"Odruch serca i mój głos sprzeciwu". Były rzecznik LOT tłumaczy, dlaczego stanął w obronie Tuska

Łukasz Grzegorczyk
– Miałem okazję zobaczyć tylko sytuacje, kiedy Donald Tusk jako premier podróżował jak każdy inny pasażer. Tego zabrakło w "Wiadomościach", więc uznałem, że warto uzupełnić – mówi w rozmowie z naTemat Jacek Balcer, były rzecznik LOT i pilot Eurolotu.
Jacek Balcer miał okazję raz pilotować samolot z Donaldem Tuskiem na pokładzie. Fot. Archiwum rozmówcy
Jacek Balcer zabrał głos w sprawie lotów Donalda Tuska po tym, jak obejrzał materiał "Wiadomości" TVP. "Szlag mnie trafił, kiedy (...) usłyszałem, że Donald Tusk odbył przez 6 lat 281 podróży samolotem. Najwięcej z Warszawy do Gdańska" – pisał na Facebooku, a jego post błyskawicznie zyskał rozgłos w sieci.

Tłumaczył dokładnie, o co mu chodzi z lotami byłego premiera. "Owszem. Miałem nawet zaszczyt pilotować samolot z Panem Premierem na pokładzie. Jak i wielu moich kolegów z Eurolotu. Koleżanek też kilka. Na trasie z Warszawy do domu i z domu do Warszawy latał z nami rejsowymi samolotami" – napisał.


W rozmowie z naTemat Jacek Balcer ujawnił więcej informacji o lotach Donalda Tuska. Zwrócił też uwagę na istotny szczegół afery z "rodzinnymi lotami" Marka Kuchcińskiego.

Łukasz Grzegorczyk: Co się stało, że nagle zabrał Pan głos ws. lotów Donalda Tuska?

Jacek Balcer: To był trochę odruch serca i mój głos sprzeciwu. Siedzieliśmy z rodziną nad morzem i oglądaliśmy ten materiał w "Wiadomościach". Mój tata powiedział do mnie: no widzisz, Tusk też latał. Pomyślałem sobie, że jeśli ojciec, który jest mądrym człowiekiem, a dla mnie autorytetem, wierzy w ten przekaz, to znaczy, że wielu ludzi też tak pewnie zrobi. A nie wszyscy mają dostęp do innych informacji.

Powiedziałem tacie, że sam pilotowałem samolot z Donaldem Tuskiem i widziałem z okien maszyn, którymi latałem w inne miejsca, jak wsiadał do rejsowych samolotów, czy to w Warszawie, czy w Gdańsku. Ja miałem okazję zobaczyć tylko sytuacje, kiedy Tusk jako premier podróżował jak każdy inny pasażer. Tego zabrakło w "Wiadomościach", więc uznałem, że warto uzupełnić.
Fot. Archiwum rozmówcy


Jaki był odzew na Pana wpis o lotach byłego premiera?

Na początku udostępniłem go tylko swoim znajomym. W ciągu godziny dostałem od nich około setki wiadomości z gratulacjami. Otrzymałem też wiele zaproszeń na Facebooku z całej Polski, ale najwięcej od ludzi z mojego małego rodzinnego Kępna. Niektórzy dziwili się, że się nie bałem.

Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że może właśnie powinienem się bać. Ale czego? W końcu nikogo nie napadam, nie wpisuję się w te wojny, napisałem tylko co sam widziałem lata temu.

A zdawał Pan sobie sprawę, że to może sprowadzić falę hejtu?

W momencie, kiedy post widzieli tylko znajomi, to nie. Później, ponieważ wielu z nich chciało go udostępniać i zmieniłem go na publiczny – tak. Ale cieszę się, że miałem okazję o tym napisać. Kiedy dowiedziałem się, że to żyje swoim życiem, oczywiście zdałem sobie sprawę, że zaraz pewnie spotka mnie to samo, co dziewczynkę, która prowadziła pod Sejmem strajk klimatyczny.

Postanowiłem się obronić przed tym w prosty sposób: nie czytam komentarzy.
Jeśli chodzi o pozostały feedback, to jest on bardzo pozytywny. 95 procent odpowiedzi to są raczej podziękowania.

Jakieś przykłady?

Najbardziej wzruszył mnie jeden. Mam dwóch synów, mają 8 i 10 lat. 4 czerwca byłem z nimi na uroczystościach w Gdańsku, a później przy grobie Pawła Adamowicza. Dziś rano zobaczyłem, że mój post udostępnił Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli.

Kiedy powiedziałem o tym moim synom, usłyszałem od nich, że gdyby Paweł Adamowicz żył, też na pewno by udostępnił. Wie Pan, ja mam 50 lat i wiele w życiu widziałem, ale zwyczajnie odebrało mi głos. Wtedy pomyślałem, że było warto. Nawet jeśli wylałby się hejt.

Co Pana wkurzyło najbardziej po obejrzeniu materiału o Tusku w TVP?

Ja nie wiem, gdzie, czym i ile razy Tusk jako premier leciał z rodziną. Natomiast wkurzyło mnie to, w jaki sposób informacja została podana. Oto tyle i tyle razy latał. Tylko pytanie, czym latał? Co to za dziennikarstwo. Pracowałem w 'Wiadomościach" jeszcze pod koniec lat 90. Polityką się nie zajmowałem, ale nigdy nie zetknąłem się w tamtych czasach z naciskami. A przecież telewizja była w różnych rękach.

Dzisiaj jest tak, że obejrzenie trzech programów informacyjnych nie pokaże nam prawdy, bo jeden z nich podaje zupełnie inny obraz świata. Tymczasem prawda nie ma średniej.
Donald Tusk na pokładzie Tu-154 M podczas wizyty we Francji w 2007 roku.Fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta


Pisał Pan o tym, jak Tusk zachowywał się na pokładzie. Jak wyglądały loty z byłym premierem?

Osobiście z Tuskiem na pokładzie jako pilot miałem okazję lecieć raz. Maj 2012. BOR przyjechał 10 minut wcześniej, pies przeszedł przez samolot, sprawdzili wszystko według procedur i tyle. Premier przywitał się z nami i wtedy poprosiłem go o to zdjęcie, które dodałem na Facebooka. Fotografia wisi u mnie wśród innych pamiątek. Nawet nie mogłem jej znaleźć na dysku, więc zrobiłem zdjęcie tej fotografii.

Z kokpitu nie widzę, co robi pasażer, ale są w komentarzach na moim profilu relacje choćby stewardessy, która wielokrotnie latała z byłym premierem. Napisała, że zawsze był skromny i uśmiechnięty. Inni znajomi ostatnio wracali z wakacji, a Tusk leciał z nimi. Tanimi liniami.

W innych sytuacjach widywałem Donalda Tuska na lotnisku, kiedy podjeżdżał pod samolot stojący np. obok mojego. Bez specjalnego traktowania, leciał jak każdy inny pasażer.
Fot. Archiwum rozmówcy


Rozmawiamy o Tusku, ale co myśli Pan o aferze z "rodzinnymi lotami" Marka Kuchcińskiego?

Nie widzę problemu w tym, by zabrać rodzinę na pokład maszyny, która leci z rządową delegacją. Tak było bodaj w tym osławionym Peru. Polityk to też człowiek i nie bulwersuje mnie wcale, że weźmie rodzinę na spotkanie z papieżem czy prezydentem USA. To są oficjalne wizyty, dużym samolotem, są miejsca na pokładzie, a samolot i tak leci.

Ale to co innego niż traktowanie luksusowego bussines jeta kupionego za pieniądze wszystkich podatników, jak powietrznej taksówki, podczas gdy na trasie Warszawa – Rzeszów - Warszawa samoloty LOT-u latają kilka razy dziennie. I nie są to już wysłużone ATR-y tylko całkiem wygodny sprzęt.

Nie podoba mi się to, tak samo jak usprawiedliwienia własnych zachowań tym, co podobno robili poprzednicy. Podobno, bo będąc dość blisko tego latania, ja akurat widziałem coś innego.

Kuchciński co prawda zwrócił pieniądze za ten jeden lot, kiedy z Rzeszowa do Warszawy wracała jego żona.

Zwrócił, ale czy u nas zawsze musi tak być, że dopiero jak media coś wyciągną, to nagle politycy płacą ? I czy aby na pewno tym, którzy zapłacili – czyli podatnikom? Poza tym, nikt nie zwraca uwagi na istotny szczegół w tej sprawie. Mówi się choćby o kosztach paliwa, ale to przecież nie wszystko.

Jestem pilotem, spróbuję to w skrócie wyjaśnić. Samoloty mają określony czas, który mogą wylatać pomiędzy przeglądami. Taki przegląd, to nie jest diagnostyka na stacji samochodowej za 100 zł , i odbywa się po wylataniu określonej liczby godzin. Co my robimy, latając takim samolotem z Warszawy do Rzeszowa? Skracamy ten czas.

I jeszcze coś. Jak chce Pan wynająć taksówkę powietrzną, to w kwocie za godzinę lotu niebagatelny udział ma poza kosztami resursu, także koszt amortyzacji samolotu. I za to płacą podatnicy, czyli my wszyscy, w końcu żaden rząd nie ma "swoich" pieniędzy.

A tak na marginesie, trochę zazdroszczę panu Kuchcińskiemu. Ja sam nigdy nawet nie siedziałem w Gulfstreamie, nie mówiąc o lataniu. Zwyczajnie mnie na to nie stać, bo to bardzo droga zabawka.