Dlaczego media "milczą" o aferze w Tęczowym Music Boksie? Dziennikarze odpowiadają krytykom
"W Polsce dzieje się wielkie k***stwo (...) Media milczą o Sadowskim, piały, gdy była mowa o księżach" – to tylko jeden z tweetów prawicowych internautów, którzy zarzucają dziennikarzom brak reakcji na ustalenia Mariusza Zielke ws. oskarżeń o pedofilię i molestowanie w zespole "Tęcza" i programie "Tęczowy Music Box". Czy media faktycznie nabrały wody w usta? Czy jest zakaz na mówienie o sprawie? Zapytaliśmy kilkoro dziennikarzy ogólnopolskich redakcji.
O to, jak wygląda sytuacja, pytam jedną z dziennikarek TVN24. Zgadza się odpowiedzieć na pytanie, ale na samym początku zastrzega anonimowość. Tak samo robią wszyscy moi rozmówcy.
Cała prawda, całą dobę
Jeden z pracowników TVN sprawę domniemanego zakazu informacyjnego kwituje krótko. – O niczym nie wiem – mówi. Bardziej rozmowna jest jego koleżanka ze stacji, ale z innej redakcji. Tych jest bowiem w TVN wiele.
– Ban na aferę Sadowskiego? Nieprawda, nie ma czegoś takiego, wręcz przeciwnie – odpowiada kobieta. Dlaczego więc stacja nie zrelacjonowała doniesień Mariusza Zielke?
– Jesteśmy w trakcie sprawdzania jego ustaleń. Musimy mieć 100 proc. pewność, że to, co podamy na antenie i w portalu jest prawdą. Nasi dziennikarze docierają do zeznań i ofiar. Jeśli słowa Zielke się potwierdzą, efekty już wkrótce będzie można zobaczyć w telewizji i na portalu – tłumaczy dziennikarka TVN24.
Jej stacja była jedną z nielicznych, która kilka tygodni temu nie podała fałszywej wiadomości o śmierci Adama Słodowego, autora kultowego programu "Zrób to sam". Większość mediów rozpowszechniała "fejka" powołując się na siebie nawzajem.
Dlaczego próżno szukać informacji o aferze pedofilskiej na stronie internetowej "Gazety Wyborczej"? – Na mojego nosa albo rozpracowują temat, albo go przeoczyli – mówi jeden z dziennikarzy dziennika.
Zwraca uwagę, że ta druga ewentualność w sezonie urlopowym jest bardzo prawdopodobna.
– Wszyscy tną koszty, chcą mieć jak najwięcej treści wyprodukowanej jak najmniejszą liczbą rąk. W redakcjach brakuje ludzi na co dzień, a co dopiero w wakacje. Ktoś nie zauważył, ktoś nie docenił rangi tematu, minęło kilkadziesiąt godzin, a potem było już za późno, by robić z tego "breaking news" – tłumaczy. O zakazie na informowanie o aferze nie słyszał – podkreśla, że nie jest to niemożliwe, bo w redakcjach bywają tematy lub osoby tabu, ale jego zdaniem rolę odgrywają inne, znacznie bardziej przyziemne czynniki.
– Różne media grają w różne gry, ale nie sądzę, by nasza redakcja próbowała to robić kosztem dzieci – podsumowuje.
"Jak nie piszemy, gdy piszemy?"
A co z portalem Gazeta.pl? Dlaczego po wpisaniu do Google słów kluczowych nie ukazują się teksty o aferze Sadowskiego? Dzwonię do serwisu. – Jak nie piszemy, gdy piszemy? Sprawę już kilka razy relacjonował należący do nas celebrycki Plotek, a my eksponowaliśmy tekst na stronie głównej Gazeta.pl – zżyma się jedna z osób pracujących w portalu.
Tłumaczy, że serwisy tematyczne Gazeta.pl na co dzień dzielą się tematami, by nie dublować swoich treści i nie odbierać wzajemnie ruchu, dlatego przejęcie afery przez Plotka jest czymś zupełnie rutynowym, podobnie jak to, że kwestie ekonomiczne opisuje gazetowy Next, a grzejące w internecie tematy podnosi Buzz. – Buzz zrobił zresztą tekst "Kim jest Krzysztof Sadowski?" pod SEO – przypomina sobie.
SEO, czyli search engine optimization, to mówiąc w uproszczeniu pisanie tekstów na tematy, którymi internauci z jakiegoś powodu są aktualnie zainteresowani. Po wpisach Mariusza Zielke na Facebooku internauci zaczęli pytać Google'a, kim jest jej "bohater".
Doniesień o Sadowskim nie ma co szukać także na portalu pewnego tygodnika. Dziennikarz, który w nim pracuję, nalega, by nie podawać nawet jego nazwy. Zidentyfikowanie źródła – tłumaczy – jest bowiem znacznie łatwiejsze niż w wielkiej korporacji, a z kilku gorzkich słów, nawet wypowiadanych w dobrej wierze, mogą wyniknąć problemy, które będą się ciągnąć latami.
– Zielke spaprał robotę. Zamiast pokazać wszystko od razu jednym mocnym tekstem lub filmem, spalił temat. Ujawnia kawałek po kawałku, tak że przykuwa uwagę ludzi do wycinków problemu, więc potem, gdy zbierze wszystko w całość, ludzie się tym nie zainteresują, bo przecież już kiedyś o tym słyszeli – mówi dziennikarz. Jego zdaniem wzorcowy sposób aferę krycia przestępczości seksualnej przez kler zaprezentował Tomasz Sekielski. – Ogłosił na Patronite jakim tematem chce się zająć, zebrał potrzebna kwotę, zrobił film i pokazał wszystko za jednym zamachem: ofiary, sprawców, nazwiska. Położył wszystko na stół za jednym zamachem – ocenia dziennikarz tygodnika.
Mówi, że w jego redakcji nie ma żadnego bana na temat Sadowskiego. Jego zdaniem niedostatecznie głośne echo wpisów Zielke to również efekt słabości mediów. – Redakcje są przetrzebione, dziennikarzy jest mało, a pracy dużo. Rzadko jest możliwość, by nad czymś posiedzieć, coś zgłębić, coś odkryć. Sprawa, o której pisze Zielke, jest skomplikowana. Tu nie wystarczy kopiuj-wklej z Facebooka, trzeba poszperać. A na to mało którą redakcję teraz stać – argumentuje dziennikarz. Dodaje, że media stały się wsobne – najchętniej cytują same siebie, a znacznie mniej konkurencję, nawet jeśli ukazał się w niej ciekawy materiał.
Zaznacza, że podobnie było w przypadku jego publikacji, która mimo piorunującej zawartości nie spotkała się z wielkim zainteresowaniem mediów. – Mówili mi, że to trudne, że tego nie da się tak łatwo streścić, że trzeba poświęcić za dużo czasu. Nie dziwi mnie więc niestety, że afera wokół Sadowskiego nie rozbrzmiewa we wszystkich redakcjach. Nie trzeba do tego żadnego spisku: wystarczy brak pieniędzy – ocenia.