"Tym, którzy twierdzą, że to sprzedanie się, przypominam...". Były polityk PO Arkadiusz Litwiński o starcie z list PiS

Aneta Olender
– Nie widzę jakiejś wrogości. Raczej jest to rozczarowanie – o tym jak jego koledzy z PO reagują na zmianę politycznych barw mówi w rozmowie z naTemat Arkadiusz Litwiński. Polityk, który w nadchodzących wyborach będzie walczył o mandat posła z list Prawa i Sprawiedliwości w Szczecinie. Nam opowiada także, co skłoniło go do takiej decyzji i jakie jego zdaniem ma szanse na sukces jesienią.
Arkadiusz Litwiński, niegdyś polityk PO, zaskoczył swoim startem w wyborach z list PiS. Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
Dlaczego zdecydował się pan na taką zmianę?

To nie była zmiana gwałtowna. Kiedy byłem parlamentarzystą PO zdarzało mi się, nawet dość często, że zostawałem przy swoim zdaniu, zamiast kierować się, w mojej opinii, błędną dyscypliną klubową.

Już w trakcie wyborów w 2015 roku pracując na ulicach, kiedy spotykałem się z ludźmi, rozmawiałem z wyborcami, widziałem, że mój sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości, w tym również ocena bilansu dokonań ówczesnego rządu, jest odmienny od oficjalnej linii partii.

Taka zero jedynkowa narracja może ma swoje argumenty, ale wypacza rzeczywistość. Nigdy mi to do końca nie odpowiadało. Kiedy nie uzyskałem mandatu nie byłem zaskoczony, nie był to dla mnie także jakiś cios.


Natomiast po wyborach sposób w jaki moja ówczesna formacja reagowała na przegraną, a były to reakcje z pogranicza histerii, kiedy przyjęła retorykę opozycji totalnej... To trochę jak w sporcie, trzeba umieć przegrywać, a tutaj tego zabrakło.

Dlatego sukcesywnie wycofywałem się z pełnienia różnych funkcji partyjnych i w kwietniu 2016 roku, czyli kilka miesięcy o wyborach, zrezygnowałem. Zrobiłem to w taki sposób, jak sądzę, za który się nie należy wstydzić, z klasą.

PO na początku była partią centro-prawicową, a w tej chwili jej poglądy ewoluują w lewą stronę. Z kolei moje poglądy, o czym napisałem w oświadczeniu kiedy rezygnowałem, w ostatnich latach nieco ewoluują w prawą stronę.

Od tamtego czasu minęły trzy lata.

Minęły trzy lata, czy prawie cztery. To nie jest tak, że jak kiedyś byłem parlamentarzystą PO, to znaczy, że do końca życia muszę zgadzać się z aktualną linią, taktyką i strategią tej partii. Ja oceniam chłodno i realistycznie bilans dokonań zwłaszcza na Pomorzu Zachodnim.

Na Pomorzu Zachodnim od lat istniało takie przekonanie, że to są ziemie o których Warszawa przypomina sobie tylko co jakiś czas np. w wymiarze inwestycyjnym. Ziemie odzyskane, ale nie wiadomo po co.

A dziś kiedy ocenia się fakty, bierze się pod uwagę nakłady inwestycyjne i patrzy się na prowadzone już inwestycje, jak się spojrzy na szkolnictwo wyższe, biorąc pod uwagę, że kiedy było się parlamentarzystą to z trudem walczyło się o 20 milionów złotych, a tutaj okazuje się, że są nakłady na poziomie 600 milionów, to wyciąga się wnioski.

Wszystko to mnie prowadzi do takiego przekonania, że warto zachować pewną kontynuację. W perspektywie kilkunastu lat jakieś zmiany na scenie politycznej nastąpią, ale dajmy komuś, a konkretnie mam na myśli premiera Morawieckiego, dokończyć przez niego przewidywany zakres reform i wtedy z tego rozliczajmy.

Kiedy premier Morawiecki mówi, że czyniąc te nakłady i zadłużając się, nie może to być stała praktyka, to wiem, że to jest głos odpowiedzialny. W tej chwili nie byłoby nic gorszego jak taki regres, czyli odkręcanie wszystkiego co się wydarzyło.

W jakich sprawach różnił się pan od kolegów z PO. Chodzi o kwestie ideologiczne, gospodarcze?

Zdarzało się, że miałem odmienne zdanie w kwestiach inwestycji, ale było też tak także w kwestiach ideologicznych. Przykładem może być ocena wydarzeń na Wołyniu. Moim ówczesnym klubowym kolegom było też chyba trudno znieść moje zdanie w sprawie immunitety dla wtedy posła Mariusza Kamińskiego, a dziś ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji.

Jeżeli coś takiego jak immunitet istnieje, choć uważam, że powinien być zniesiony, to powinno być wykorzystywane w takich sytuacjach.

Jednak był pan przez 15 lat w Platformie. Kiedy zaczął pan inaczej patrzeć na PiS? Po ich sukcesie w 2015?

Na ugrupowania patrzę przez pryzmat ludzi. Tak się szczęśliwie składa, że na Pomorzu Zachodnim ci ludzie jak najbardziej zasługują na szacunek i uznanie. Mam na myśli m.in. Joachima Brudzińskiego, ale też i innych parlamentarzystów.

Kiedy byłem przewodniczącym zachodniopomorskiego zespołu parlamentarnego zawsze starałem się budować kompromis. Zdarzyło mi się też być przewodniczącym wspólnego klubu radnych PO-PiS.

To jest dla mnie powód do satysfakcji, że mam przyjaciół, a przynajmniej dobrych znajomych, po tamtej stronie. Jeżeli byłem przez nich dobrze oceniany pomimo że byłem w innej formacji, to też świadczy dobrze o mnie. Można się spierać i różnić, ale nie trzeba się zwalczać z toporami w ręku.

Czy jednak nikt nie zarzuca pani takiego politycznego koniunkturalizmu?

Wtedy kiedy wystąpiłem z PO i kiedy zdarzało mi się publicznie wyrażać pozytywne opinie o rządzących, jednocześnie czasami żartobliwie wytykając coś opozycji, to wtedy się pojawiały różne komentarze.

Niektórzy twierdzili, że z pewnością za chwilę obejmę jakieś lukratywne stanowisko. Podchodziłem do tego z dystansem, mówiąc, że ten kto zgadnie jaka to funkcja, ten dostanie połowę tego wynagrodzenia.

Nic takiego oczywiście się nie stało. Nie wstąpiłem do żadnej partii, żadnego stanowiska też nie obejmowałem. Co więcej nawet wiosną tego roku brałem udział w konkursie jeśli chodzi o pracę w administracji rządowej, w Urzędzie Wojewódzkim. Wygrałem go, ale licząc się z takimi opiniami nie podjąłem tej pracy.

Jak reagują na taki krok koledzy z Platformy Obywatelskiej?

Nie widzę jakiejś wrogości. Raczej jest to rozczarowanie. Być może mogą myśleć, że w jakiś sposób odbije się to na ich wyniku. Nie są to jakieś zjadliwe lub agresywne komentarze. Nikogo nie oszukuję i nie zdradzam, tylko idę swoją drogą. Drogą, która dla osób, które mnie znają, nie jest zaskoczeniem.

A jak zareagowali w PiS-ie?

Dla większości z nich to też jest zaskoczenie. Propozycja ze strony Jarosława Gowina pojawiła się kilka miesięcy temu. Początkowo nie widziałem konieczności takiego zaangażowania. Byłem gotów włączyć się w kampanię, ale nie myślałem o starcie.

Dlatego mówię, że dla kolegów z tej samej listy jest to zaskoczenie. Polska ordynacja wyborcza powoduje, że te osoby, które są na liście ze sobą konkurują, więc nie wszystkich mój start w wyborach musi napawać jednakową radością.

Jest pan 9 na liście?

Jestem realistą i wiem, że zarówno miejsce jak i czas, w tym sensie, że nie pozostało go wiele do wyborów, nie ułatwiają tego zadania. Jest to więc raczej forma wsparcia. Tym wszystkim, którzy mówią "Jak tak można", albo twierdzą, że jest to jakaś forma sprzedania się, chciałbym przypomnieć przypadki szanowanych przeze mnie Pawła Kowala czy Pawła Poncyliusza. Oni też się sprzedali? A w ich przypadkach to są już wyższe miejsca na listach, więc jest to talon na bycie parlamentarzystą. Ja do nich nie mam pretensji o to, że wybrali taką drogę, a nie inną.