Przez pięć dni leżał na SOR. Lekarze: "Tak źle nie było jeszcze nigdy. To katastrofa"

Daria Różańska-Danisz
Na niektórych SOR-ach nie ma już nawet lekarzy. I pracownicy służby zdrowia, i pacjenci alarmują, że na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych tak dramatycznie nie było jeszcze nigdy. Tę zapaść najbardziej widać latem. – Zgodnie z grafikiem na wakacje wyjechało dwóch lekarzy. I już to pokazuje nam, jaka jest skala problemu. Za chwilę, to nie będzie wyłącznie wakacyjny, a stały problem. I on będzie się nasilał – prognozuje były kierownik Szpitalnego Oddziału Ratunkowego Piotr Łukiewicz.
Na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych tak źle nie było jeszcze nigdy. Zdjęcie poglądowe. Fot. Tomasz Szambelan / Agencja Gazeta
Szpital Bielański w Warszawie, środek sierpnia. We wtorek trzynastego lekarz dyżurujący na SOR uznał, że pacjent musi trafić do szpitala. Ale nie było dla niego miejsca – cały 70-łóżkowy oddział wewnętrzny jest zamknięty z powodów epidemiologicznych. Dlatego mężczyzna do niedzieli czekał na przyjęcie do szpitala. Położono go w korytarzu na łóżku i podawano leki.

Zastępca dyrektora Szpitala Bielańskiego nie znalazł czasu, by odpowiedzieć na nasze pytania, ale z tej sytuacji tłumaczył się w rozmowie z dziennikarzami TVN. Uspokajał, że żadnych zaniedbań nie było. – Pacjent był cały czas konsultowany, otrzymywał leki – zapewniał wicedyrektor placówki Piotr Kryst.


W tym samym szpitalu – największym w Warszawie – w niedzielę 13 sierpnia przeszło 20 pacjentów ponad dobę czekało na SOR-ze. I nie jest to odosobniony przypadek. Tak się dzieje w całej Polsce. W sieci aż roi się od podobnych historii.

SOR-y pękają w szwach – pacjentów jest na nich coraz więcej. Ale coraz mniej chętnych lekarzy, pielęgniarek do tak ekstremalnie trudnej pracy. – Coraz częściej na SOR-ach w ogóle nie ma lekarza, tak samo jest w karetkach – zaznacza lekarka i posłanka PO Lidia Gądek.


Profesor Juliusz Jakubaszko, były prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej, uważa, że SOR-y stały się zwierciadłem, w którym odbija się cały niedostatek organizacyjny systemu ochrony zdrowia. – Wszystko to, czego nie da się załatwić w trybie podstawowej opieki zdrowotnej , kieruje się do SOR, w związku z czym tworzą się tam ogromne kolejki – mówi nam profesor Jakubaszko.

Letni koszmar na SOR
O tym, że na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym trzeba swoje odczekać wszyscy wiedzą. Wszyscy wiedzą też, że na SOR trafiają osoby, którym życiu i zdrowiu nic nie zagraża.

Trafiają tam, bo często "drogę na skróty" podpowiadają im lekarze rodzinni czy nawet przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia. Przynajmniej jest szansa, że położą do szpitala i wykonają specjalistyczne badania, na które na NFZ trzeba czekać nawet latami.

– Każdy pacjent, który pojawia się na SOR-ze, a nie jest w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego, jest oskarżeniem dla źle funkcjonującego systemu ochrony zdrowia. To klęska polityków i wstyd dla nieudolnych menadżerów całego systemu. Zdesperowani pacjenci szukają ratunku na SOR, kiedy to powinno być załatwiane na poziomie podstawowej opieki zdrowotnej – zauważa profesor Jakubaszko.

Znajomy lekarz kwituje: – Ci ludzie siedzą i czekają. My ich w sumie rozumiemy: chcą wiedzieć, co im dolega. SOR, a później ewentualnie szpital to najkrótsza droga, by dowiedzieć się, co się dzieje w organizmie. Tyle tylko, że zwłaszcza w intensywnych momentach, np. podczas wakacji, zupełnie brakuje nam rąk do pracy.

Latem na SOR – jak określił jeden z ordynatorów warszawskiego szpitala – zamienia się w prawdziwy "armagedon". A to dlatego, że pacjentów jest znacznie więcej, a brakuje personelu.

– Jeśli normalnie oddział jest niewydolny kadrowo, to jak dochodzą urlopy czy gdy ktoś zachoruje, to pojawia się poważny problem. Nawet, jak kilka osób wyjedzie na wakacje, to robi się dramat – podkreśla lekarz Jarosław Abramczyk, który pracuje na SOR w jednym z olsztyńskich szpitali.

Na branżowych portalach czy Facebooku co i rusz pojawiają się ogłoszenia. To dyrektorzy szpitali szukają lekarzy chętnych na dyżury. – Zwyczajnie nie ma ludzi do pracy. Często jeśli nie uda im się nikogo znaleźć, to będą musieli zamknąć oddział – dodaje Abramczyk.

Były kierownik Szpitalnego Oddziału Ratunkowego Piotr Łukiewicz uzupełnia: – Zgodnie z grafikiem na wakacje wyjechało dwóch lekarzy. I już to pokazuje nam, jaka jest skala problemu. Za chwilę, to nie będzie wyłącznie wakacyjny, a stały problem. I on będzie się nasilał.

Plaga hulajnóg
Wakacje to szczególnie trudny okres dla lekarzy oddziałów ratunkowych. – W tym czasie jest więcej chorych z urazami. Są też do nas przywożeni uczestnicy rożnych zdarzeń nad wodą. Jest też więcej osób pijanych – wylicza Abramczyk.

Wtóruje mu profesor Juliusz Jakubaszko: – W wakacje jest więcej wypadków wynikających ze zwiększonego przemieszczania się ludności, podróżowania, napływu turystów. Ostatnio jeszcze nałożyła się plaga hulajnóg w dużych miastach, one powodują wiele urazów. To też dodatkowo obciąża SOR-y.

Więcej przypadków plus braki w personelu powodują, że najczęściej właśnie w wakacje dochodzi do bardzo absurdalnych sytuacji.

Autorzy facebookowego profilu "To nie z mojej karetki" wytknęli je. I opisali, że np. w jednym ze szpitali brakuje lekarza radiologa, dlatego pacjenci z SOR-u np. na tomografię transportowani są do placówki oddalonej o 30 kilometrów. W innej placówce w ogóle podczas dyżuru niedzielnego nie było lekarza.

Ale na tym nie kończą się problemy związane z SOR-ami. Internauci często w sieci skarżą się na znieczulice wśród pracowników SOR.

Dziennikarz "Rzeczpospolitej" Jacek Nizinkiewicz trafił na oddział ratunkowy z córką. "Nie życzę takiej znieczulicy, 'opieki' i opieszałości najgorszemu wrogowi" – napisał później na Twitterze.
Pacjenci są coraz bardziej świadomi i o swoich "perypetiach na SOR" informują Rzecznika Praw Pacjenta. Tylko od czerwca do sierpnia br. do RPP wpłynęło 317 sygnałów dotyczących SOR.

Jakub Gołąb, dyrektor Departamentu Dialogu Społecznego i Komunikacji RPP, wylicza nam, czego one dotyczyły: – Najczęściej chodziło o zbyt długi czas oczekiwania na świadczenia w SOR czy brak zainteresowania personelu problemami oczekujących chorych: szczególnie osób starszych, chorych przewlekle, kobiet w ciąży, dzieci, osób z niepełnosprawnościami – mówi nam Gołąb.

Lekarze: nie starcza nam sił

Lekarze, którzy jeszcze ostali się na oddziałach ratunkowych, opisują sytuacje, które obrazują, jak wyglądają kulisy ich pracy na SOR.

Abramczyk: – Mam dwóch pacjentów po zatrzymaniu krążenia, którzy są podłączeni do respiratora i są w stanie bezpośrednio zagrażającym życiu. A szpital, w którym mam dyżur, nie ma wolnych miejsc na intensywnej terapii. Więc ci pacjenci leżą na SOR-ze. Trzeba między nimi biegać, modyfikować leczenie. W tym czasie karetki przywożą kolejnych pacjentów. Każdy młody lekarz, który zobaczy, jak to wygląda, ucieka.

Abramczyk dokładnie pamięta, jak na oddział ratunkowy przywieziono kobietę z udarem mózgu. – W takie sytuacji mamy 4,5 godziny na to, by od momentu wystąpienia objawów zastosować leczenie przyczynowe, czyli wyeliminować zakrzep. W przypadku tej pacjentki zostało nam jeszcze pół godziny, by umieścić ją na oddziale i podać leki, które rozpuszczą zakrzep w tętnicy. W tym czasie nad głową stał mi syn i mąż innej pacjentki. Ten pierwszy straszył mnie, że kolejnego dnia mnie pobije, bo go ignoruję. Takie sytuacje to standard – rozkłada ręce.

Inny lekarz Piotr Łukiewicz dodaje: – Każdy, kto był na dyżurze SOR, wie, co się tam dzieje. Nie jesteśmy w stanie się napić i pójść do toalety. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ile osób przyjdzie.

Lekarze szacują, że dziennie przez SOR przewija się od 30 do nawet 120 pacjentów. Każdy przypadek to strony dokumentacji. – Przyjmując osobę, której mam zaszyć palca, co zajmie mi 5 minut, muszę wypełnić taką ilość dokumentacji, jakby ten pacjent przeszedł zabieg operacyjny w szpitalu. Do zszycia palca trzeba wypełnić 10 kartek – zaznacza Abramczyk.

Lekarzy na SOR-ach wciąż brakuje, wielu nosi się z zamiarem odejścia. – SOR-y stały się taką zsyłką dla lekarzy, którzy nie potrafili się obronić i dać odpowiedni opór dyrekcji szpitala do dyżurowania na SOR-ach – mówi profesor Jakubaszko. Są i tacy, którzy lubią pracę na oddziałach ratunkowych, chcą pomagać, ale zwyczajnie brakuje im już na to sił.