7 idiotyzmów, które zgotowała reforma. "Ścisk w szkołach, lekcje do późna, ale religia musi być"

Katarzyna Zuchowicz
Wprowadzana od trzech lat reforma edukacji wraz z dniem 2 września 2019 roku definitywnie weszła w życie. – Zobaczycie, za kilka miesięcy, że reforma będzie dobrze służyła uczniom – zachwalał właśnie premier Morawiecki. Dziś, tuż po rozpoczęciu nowego roku szkolnego, mnóstwo rodziców pewnie puka się w czoło, gdy to słyszy. Już same uroczystości 1 września w niejednej szkole odbywały się na kilka tur.
Plany lekcji do późna, początek lekcji o 7:15, okienka – niektórzy są przerażeni początkiem roku szkolnego. Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
Żeby nie było tylko na nie – część świeżych licealistów z podwójnego rocznika i ich rodziców na pewno jest dziś zadowolona. Z ich perspektywy obawy się nie sprawdziły, bo w ich szkołach tragedii nie ma. Przynajmniej pozornie, bo ścisku chyba nigdzie uniknąć się nie da. Ale nie brak placówek, w których dzieciaki mają świetne plany, żadnych lekcji na dwie zmiany, nie ma również żadnych nauczycielskich wakatów.

"Zaczynamy o 8:00, kończymy 13:30, 14:30" – tak jest w wielu szkołach.
Opinia Internautki
FB

"Mój syn w technikum 2 razy zaczyna lekcje o 7.25, potem dwa razy 8.20 i 9.15. Kończy najpóźniej o 16.25 (1 raz) a pozostałe dni po 14, po 15 i po 16. Plan ma fajnie ułożony. Dla ateistów idealnie - 2 religie jako ostatnie lekcje. Nie mam większych zastrzeżeń".

To jednak tylko jedna strona medalu. Druga nie miała tyle szczęścia. Tu wręcz widać idiotyzmy, do których doprowadziła reforma edukacji, a które już od pierwszych dni szkoły spędzają sen z powiek w niejednej rodzinie.


Nie wszystkie dzieci dostały się do wymarzonych szkół. Plan lekcji do godziny 19-ej. Pierwsza lekcja o godzinie 7.15. Okienka. Internet ugina się od relacji uczniów i rodziców. Oto krótkie podsumowanie tego, z czym testujący reformę na własnej skórze musieli się od nowego roku zmierzyć. – Wchodzimy w moment, gdy reforma szkolnictwa jest na pewnym zakręcie – powiedział Morawiecki. Wydaje się, że jest to bardzo duży zakręt.

1. Plan lekcji – do której godziny


To niemal hasło sztandarowe skutków reformy edukacji, ale nie wyssane z palca.
"Zapisywałem syna do szkoły dziennej, a nie wieczorowej" – napisał jeden z rodziców, alarmując lokalny portal epoznan.pl. Chodziło o szkołę na Dębcu. Na planie co prawda pojawiła się adnotacja, że tylko do 3 września, ale i tak czarno na białym pokazuje zmorę, z którą wielu uczniów, rodziców i nauczycieli musiało się zmierzyć. Dwa razy w tygodniu lekcje kończą się o godzinie 20.00. Raz – o godzinie 19.10.

"Młodzież przygotowuje się do matury. Gdzie czas na korepetycje, zajęcia pozalekcyjne? Niektórym dojazd do domu zajmuje nawet 1,5h godziny. Co z osobami, które latami uprawiały różne sporty, a teraz nie mogą uczestniczyć w zajęciach? Ministerstwo zaprzepaściło lata treningów" – napisał wzburzony rodzic.

Sytuację monitoruje ruch Nie dla Chaosu w Szkole. "Doniesienia o pracujących do wieczora szkołach mamy między innymi z Kielc czy z Łodzi" – piszą na FB. Jedna z matek: "Córka technikum 2 klasa przy ul. Św Floriana w Poznaniu codziennie od 11 do 18.25. A gdzie zajęcia dodatkowe? A kiedy się uczyć, jak dojazd do szkoły to co najmniej 1,5h? To jest chore. Widzę to w czarnych kolorach".

Fakt, kiedyś też były lekcje do późna. Ale życie też wyglądało inaczej. Nie było tylu zajęć dodatkowych, które teraz - przez skutki reformy Anny Zalewskiej - niejeden uczeń musi stracić.

2. Plan lekcji – od której godziny


W niektórych szkołach lekcje zaczynają się 7.00-7.30. I niech nikt nie wmawia, że tak było wcześniej, bo nawet jeśli, to kumulacja dwóch roczników tylko to spotęgowała. Dla uczniów, którzy dojeżdżają z daleka to horror.

"O 7.30 to ja k.... wstaje" – napisał jeden z uczniów na FB. Jak wynika z jego planu, o tej godzinie zaczyna lekcje cztery razy w tygodniu. "Mam jutro lekcje od 7:15 do 18:00", "Mam jutro lekcje na 7 wiec muszę wstać o 5 rano żeby zdążyć", "Jutro lekcje o 7:30 a pociąg mam o 5:45" – to tylko kilka wpisów z Twittera.

3. Okienka w środku dnia


Dziennikarz gazeta.pl zamieścił plan lekcji córki, na którym widać przedziwny absurd – lekcja etyki od 20.15 do 21.00 (!). W dodatku po czterech wolnych godzinach od ostatniej lekcji (!). Tu można dyskutować, że to etyka i być może dlatego. Ale słyszałam o szkole, w której jest okienko przed ostatnią religią i to w piątek. Uczniowie mogą nie chodzić? Jeśli ktoś nie przystępuje do bierzmowania, zapewne tak. Ale I LO to czas bierzmowań właśnie. I jeśli ktoś chce, to nie ma przebacz. Musi na religię czekać. "Ja mam cztery godziny okienka przed wdż i następnego dnia dwa", "Jutro mam na drugą lekcje, na trzeciej mam okienko i do 15. Ten plan to cholernie nieśmieszny żart – opisuje ktoś inny.

Teraz pytanie, czy tak w ogóle powinno być. "W ogóle nie powinno być takiego czegoś jak "okienko dla ucznia". "Uczeń wtedy nie ma opieki, a powinien mieć, bo lekcje mu się jeszcze nie skończyły. Gdyby mu coś się stało – kto za to odpowie? Rodzice? Rodzice mogą powiedzieć, że szkoła odpowiada za ucznia" – zauważył jeden z internautów.

4. Religia musi być


Rodzic z Poznania pokazał plan dziecka, na którym widać, że w dniu, w którym lekcje kończą się o godz. 20.00 ostatni jest...WF. Za to dwie godziny wcześniej jest religia. Absurd, który widać na niejednym planie lekcji. I który spokojnie można było w tym roku odpuścić. Religia w środku dnia niezmiennie co roku wzbudza emocje, ale w tym chyba większe niż kiedykolwiek. Dwie godziny w tygodniu przy ścisku, jaki przeżywają szkoły z powodu podwójnego rocznika. Może to najlepszy moment, by w ogóle przenieść je do kościoła?

W Łodzi i Warszawie były prośby do Kościoła, by w wyjątkowej sytuacji lekcja religii była jedna i władze kościelne wyraziły na to zgodę.

"Biskupi wykazali się zrozumieniem większym niż minister Zalewska. Chcą Warszawie pomóc w łagodzeniu skutków reformy edukacji. Ogólnego zarządzenia o zmniejszeniu liczby zajęć religii nie będzie. Daje na to zgodę biskup, każdy przypadek traktuje indywidualnie. Zdarza się to w wyjątkowych sytuacjach" – opisywała "Wyborcza".

Jednak np. w Krakowie i Gdańsku takiej zgody nie było.

6. Wakat, nie ma nauczyciela


Nie ma i już. Wiemy już, że część sama odeszła po przejściach z ostatnim strajkiem, a rząd niewiele zrobił, by do takiego stanu nie dopuścić. Przedszkola, podstawówki, licea – wszędzie borykają się z problemem braku nauczycieli.

"Bratanica (powiat Piaseczno) właśnie po 3 latach nauki hiszpańskiego, w klasie 7 ma się przestawić z braku nauczyciela na inny język: niemiecki lub rosyjski" – ktoś opisuje.

Inna relacja: "Jedna z klas pierwszych na warszawskiej Ochocie zaczęła rok bez wychowawcy". "U nas brak dwóch nauczycieli", "Dziś nie przyszła nowa nauczycielka, w każdej grupie jest jakiś vacat, nie zdziwię się, jeśli za kilka dni grupy będą zamykane", "U mnie brakuje nauczyciela hiszpańskiego, u koleżanki angielskiego" – relacjonują wkurzeni uczniowie i rodzice.

7. Koszmar podręcznikowy


To już zupełnie inna bajka, ale dotkliwa dla wielu. Rodzice byłych ósmoklasistów, dziś licealistów, liczą koszty. Oni muszą kupić nowe podręczniki, nie mają od kogo odkupić starych. 600-800 zł, niektórzy jeszcze więcej – tyle trzeba zapłacić za nowy komplet. Reforma edukacji zabrała im rok bezpłatnych podręczników, które były w szkołach podstawowych i gimnazjach.

To samo dotyczy komunikacji miejskiej, która była bezpłatna dla podstawówek i gimnazjów.

Dołóżmy do tego przebudowy szkół, które musiały znaleźć miejsce na dodatkowe sale. Klasy 36-osobowe. Przepełnione korytarze. I można się zaśmiać, że – jak powiedział premier Morawiecki – ta reforma będzie uczniom służyć. Czas pokaże, jak będzie.