To niesamowite i przerażające, jak wyborcy PiS mają gdzieś kolejną aferę. "To syndrom oblężonej twierdzy"

Aneta Olender
Loty Kuchcińskiego nie na wszystkich wywarły wrażenie. Kiedy jedni krzyczą, że to niedopuszczalne, a marszałek powinien ponieść konsekwencje, inni machają ręką na kolejne doniesienia, bo w sumie "co wielkiego się stało". Zaraz nie starczy palców, żeby wymienić wszystkie afery PiS, ale ich wyborców to w ogóle nie rusza. To jest syndrom oblężonej twierdzy. Wszystkie negatywne komunikaty są odrzucane i traktowane jako ataki.
Na wyborczy wyniki PiS-u zdają się nie mieć wpływu żadne afery związane z politykami tego ugrupowania. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Była afera SKOK, afera billboardowa, afera z absurdalnymi premiami dla rządu, afera z załatwianiem pracy dla córki leśniczego. Były też afery z mieszkaniami Mateusza Morawieckiego i wieżowcami Jarosława Kaczyńskiego. Teraz do puli wlatuje Kuchciński. A przecież to tylko kilka z nich. Można by wymieniać jeszcze długo, ale to bezcelowe, bo dla wyborców PiS nie mają one żadnego znaczenia. I wiemy czemu tak się dzieje.

Wdzięczność i poparcie za wsparcie
"POwcy myślą, że ludzie zrezygnują z 500+, 300+, 13 emerytury oraz zafundują sobie ponowne wydłużenie wieku emerytalnego tylko dlatego, bo Kuchciński wziął na pokład samolotu rodzinę? Żeby nie wiem, kogo marszałek przejechał na pasach, to i tak nie zagłosuję na PO i lewactwo" – stwierdził jeden z internautów w komentarzu pod tekstem dotyczących rodzinnych lotów marszałka Kuchcińskiego.


Pomijając końcówkę wypowiedzi, ta argumentacja wydaje się nawet logiczna. Wyborca PiS jest wierny Prawu i Sprawiedliwości, bo ten rząd dał wielu Polakom świadczenia socjalne, dzięki którym odczuli oni wyraźną zmianę jakości życia. W wielu polskich domach dodatkowe 500 zł w budżecie ma ogromne znaczenie. Stąd bardzo prosty wniosek, że wyborcy PiS-u są wierni temu ugrupowaniu z wdzięczności. – Uważam, że elektorat PiS-u jest w jakimś sensie stabilny, ponieważ otrzymuje od PiS-u to, czego chce – mówi w rozmowie z naTemat Paweł Zalewski, od 2002 do 2007 polityk Prawa i Sprawiedliwości, a od 2009 do dziś związany z Platformą Obywatelską.

Ataki, a nie krytyka
Z tą teorią nie do końca zgadza się jednak Wojciech Szalkiewicz, specjalista ds. marketingu politycznego. Jego zdaniem wdzięczność, w tym przypadku, nie do końca jest kluczem do sukcesu.

– PiS od 2005 roku stosuje pewną filozofię. Filozofię wyższości moralnej i intelektualnej nad całą resztą. My jesteśmy elitą, ale wszyscy są przeciwko nam. Walczymy z układem. Jesteśmy jedynymi sprawiedliwymi. To jest case Lecha Kaczyńskiego, jako tego szeryfa Warszawy. Sam przeciwko wszystkim, brudnym, złym i nieprzyjemnym. Walczymy z układami, w związku z czym układ walczy z nami i nie zawaha się użyć żadnych środków, żeby nas pozbawić władzy – wyjaśnia nasz rozmówca.

Tę teorię swoimi wypowiedziami potwierdzają politycy Prawa i Sprawiedliwości. Marszałek Kuchciński znalazł wyjaśnienie wzburzenia wywołanego doniesieniami o jego prywatnych loty, które miały status oficjalnych podróży.

– Mamy po raz pierwszy od 1989 r. do czynienia z sytuacją, że obóz rządzący realizuje swoje obietnice. Realizuje spokojnie, skutecznie, ale i szybko, między innymi dzięki sprawnie działającemu Sejmowi. Ja za tę sprawność odpowiadam i dlatego wcale się nie dziwię, że jestem atakowany – mówił Marek Kuchciński na antenie TVP Info.

Marszałek Sejmu dodał także, że ta "skuteczność" irytuje nie tylko opozycję, ale i media, które, jak stwierdził: "używają argumentów plotkarskich, wprowadzając bezpodstawne pomówienia".

Taka retoryka, zdaniem Szalkiewicza, ma trafiać do wyborców Prawa i Sprawiedliwości, którzy doniesienia związane z niewłaściwym działaniem polityków partii nie odbierają, jako konstruktywnej krytyki, a tylko i wyłącznie jako ataki na "dobrą zmianę".

– Krytyka mieści się w tym, co jako pojęcie wprowadził PiS, czyli w przemyśle pogardy. PiS jest atakowany przez przemysł pogardy generowany przez układ, przez rywinland. Tu działa dychotomia, my i oni. Jesteśmy "my" dobrzy, prawi i sprawiedliwi oraz "oni", czyli źli, przesiąknięci korupcją, układami, złodzieje, beneficjenci PRL-u itd. – dodaje Wojciech Szalkiewicz. To jest nagonka
Po wyborach do Europarlamentu pytaliśmy mieszkańców Jasienicy Rosielnej na Podkarpaciu o poparcie dla PiS. To właśnie tam PiS wsparło rekordowe 85 proc. wyborców. Tu żadne afery nie mają znaczenia.

– To mnie nie interesuje – taką odpowiedź słyszałam najczęściej. – Dla nas nie ma to znaczenia. Różne sprawy pojawiają się z każdej strony i nie wszystkie są sprawdzone. To jest też nagonka – tłumaczyli mieszkańcy gminy. Ba, uważali nawet, że jak była okazja, to czemu by nie załatwić sobie czegoś korzystniej. Polityk też człowiek. A ci z PiS przecież tacy swojscy.

Jasienica Rosielna nie jest żadną bańką, do której nie przebiją się wiadomości dotyczące "kłopotów" PiS-u. Mieszkańcy orientują się zarówno w sprawie "dwóch wieżach Kaczyńskiego", jak i w aferze dotyczącej kościelnych gruntów kupionych przez Mateusza Morawieckiego po bardzo okazyjnej cenie. Znajdują jednak, ich zdaniem, racjonalne argumenty, które świadczą o uczciwości PiS-u.

– To nie ma żadnego wpływu, bo to jest tylko nakręcone. Każdy popełnia błędy. Nie ma świętych. To są normalne ludzkie sprawy, a jakieś afery zawsze się wyciąga. Przecież w przypadku innych partii też się takie pojawiają. Poza tym teraz to tak na przymus było, aby coś przylepić do PiS-u. Tutaj w ogóle na to nie zważamy, bo też to rozumiemy – wyjaśniała jedna z mieszkanek.

Co więcej, mieszkańcy nie tylko nazwijmy to, są w stanie "machnąć ręką" na nieprzepisowe działania Prawa i Sprawiedliwości, oni bronią partii. Co z tego, że biorą, skoro innym też dają. Te pozory równowagi i uczciwości wystarczą.

– To jest właśnie ta przedsiębiorczość. Po prostu mało ludzi to czuje. (...) Śledziłam jedną i drugą sprawę. Chciałabym, żeby powstały takie dwie wieże to raz, a Morawiecki miał prawo kupić sobie takie działki. Akurat nadarzyła mu się taka okazja. Każdy by tak zrobił. Ktoś byłby głupi, gdyby z tego nie skorzystał – argumentowała rozmówczyni. Gotowa interpretacja faktów
Jednym z częściej przywoływanych przez wyborców PiS-u argumentów jest hasło: "wcześniej też tak było", co zdaje się sprawiać, że skoro inni postępowali niewłaściwie, to Prawo i Sprawiedliwość, które od początku mówi o skromności, pokorze, umiarze i ciężkiej pracy, także ma prawo do "potknięć".

"A my czekamy na dokładny kalendarz i koszt lotów premiera Tuska i marszałka Borusewicza"

"Tak znamienity człowiek, jak pan Marszałek powinien nawet codziennie mieć możliwość korzystania z dowolnego środka komunikacji. Kiedy chce i z kim chce. Widzę, że t. opozycja tęskni za ideą państwa dziadowskiego. Na szczęście państwo dziadowskie PO nie ma szans na swój powrót"

"A za waszych rządów to z buta chodziliście #hipokryzja"

Można odnieść wrażenie, że przyzwoitość w niektórych przypadkach interpretowana jest zgodnie z potrzebami danej grupy. A koszty, tak jak choćby te związane z prywatnymi lotami marszałka na koszt podatnika, wpisane są w koszt, ale "dobrej zmiany". Poza tym Kuchciński przecież przeprosił (ale tylko tych urażonych) i stwierdził zarazem, że działał zgodnie z prawem.

Zdaniem Wojciecha Szalkiewicza, politycy PiS wszelkie negatywne wydarzenia interpretują na swoją korzyść, a sztab partii bardzo szybko dostarcza argumentów, które taką teorię potwierdzają.

– Przekazy dnia, które trafiają do polityków PiS-u, można nazwać argumentacją racjonalną, ale przede wszystkim jest to argumentacja emocjonalna. Te instrukcje, które otrzymują posłowie, trafiają również za sprawą mediów publicznych, do wyborców PiS-u. Dostarczana jest im gotowa interpretacja faktów – wyjaśnia Szalkiewicz. Silny, ale zmienny
Paweł Zalewski w rozmowie z naTemat przyznaje, że elektorat PiS-u szalenie się zmienił, a właściwie zmienia się cały czas.

– PiS w 2005, to co innego niż w 2007, bo w 2007 przejął elektorat Samoobrony i LPR-u. PiS w 2015 to co innego niż PiS w 2007, dlatego że PiS bardzo rozszerzył swój elektorat, także o dużą część dawnego elektoratu Platformy. A PiS w 2019 to jeszcze co innego niż w 2015, bo stracił dużą część elektoratu, która na niego głosowała cztery lata wcześniej, ale pozyskał dużą część zupełnie nowego elektoratu, który do tej pory nie chodził na wybory, jak i część elektoratu PSL-u – dzieli się spostrzeżeniami.

Polityk dodaje także, że tajemnicą sukcesu Prawa i Sprawiedliwości może być także to, że PiS podąża za zmieniającym się elektoratem, który jest bardzo zróżnicowany.

– Polacy są w ogóle zróżnicowani. PiS swoją retoryką otwiera drogę do tych, którzy są wrażliwi na tożsamość polsko-katolicką, a którzy również mogą znajdować sie wśród bardziej zamożnych lub bardzo dobrze wykształconych Polaków. Są jeszcze ci, którzy bardzo obawiają się się zmian. Zmian w kontekście sytuacji społecznej, zawodowej, rodzinnej – mówi Paweł Zalewski.

Są to ludzie, jak wyjaśnia Zalewski, którzy nie zajmują się analizami politologiczno-socjologicznymi, więc nie potrafią zdefiniować źródeł tych zagrożeń. Widzą jednak, że świat się zmienia.

– PiS te zagrożenia definiuje. Następnie wskazuje alternatywy i daje taką psychiczną możliwość sprzeciwienia się zagrożeniom wynikającym ze zmian współczesnego świata, które PiS określa jako sekularyzację, a wroga znajduje w czymś, co nazywa ideologią LGBT. Dopóki dyskusja na ten temat będzie się toczyła, dopóty ten malejący, ale ciągle duży elektorat w Polsce będzie emocjonalnym zakładnikiem PiS-u i żadne argumenty rozumowe do niego nie dotrą – podsumowuje polityk PO.

Syndrom oblężonej twierdzy
Cechą charakterystyczną wyborców PiS, zdaniem Wojciecha Szalkiewicza, jest też syndrom oblężonej twierdzy, czyli wszystkie negatywne informacje, które trafiają do wyborców PiS-u na temat ich ugrupowania, są odrzucane.

– To jest syndrom oblężonej twierdzy. Wszystkie negatywne komunikaty są odrzucane i traktowane jako ataki. Wszystko jest ok, jesteśmy najlepszym ugrupowaniem, zmieniamy Polskę, jesteśmy dobrą zmianą, a wszyscy wokół są źli i chcą nam podłożyć świnie – dodaje.

Oprócz tego istnieje jeszcze jeden problem, który można określić jako psychologiczny. Trudno wycofać się z czegoś, jeśli głośno deklarujemy tego poparcie.

– Popiera się jakieś ugrupowanie, co wyraża się, chociażby w wyborach, to trudno się z tego wycofać, więc brniemy. To tak jak z noworocznymi postanowieniami np. mówimy przy wszystkich głośno, że rzucam palenie i słowo się rzekło. Silne zaangażowanie emocjonalne w jakąś sprawę powoduje, że bronimy jej do ostatniego naboju, a później, nawet jeżeli "fakty się nie zgadzają, to tym gorzej dla faktów" – puentuje specjalista od marketingu politycznego.