To był niezły hardkor. Tak wyglądała praca przy kultowym "The Blair Witch Project"

Kamil Rakosza
Nieco ponad dwadzieścia lat temu świat został wkręcony w przerażające zaginięcie trójki studentów z Maryland. Akcja, która okazała się doskonale zaplanowaną marketingową strategią, do dziś budzi szacunek dla jej twórców. Podobnie jak poświęcenie aktorów – praca na planie "The Blair Witch Project" była naprawdę wymagająca.
Monolog Heather znają nawet ci, którzy nigdy nie oglądali "The Blair Witch Project". Fot. kadr z filmu "The Blair Witch Project"
– To przeze mnie jesteśmy teraz głodni, zmarznięci i przerażeni. Kocham was, mamo i tato. Przepraszam za wszystko... O co chodzi? Jestem zbyt przerażona, by zamknąć oczy, ale boję się też je otwierać. Umrę tutaj – dramatyczny monolog Heather z "The Blair Witch Project" to już klasyk.

Film, który zadebiutował w 1999 r. na festiwalu Sundance, stworzył odrębny podgatunek horroru. Przerażający klimat dodatkowo podsycają chaotyczne ruchy kamery prowadzonej ręką oraz udział operatora w dokumentowanej przez niego historii. To jednak nie jedyny kinowy precedens wprowadzony przez Eduardo Sancheza i Daniela Myricka. Sukces "The Blair Witch Project" to także doskonała kampania reklamowa, która była pionierskim przykładem wykorzystania internetowego virala.
Przed Sundance powstała specjalna strona internetowa poświęcona "zaginionym" studentom, którzy dokumentowali swój pobyt w lesie w Maryland. Kilka miesięcy później, przed pokazem filmu w Cannes, wydrukowano nawet specjalne ulotki i plakaty, informujące o przykrym losie trójki młodych ludzi.


– Nasi rodzice otrzymywali telefony z kondolencjami – wspominał Joshua Leonard, filmowy Josh w rozmowie z portalem Vice (tutaj oryginał tekstu). – Kiedy szydło wyszło z worka i zaczęliśmy udzielać wywiadów, ludzie nadal nie mogli uwierzyć, że wszystko zostało ukartowane. Sądzili, że jesteśmy aktorami, którzy wcielili się w role nieżyjących Heather, Josha i Mike'a.

Mockumentary o wiedźmie z lasu Black Hills, który kosztował 60 tys. dolarów, zarobił na całym świecie niemal 250 mln zielonych. To gigantyczny sukces. W tym roku "The Blair Witch Project" skończył dwudziestkę, a przy okazji jubileuszu twórcy filmu i aktorzy zdradzili kilka historii z planu kultowego filmu. Dzięki temu możemy się dowiedzieć, jak cholernie wymagająca była praca przy filmie. Nie dla słabych
"Jeśli dostaniesz tę rolę, zostaniesz wystawiony na niekomfortowe sytuacje, nie grozi ci niebezpieczeństwo, przez cały czas będziesz jednak przebywał na zewnątrz. Jeśli to nie twój świat, lepiej nie bierz udziału w tym castingu" – oznajmiał napis na jednej z ulotek przyczepionej do ściany w Teatrze Muzycznym w Nowym Jorku, gdzie odbywały się przesłuchania.

Kandydaci zostali poinformowani o improwizowanym charakterze produkcji. W czasie castingu mieli za zadanie wcielić się w rolę skazanego za morderstwo, który staje przed komisją o warunkowe zwolnienie.

– Heather wyróżniała się wśród setek osób, które przesłuchaliśmy w tamtym roku – wspominał Daniel Myrick. – Zadałem jej pytanie: "Dlaczego to właśnie ciebie powinniśmy wypuścić na warunkowe?". "Myślę, że nie powinniście" – odpowiedziała z tym martwym spojrzeniem w oczach – mówił reżyser w rozmowie z "Vice".
Tak wyglądało ogłoszenie zapraszające na casting do "The Blair Witch Project".Fot. Materiały z "The Blair Witch Project"
"The Blair Witch Project" był filmem improwizowanym, dlatego aktorzy nie musieli uczyć się swoich kwestii ze scenariusza. Musieli za to opanować posługiwanie się sprzętem filmowym, poznać topografię terenu i nauczyć się wykorzystywania systemu GPS.

– Zabraliśmy ich do Montgomery College, który był miejscem, gdzie bohaterowie mieli się poznać – opowiadał Eduardo Sanchez. – Pojeździliśmy też trochę z nimi po Maryland, żeby łatwiej było im się wczuć w lokalne życie, pomogły też miejscowe magazyny z 1994 r. Potem rozmawialiśmy z Heather, żeby stworzyć właściwą mitologię. "Musisz zostać ekspertką w tej kwestii" – mówiliśmy jej.

Producent filmu, Greg Hale, w przeszłości był żołnierzem, dlatego to on nauczył trójkę aktorów posługiwania się GPS-em, tak by reszta ekipy filmowej nie musiała podążać za nimi w lesie. Do tego Heather, Josh i Mike dostali lekcje z zakresu szkoły przetrwania i bezpieczeństwa w lesie, by wiedzieli, jak się zachować w przypadku zagrożenia.

Do lasu
– W głównej mierze to było nawigowanie ich za pomocą wskazówek reżyserskich i sprawdzanie, czy wszystko idzie zgodnie z planem – mówił Sanchez. Poszukiwanie wskazówek wyglądało jak creepy marsz na orientację z GPS-em w ręku, z zaznaczonymi na mapie miejscami ukrycia notatek.
– Uwagi co do tego, jak ma wyglądać dana scena, zostały schowane w opakowaniach po 35mm filmach. Ich położenie zostało zaprogramowane w GPS-ie – wspominał Michael Williams. – Wszystko zostało zaprogramowane na 8 dni. Każdy postój był oznaczony: "postój nr 3, postój nr 4 jest cztery kilometry stąd". Trzeba było wtedy ustawić kompas i po prostu pójść w wyznaczonym kierunku.

Praca na planie przypominała społeczny eksperyment, w którym celowo wystawia się badanych na trudne warunki, by sprawdzić, jak sobie z nimi poradzą. Twórcy filmu celowo zmniejszali racje żywnościowe aktorów, by wprowadzić ich w szczególny nastrój zmęczenia i zdenerwowania.

– W pewnym momencie zaczęliśmy im ograniczać jedzenie tak, by czuli się głodni – opowiadał Daniel Myrick. – Wiadomo, że nie katowaliśmy ich do granic, ale kiedy nie dojadasz, zaczynasz się irytować. – Powiedzmy, że pierwszego dnia na lunch jedliśmy kanapkę i paczkę chipsów. Drugiego była to już sama kanapka, trzeciego tylko chipsy. Czwartego dnia w ogóle nie dostawaliśmy lunchu. Przez ostatnie dni jedliśmy wystarczająco, by przetrwać. Ogólnie jednak nie było zbyt wiele jedzenia – dodał Michael Williams.

Sytuację z niedojadaniem idealnie podsumowują słowa producenta Grega Hale'a wypowiedziane do aktorów. "Wasze bezpieczeństwo jest naszym priorytetem, w przeciwieństwie do waszego komfortu.

Ekipa, która straszy
Wśród historii z planu przewija się także motyw straszenia aktorów przez ekipę filmową, co również miało wpłynąć na ich grę. Mike, Josh i Heather mieli wiedzieć wyłącznie tyle, ile wiedzą z notatek. Dzięki temu mockumentary wyszedł jak autentyczne nagranie przerażającego lasu w Maryland.

– Ludzie cały czas chcą wiedzieć, czy baliśmy się, kiedy filmowcy odwalali swoje strachy w środku nocy – mówił Joshua Leonard. – Tak szczerze to... nie bardzo. Po zdjęciach byliśmy cholernie zmęczeni, głodni i przemoczeni. Ledwo zdążyliśmy się rozgrzać w swoich śpiworach, chłopaki odpalali boom boxa z nagranym głosem płaczącego dziecka. Wiele z tego, co widzicie na ekranie to efekt naszego zmuszenia się do tego, żeby założyć buty i iść grać – podsumował.