"Biedroń przyprawił mi konserwatywne rogi". Jaruzelska mówi, dlaczego startuje do Senatu

Anna Dryjańska
Radna Monika Jaruzelska chce kandydować do Senatu – jeśli zbierze wymagane podpisy będzie ubiegać się o mandat z warszawskiego okręgu nr 43. Ale nie wszystkim podoba się, że startuje do parlamentu. Zarzuca jej się łamanie paktu senackiego, czyli nieformalnego zakazu konkurencji wśród opozycji. Co na to sama zainteresowana?
Monika Jaruzelska, obecnie radna Warszawy, chce ubiegać się o mandat do Senatu. W wywiadzie naTemat komentuje zarzuty o łamanie paktu senackiego i zapowiada, czym zajmie się w parlamencie. fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Ile podpisów już pani zebrała pod swoją kandydaturą do Senatu?

Monika Jaruzelska: Sytuacja jest dynamiczna. Jeszcze nie liczyłam, formularze spływają z różnych stron. By wystartować w wyborach potrzebuję 2 tys. podpisów z górką.

Zostało tylko kilka dni. Uzbiera je pani?

Mam nadzieję, że tak. Może się jednak okazać, że nie zbiorę wymaganej liczby podpisów, ale nie chcę zawieść ludzi, którzy mnie popierają. Wolę przegrać, niż nawet nie próbować. Jestem im to winna.

Pani kandydatura wzbudza też kontrowersje. Powodów jest kilka. Jednym z nich jest to, że jest to, że łamie pani pakt senacki – nieformalny zakaz konkurencji wśród opozycji o mandaty w wyższej izbie parlamentu.


Póki co ten pakt jest fikcją mającą powstrzymać od kandydowania osoby nienależące się do duopolu PO–PiS. Nie chcę się jednak tym zasłaniać. Toczyły się rozmowy, bym startowała do parlamentu, rekomendowało mnie warszawskie SLD. Potem z każdym dniem stawało się coraz bardziej oczywiste, że miejsca dla mnie nie będzie.

5 sierpnia napisałam mejla do przewodniczącego Czarzastego – po raz kolejny zgłosiłam swoją gotowość do startu. 12 sierpnia dowiedziałam się z mediów, że na listach SLD się nie znajdę.

Gdy było już pewne, że mimo 8,5 tys. głosów w poprzednich wyborach nie zostanę kandydatką do parlamentu, odezwał się do mnie Jacek Zdrojewski z Polskiej Lewicy i zaproponował kandydowanie do Senatu. Oczywiście zgodziłam się. Poczuła się pani zdradzona przez szefa SLD?

To zbyt dużo powiedziane. Nie pokładałam w nim tak wielkich nadziei, by się tak bardzo rozczarować. Zostałam oszukana – fakt. Jednak nie lubię obsadzać się w roli ofiary. Przyjęłam to do wiadomości i walczę dalej.

Poza tym – i myślę, że ta kwestia powinna panią zainteresować – dla wielu kobiet nie było miejsca na listach Lewicy. Nie było miejsca dla znanej i lubianej Katarzyny Piekarskiej, liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet Marta Lempart dostała propozycję startu z tak odległego miejsca, że było wiadomo, że nie ma szans się dostać do parlamentu. Nie ma także miejsca na listach dla Danuty Waniek. Trzej tenorzy pozbyli się wielu kobiet.

Może w sytuacji, gdy oprócz czynnika płci dochodzi jeszcze kwestia podziału miejsc biorących między trzy różne ugrupowania, spełnienie wszystkich oczekiwań nie jest wykonalne?

W Rzeszowie jedynkę dostał mężczyzna z SLD, a nie Marta Niewczas, czterokrotna mistrzyni świata w karate, najbardziej popularna działaczka Sojuszu w regionie. Nie jestem zwolenniczką parytetów, uważam, że decydujące powinny być kompetencje. Jednak w przypadku Lewicy parytet powinien być czymś oczywistym.

Kolejny argument przeciw pani kandydaturze: jest pani córką generała Wojciecha Jaruzelskiego i w związku z tym nie powinna pani nawet myśleć o polityce, a co dopiero startować w wyborach.

Czy to znaczy, że nie mam praw obywatelskich? Nie zgadzam się z takim stawianiem sprawy. A w polityce jestem już od blisko roku właśnie dlatego, że podstawowych praw pozbawieni mogą być żołnierze, którzy służyli naszemu krajowi.

Mam na myśli ustawę degradacyjną, która miała obniżyć emerytury wielu mundurowym choćby za to, że służyli w wojsku, które nie miało orzełka w koronie. W końcu po naszych licznych protestach, środowisk wojskowych i SLD, prezydent ją zawetował.

Jest pani w polityce, ale na poziomie samorządowym, jako radna Warszawy. I tu pojawia się kolejny zarzut. Niespełna rok po wygranych wyborach do Rady Miasta chce pani kandydować do Senatu. A co z obietnicami wyborczymi dla Warszawy?

Będę jeszcze skuteczniej je realizować z poziomu polityki krajowej.

Czym chciałaby się pani zająć w Senacie?

Chcę zadbać o sprawy edukacji. Nie chodzi mi tylko o tę nieszczęsną reformę, która sprawiła, że szkoły pękają w szwach, ale o sam proces nauczania jako taki.

Dlaczego uczniowie, którzy widzą swoją przyszłość w kierunkach ścisłych, mają pisać dziesiątki rozprawek? Dlaczego młodzi, którzy chcą iść w stronę nauk humanistycznych, mają ślęczeć nad zadaniami z fizyki i chemii? Czy szkoła, a nawet już przedszkole, muszą przypominać wyścig szczurów? Uważam, że nie i chętnie usiądę do rozmów o edukacji ponad podziałami.

Podziały są teraz wszędzie. Nawet w sprawie awarii kolektora w Czajce. Jak się pani w tym odnajdzie?

Wczoraj na Radzie Miasta awaria była tematem numer jeden. Radni Prawa i Sprawiedliwości grzmieli o katastrofie ekologicznej i wielkim zagrożeniu, a radni Koalicji Obywatelskiej demonstracyjnie pili kranówkę ze szklanek. I tak wygląda teraz dyskusja. Nawet żartowała sobie pani z tego na Twitterze. Ale na koniec dnia, trzeba dokonać wyboru nawet w takiej kwestii. Wróciła pani do domu i nalała sobie wodę...?

Mineralną. Jestem z pokolenia, które nie piło wody z kranu. Ale dodałam do niej lód, a on z kolei powstał z kranówki (śmiech).

Ładnie pani wybrnęła. A jak by pani zagłosowała w sprawie Trybunału Stanu dla Zbigniewa Ziobry?

Pewnie za. Chcę jednak podkreślić, że nie dlatego, że kieruję się żądzą zemsty albo innymi niskimi instynktami, ale dlatego, że chcę wyjaśnić wszystkie te kwestie, które przez lata narosły wokół resortu sprawiedliwości. Z pewnością nie będę krzyczeć "będziesz siedział!". To nie jest mój sposób działania. Jednak powściągliwość nie oznacza, że zaakceptowałabym łamanie prawa.

A jak pani zagłosuje w sprawie związków partnerskich lub prawa kobiet do przerwania niechcianej ciąży? Jest wiele obaw, że w pewnych sprawach będzie pani głosowała jak PiS.

Jestem kandydatką opozycyjną i tak będę głosować: za liberalizacją ustawy aborcyjnej i za legalizacją związków partnerskich, jedno- i dwupłciowych. To głównie Robert Biedroń przyprawił mi konserwatywne rogi.

Czyli nie założy pani koszulki "Aborcja jest okej" i nie pójdzie pani w Marszu Równości, ale jak przyjdzie pora wciśnie pani guzik "za"?

Nie tylko. Będę chciała współtworzyć ustawę o związkach partnerskich. Ostatnio znowu się przekonałam, jak bardzo jest potrzebna. Mój przyjaciel dostał ataku serca. Jego wieloletni partner nie mógł nawet zapytać w szpitalu o to, jak się czuje. Tak być nie powinno. A co z adopcją w związkach jednopłciowych?

W przypadku adopcji wewnętrznej, gdy dziecko adoptuje partner rodzica biologicznego, głosowałabym za. Natomiast w przypadku adopcji zewnętrznej mam wiele wątpliwości. Z jednej strony lepiej, by dziecko miało rodziców dowolnej płci, niż przebywało w domu dziecka. Z drugiej, gdy dzieci zauważą, że kolegę do szkoły przyprowadzają dwaj ojcowie, mogą mu zgotować piekło.

Dzieci potrafią zgotować rówieśnikowi piekło za to, że jest rudy, gruby, biedny, za dobrze lub zbyt źle się uczy... Pretekst zawsze się znajdzie.

To prawda, ale pytanie brzmi, czy powinniśmy do tej listy dopisywać kolejny punkt. Jako społeczeństwo nie jesteśmy na to gotowi. Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy. Jak pokazało kilka ostatnich lat, społeczeństwa niekoniecznie muszą iść do przodu – mogą odwracać się w stronę bardziej tradycyjnych wartości.

Czym jeszcze chciałaby się pani zająć w Senacie?

Ekologią. Jest wiele rzeczy, które moglibyśmy zrobić – i to nie tylko w Warszawie – żeby poprawić stan środowiska. Na przykład zrezygnować z posypywania zimą chodników solą, czyli chlorkiem sodu.

Mój pies zawsze wracał z zimowego spaceru z podrażnionymi łapami.

Nasze czworonogi to jeszcze pół biedy, bo myjemy im łapy. Znacznie gorzej jest w przypadku zwierząt dzikich: ptaków, wolnożyjących kotów. Ta sól zostaje na ich łapach, starają się jej pozbyć, jakoś ją wylizać, a potem niszczy potem ich przewody pokarmowe... Podobnie drzewa: chlorek sodu powoduje u nich stan fizjologicznej suszy.

Co to jest?

Proszę sobie wyobrazić, że znajduje się pani w pustej łódce na środku oceanu. Jest pani otoczona masą wody, ale nie jest pani w stanie ugasić pragnienia. Podobnie drzewa: sól niszczy ich korzenie i uniemożliwia czerpanie wody ze środowiska. To paradoksalna sytuacja: z jednej strony sadzimy "milion drzew dla Warszawy", z drugiej trujemy je solą.

To jeden z wielu przypadków, gdy polityka pozostaje na poziomie atrakcyjnych haseł. A ja zamiast haseł wolę konkretne rozwiązania.

Zimą na chodnikach jest ślisko. To realny problem.

Tak, tyle że ma więcej niż jedno rozwiązanie, a stosowane jest to najgorsze. Można na przykład posypywać chodnik chlorkiem magnezu – kosztuje więcej niż chlorek sodu, ale za to potem nie trzeba wydawać pieniędzy na ratowanie poranionych zwierząt czy wycinanie uschniętych drzew. Jest jeszcze dodatkowy plus: chlorek magnezu nie zniszczy nam nowych butów.

Wydaje się pani bardzo wkręcona w ekologię.

W kwestii ekologii nie jestem lewicowa – jestem lewaczką!(śmiech) I będę twardo walczyć o środowisko w Senacie.