnie edukatorów.

"Edukacja - kopulacja". Wolę mówić o inspirowaniu ludzi, nie lubię używania w tym kontekście słowa "edukator", bo może być odbierane jako próba wywyższania się, mówienia ex cathedra: "wiem, co jest dla was najlepsze".

Od wielu lat jeżdżę po owej "Polsce prowincjonalnej", gdzie jestem edukowany przez lokalsów. Nie tylko w kwestiach dotyczących kultury i sztuki.

Ogromną nauką jest również kontakt z ludźmi, ich fascynacjami, akcjami realizowanymi bez żadnego wsparcia. Każdy region może być inspiracją.

Skoro o prowincji mowa – mój zespół R.U.T.A. podjął jeden z fundamentalnych tematów, o których mówi się za mało: autorament Polaków, tożsamość i pochodzenie.

Choć 90 procent z nas ma korzenie wiejskie, to albo o nich zapominamy, albo celowo wypieramy ze świadomości. Przymiotnik "wiejski" nasuwa skojarzenia wyłącznie negatywne; wiesz – pańszczyzna, system feudalny, ludzie podlegli i zniewoleni, albo synonim obciachu lub epitet.

Tymczasem np. we Francji, jak mówisz, że jesteś ze wsi, od razu pytają cię, jakie sery i wino i są tam produkowane, jaką muzykę gracie i o czym są wasze pieśni...

Dla części naszego społeczeństwa pochodzenie wiejskie oznacza pewien stygmat. Jest to widoczne wszędzie: w kulturze, polityce i korporacjach.
Wracając do wątku dawania rodakom wartościowych alternatyw – jesteś związany z Festiwalem Pannonica, prezentującym głównie szeroko pojętą muzykę bałkańską. Skąd fascynacja takimi właśnie dźwiękami?

Cóż, cytując klasyka: jest w orkiestrach dętych jakaś siła. Jeżdżę tam co roku i zawsze odkrywam mnóstwo wybitnych artystów, których twórczości nie poznałbym w inny sposób, takie jak np. fenomenalne orkiestry weselno-pogrzebowe, tworzone przez kobiety.

Dodajmy, że zdecydowanie unika się tam "cepelii"; na scenie pojawiają się artyści grający rzeczy progresywne, atutentyczne. Program układany jest według pewnego klucza, w którym chodzi o pokazywanie wybitnych zjawisk muzycznych, kulturowych i artystycznych.

Nie ma mowy o kalkulowania typu "zaprośmy pewniaków, wykonawców, którzy przyciągną jak najwięcej ludzi". Mimo to, do Barcic przybywają tysiące ludzi.

Muzyka bałkańska ma potężną siłę oddziaływania. Gdyby spróbować ją rozgryźć, skończylibyśmy wręcz na wątkach zahaczających o kosmologię. Zaznaczmy, że nie mówimy tu wyłącznie o twórczości artystów z krajów byłej Jugosławii, bo z tych tradycji czerpią również świetni wykonawcy z Węgier, Bułgarii, Włoch, Niemiec, Francji, Polski czy Szwajcarii, no i słynny amerykański zespół Beirut.

To dźwięki, które można usłyszeć na największych festiwalach świata. Bałkańskie załogi są tam głównie headlinerami, bo gwarantują szaloną zabawę.

Lecz nie wyłącznie o muzykę tu chodzi: wydarzenia takie, jak Pannonia Festival są genialną realizacją fundamentalnych założeń sceny folkowej, czyli pozytywnego nastawienia do świata, afirmacji tolerancji oraz wzajemnej życzliwości.

Powinien zjawić się tam każdy, kto chciałby zobaczyć, jak wygląda walka z krzywdzącymi stereotypami, które wciąż pokutują nad Wisłą. Pierwszy przykład z brzegu: choć to wydarzenie bałkańskie – a więc mocno cygańskie – nigdy nikomu nic tam nie zginęło.

Raczej odwrotnie: ludzie wyjeżdżają stamtąd bogatsi w rzeczy tak cenne, jak doznania artystyczne i wspaniałe przyjaźnie.
Tak, Goran Bregović również pojawia się na polskim Festiwalu PannonicaFot. mat. prasowe
Pamiętasz moment, w którym pokochałeś takie klimaty muzyczne?

Przyznam szczerze, że kiedyś podchodziłem do nich z dystansem. Kojarzyły mi się głównie z szałem, jaki w Polsce wywołał duet Kayah i Goran Bregović.

Dopiero później zrozumiałem ten fenomen, pojąłem, z jak gorącą, energetyczną, spontaniczną i różnorodną kulturą mam do czynienia.

Sądzisz, że brzmienia z Bałkanów mogą znów opanować polski mainstream tak, jak roku 1999, gdy na rynku pojawił się album "Kayah i Bregović"?

Zaznaczmy, bo to istotne, że pojawiła się w momencie, gdy Polska była naprawdę mocno zainteresowana pojęciami "muzyka świata", "etniczna" i "folkowa", bo w latach 90. takie właśnie dźwięki były trochę promowane przez media publiczne.

Odbywający się w Ustroniu festiwal Tam Gdzie Biją Źródła transmitowała telewizja państwowa. Dodajmy: w godzinach największej oglądalności! Do tego programy takie, jak "Lalamido", "Alternativi" w TVP2 albo "Rock Noc" – można wymieniać długo.

Pamiętasz, jak wielką mainstreamową popularność zdobył zespół Trebunie-Tutki, grając z jamajską formacją Twinkle Brothers? Albo jak duży ferment wywołał Grzegorz Ciechowski płytą "ojDADAna"?

Kayah i Bregović trafili więc na idealny moment, w którym nasi rodacy byli zakochani w łączeniu popu z folklorem, tradycjami ludowymi.

Wracając do twojego pytania: trudno być prorokiem we własnym kraju, ale kolejny boom na brzmienia bałkańskie jest możliwy. Przecież historia muzyki to sinusoida.
Barcice w województwie małopolskim – to właśnie tutaj co roku odbywa się PannonicaFot. Marcin Talar
Czy muzyka polska może stać się równie potężnym towarem eksportowym?

Ma olbrzymi potencjał, ważne tylko, abyśmy eksportowali to, co najlepsze. Przypomina mi się rok 2004, gdy wstępowaliśmy do Unii Europejskiej, a w stolicach wszystkich krajów stowarzyszonych zorganizowano mnóstwo imprez kulturalnych, mających pokazać Polskę.

Kogo chcieli wysłać tam nasi włodarze? Oczywiście wielkie "gwiazdy RWPG", święte krowy polskiego mainstreamu. Okazało się, że Europa nie chce takiej muzyki, że woli nasz jazz, etnikę i muzykę współczesną.

Gdy owe 15 lat temu zaczęli promować nas reprezentanci tych gatunków, Polska odniosła ogromny sukces: pokazaliśmy, jak wartościowa i różnorodna sztuka powstaje w kraju, który był zamknięty przez ponad pół wieku, odizolowany od kultury tworzonej w tzw. świecie wolnym.

Dlatego warto pamiętać o naszych najmocniejszych stronach: muzyce klasycznej (zarówno tej dawnej, jak i współczesnej), folku oraz polskiej szkole jazzu, która jest wielkim fenomenem już od lat 60. ub.

Dołożyłbym do tego rocka w wykonaniu zespołów takich, jak np. Riverside oraz ekstremalny metal (Behemoth, Vader i Decapitated), a także polską etnikę; lecąc chronologicznie, od początków lat 70. ub. w., zespoły Osjan, Kroke, Trebunie-Tutki, Kapela ze Wsi Warszawa. Nasza muzyka źródeł ma ogromną siłę rażenia, trzeba tylko odpowiednio ją promować.
Ekipa pod wodzą Adama Struga, jednego z "nie-Bałkańczyków", występujących na Festiwalu PannonicaFot. mat. prasowe
Masz na to jakieś gotowe pomysły?

Wystarczy uczyć się od najlepszych. Zobacz tylko, jak działają brytyjskie BBC albo media publiczne we Francji, które konsekwentnie realizują zasadę: "wspieramy kulturę narodową".

U nas mamy do czynienia z górnolotnymi frazesami oraz tak modnym odmienianiem przez wszystkie przypadki słowa "narodowy".

Lecz gdy powiesz "sprawdzam", wówczas okaże się, że niewiele owych deklaracji realizuje się w mediach publicznych, o politykach nie wspominając. Smutna konstatacja.