Tak, ten pan na zdjęciu jest cały obładowany marihuaną. Jamajka na własne oczy
To koniec świata dosłownie i w przenośni. W Polsce skojarzenie z Jamajką jest jedno i dotyczy marihuany. To najczęstsze pytanie, które padało w kontekście tego kraju. Ale na Jamajkę nie można patrzeć tylko przez ten stereotypowy pryzmat. Oto, czym zaskakuje Jamajka i jak tam właściwie się dostać.
W naTemat od zawsze staramy się przybliżać wam zagraniczne realia. Pokazujemy jak wygląda lokalne życie i jak zaplanować własną podróż. Odwiedzamy miejsce egzotyczne i zwracamy uwagę na tamtejsze problemy, jak ostatnio w Wenezueli. Teraz padło na Jamajkę.
Jamajka jest atrakcyjna podróżniczo przede wszystkim dlatego, że niemal przez cały rok mamy tam zagwarantowaną pogodę. Główny i najpewniejszy sezon jest od grudnia do kwietnia, ale w innych miesiącach też jest upalnie i słonecznie. Trzeba jedynie liczyć się z nagłymi, ale na szczęście krótkotrwałymi burzami lub opadami.
Najdroższą częścią podróży będzie naturalnie bilet do tego tropikalnego kraju. Najlepiej lecieć nie do stolicy Kingston, gdzie swoją drogą ze względu na gangi nie jest bezpiecznie, ale do leżącego na wybrzeżu Montego Bay. Bilety na trasie Warszawa-Montego Bay można trafić już za ok. trzy tysiące złotych. Najatrakcyjniejsze połączanie są z Polski przez Kanadę z długą przesiadką (nawet 20 godzin).
Ta długa przesiadka to wbrew pozorom dobra wiadomość, bo niejako "w gratisie" daje możliwość zobaczenia Kanady. A dokładnie samego Toronto i oddalonego o 1,5 godziny drogi od lotniska legendarnego wodospadu Niagara – jednego z cudów świata. Wynajmując auto czasu na pewno wystarczy na jedno i drugie.
– Przyjeżdżam tutaj od kilku lat. Wracam co trzy-cztery miesiące na kilka-kilkanaście dni – mówi amerykański emeryt, który zagaduje już pierwszego dnia. Generalnie to jedno z najczęstszych pytań, które na miejscu zadają turyści z Ameryki Północnej: "pierwszy raz na Jamajce?". Dla nich Karaiby to jeden z najczęstszych wakacyjnych kierunków. Pominę milczeniem fakt, że mało który polski emeryt byłby w stanie sobie na coś takiego pozwolić.
– W grudniu, gdy u Amerykanów robi się zimniej, widać wyraźne ożywienie. Do lutego-marca jest ich najwięcej, uciekają przed swoją zimą – mówi Everton Brown, lokalny przewodnik z 18-letnim doświadczeniem w branży turystycznej.
Część klientów znajduje go sama w internecie, ale o większość trzeba zawalczyć – na plaży. Dlatego też Everton – podobnie jak i jego koledzy po fachu – od rana zaczyna rundę po plaży. Chodzi, zaczepia, zagaduje. Większość spuszcza go na drzewo, ale co jakiś czas zaczepi kogoś na dłużej, kto się zainteresuje i wycieczkę wykupi.
W turystycznych rejonach są hotelowi ochroniarze, wspomniani handlarze wszystkiego i policjanci. Niby po różnych stronach, ale wszyscy się znają i żyją w symbiozie – ochroniarz przegania handlarza, żeby za chwilę rozmawiać w trójkę z nim i policjantem, zajadając się jego owocami.
Nie ma żadnego problemu z kupnem marihuany w jakiejkolwiek postaci. Nie są ta sklepiki, ale raczej samotni handlarze, którzy zaczepiają na plaży. Jest ich naprawdę dużo. Jeśli mówisz, że nie palisz, przygotuj się na jedną z dwóch reakcji: śmiech lub niedowierzanie. To i tak nie przeszkodzi, żeby za chwilę wrócili z „magicznymi” ciasteczkami.
Niektórzy są tam tak zjarani i leniwi, że krzyczą do ciebie, żebyś sam do nich podszedł na leżak i kupił to, co akurat mają. Po kilku dniach zna się ich wszystkich i rozpoznaje nawet po głosie i tekstach, którymi zagadują do turystów.
Jeżdżenie tam to w ogóle dyskusyjna kwestia. I wcale nie chodzi o to, że ruch jest lewostronny. – Teraz będzie autostrada, więc już spokojnie – powiedział kierowca po czym przez 1,5 godziny jechaliśmy czymś, co u nas jest średniej jakości jednopasmówką gdzieś pośrodku niczego. Ten sam kierowca przewiózł nas przez pół wyspy z zepsutym prędkościomierzem i wszystkimi innymi wskaźnikami. Tankował "na oko" po 10 dolarów.
Transport miejski niby jest, ale realnie turyści poruszają się tam minibusikami z wynajętym kierowcą. Tak jest i szybciej, i bezpieczniej. Co kilkadziesiąt kilometrów są poustawiane blokady na drodze i rutynowe kontrole, na których czeka policja i wojsko z długą bronią. Tak po prostu. Czasem widać też jeepy załadowane żołnierzami, którzy gdzieś jadą. Najpewniej do stolicy – Kingston, gdzie już tak rajsko nie jest. Sporo gangsterki z prawdziwego zdarzenia.
Podczas 3-godzinnej przejażdżki w głąb Jamajki, domy, które choć trochę przypominają domy akceptowalne w naszej rzeczywistości, mogłem policzyć na palcach dwóch rąk. Oczywiście są i bogatsze dzielnice/budowle czy większe miasta, ale to rzadkość. Generalnie bardzo przygnębiający widok, który na długo zostaje w głowie.
Najpopularniejsza jest ta o nazwie Seven Mile Beach w Negril – to totalnie rajska plaża, która nierzadko pojawia się rankingach na najlepsze plaże świata. Niestety kilka kroków w drugą stronę od hotelu jest smutna rzeczywistość.
Na Jamajce nie jest tanio. To jeden z największych powodów do narzekania przez Jamajczyków. A jak to wygląda z punktu widzenia zagranicznych gości? Dla najliczniejszych Amerykanów czy Kanadyjczyków koszta są atrakcyjne. Oczywiście jeśli mówimy o tych "normalnych" wydatkach i miejscach, bez ultraluksusowych skrajności.
A jak to wygląda dla Polaków? Śniadanie dla dwóch osób to wydatek ok. 20$. Obiad w restauracji z napojami 30-50$, napój w sklepie 1-2$, piwo 3$, drink 5-6$. Atrakcje turystyczne? Snorkeling 30-35$, rejs katamaranem ze snorkelingiem, napojami, obiadem i skokami z klifu w Rick'c Cafe 70$, wyjazd do wodospadów YS Falls 90$, bliższe wycieczki 30-50$.
– O, a tutaj jest szpital. Jeśli przyjdziesz i nie jest to nagłe zagrożenie życia, możesz poczekać nawet dwa dni na przyjęcie – mówi Everton, przejeżdżając przez jedną z mieścin. I tak jak szpitali nie ma dużo, to jest naprawdę sporo... kościołów. Ale to raczej zwykłe parterowe budynki, a nie świątynie jako takie, które znamy z Polski.
Ale tak naprawdę na Jamajce najważniejszy zwrot jest tylko jeden. To tamtejsze "ya man" / "yeah mon", które jest używane przez wszystkich niemal ciągle. To takie lokalne "żaden problem, spoko luzik". Brzmi mega klimatycznie i słyszy się to naprawdę wszędzie.