Pisarka z Islandii oskarżyła polskich blogerów o plagiat. Takiej afery dawno nie widziałem

Bartosz Godziński
Małżeństwo popularnych blogerów wydało książkę o Islandii, która od razu stałą się bestsellerem. Dopiero po dwóch latach wyszło na jaw, że czytelnicy ekscytowali się plagiatem. Burzę wywołała pisarka z Islandii, od której "pożyczono" cytaty, mąż odciął się od tekstu żony, a wydawnictwo, pomimo toczącego się miesiącami sporu, wycofało produkt. Sprawa ma tyle wątków, że sama nadaje się na książkę.
W książce "Rekin i baran" znajdziemy nawet cytaty inspirowane stroną żelków Haribo Fot. www.facebook.com/AldaSigmundsdotti, utulethule.pl/
Jeśli fascynujesz się Islandią, to na pewno natknąłeś na Martę i Adama Biernatów. Para blogerów-podróżników od kilku lat prowadzi stronę "Bite of Iceland". Ona pisze teksty, on robi zdjęcia. Ich wydana w 2017 roku książka "Rekin i baran. Życie w cieniu islandzkich wulkanów" przypadła go gustu recenzentom i czytelnikom. Teraz ci pierwsi kasują swoje teksty, a drudzy czują się najzwyczajniej w świecie oszukani i wystawiają najniższe oceny na portalu lubimyczytac.pl.
Z internetu znikają recenzje książki (nie wiadomo, czy ze wstydu, czy po to, by nie promować), a czytelnicy czują się oszukaniScreeny z lubimyczytac.pl, stacjaislandia.pl, krytycznymokiem.blogspot.com
Rozdział I: Rekin, baran i plagiat
Burzę rozpętała kilka dni temu Alda Sigmundsdóttir, która w postach na Facebooku opisała swoją batalie z autorami i wydawnictwem. Toczy się to po cichu od 14 miesięcy, Islandka czuła się tak bezradna, że w końcu nie wytrzymała i opisała kulisy skandalu.


"Generalnie chciałabym porozmawiać o tym, jak odkryłam, że większość - ponad 90 procent - mojej książki "The Little Book of the Icelanders in the Old Days" zostały opublikowane w bezpośrednim tłumaczeniu lub parafrazie jako część innej książki, w innym języku. I o tym jak przez 14 miesięcy próbowałam dochodzić swoich praw i sprawiedliwości" – napisała na Facebooku. Sigmundsdóttir nie chciała odpuścić, skontaktowała się więc z prawnikiem i wszczęła postępowanie sądowe. Twierdzi, że wydawnictwo początkowo zaproponowało ugodę i pewną sumę pieniędzy, którą potem obniżyło o połowę. Autorzy zablokowali ją w social mediach i nie odbierali przesyłek poleconych. Jakby tego było mało, książka przez ponad rok była w sprzedaży.

Islandka w kolejnym poście zdradziła więcej szczegółów, bo i wydawnictwo zarzuciło jej nieprawdę (o czym za chwilę). Napisała, że odrzuciło jej roszczenia o wycofanie "Rekina i barana" ze sprzedaży, rekompensata była za niska, a autorzy czuli się niewinni.
Tymczasem książka już zniknęła ze strony wydawnictwa (jest za to ich kolejna publikacja - o Laponii), ale można ją kupić w innym sklepie internetowym.

Portal granice.pl poprosił pisarkę o podanie przykładów plagiatu. Wygląda to tak, jakby Polka przetłumaczyła to, co napisała Islandka, ale zmieniła nieco szyk i dodała kilka wyrazów dla niepoznaki.

If someone came into a house with a sack on their back and did not put down the sack outdoors, the child would turn out to be a cripple. (The little book of the Islanders in the Old Days)

Gdy ktoś wszedł do domostwa z workiem na grzbiecie, nie zostawiając go jak należy w progu, bo zapomniał o obecności noworodka, skazywał tym samym niewinne dziecię na potworne kalectwo.(Rekin i baran)

***

After the birth, the mother stayed in bed for about a week. (The little book of the Islanders in the Old Days)

Po porodzie młoda mama pozostawała w łóżku przez tydzień (Rekin i baran)

Podobieństwo cytatów poraża, a jest ich o wiele więcej. To jednak wierzchołek góry lodowej, bo Biernat nie inspirowała się wyłącznie Sigmundsdóttir.

Rozdział II: Haribo i Prince Polo
Cytaty i przypisy to nieodłączny element książek - nie tylko podróżniczych i traktujących o historii danego miejsca. Nie ma co się ich wstydzić, a wręcz przeciwnie. Im dłuższa bibliografia, tym większy szacunek dla autora za poświęconą pracę i uwiarygodnienie książki.

W "Rekinie i Baranie" książka Sigmundsdóttir owszem - jest wymieniona, ale dopiero w bibliografii. W samej treści nie znajdziemy cytatów i nawiązań, przez co czytelnik ma wrażenie, że wszystko to przemyślenia i wiedza samej autorki. Co też jest trochę dziwne, bo Polka opisując historie i zwyczaje Islandii, nie powołuje się bezpośrednio na żadne pozycje naukowe.

Jednak autorka nie inspirowała się tylko "The Little Book of the Icelanders in the Old Days". Korzystała z licznych artykułów (np. Wikipedii), ale nie zacytowała ich w książce. W internecie wisi smutne porównanie z m.in. dość znanym przewodnikiem turystycznym po Islandii od National Geographic.
Autorka sparafrazowała całe zdania myśląc, że nikt tego nie zauważy. Liczba zapożyczeń powalaScreen z utulethule.pl
Widać, że autorka posiłkowała się też artykułem Pauliny Dudek z gazeta.pl. W swojej książce nawet użyła tych samych porównań.
Screen z lubimyczytac.pl
Wisienką na torcie jest jednak fragmenty o lukrecji zaczerpnięty ze strony... Haribo - tak tej firmy od żelek.
Książka o Islandii na podstawie strony produkującej żelkiFot. utulethule.pl/
"Styl tego tekstu jest bardzo niejednorodny – jak można w jednym akapicie użyć tylu gawędziarskich 'ukraszeń', popularnonaukowych uproszczeń i specjalistycznej terminologii? Byłoby to realne gdybyś przeprowadziła kilkuletnią kwerendę w archiwach islandzkich bibliotek, zadała sobie trud przejechania Wyspy i przeprowadzenia wywiadów z jej mieszkańcami. Ale czy zrobiłaś to? Piszesz, że rozmawiałaś z Islandczykami. Ilu ich było?" - pyta retorycznie Emiliana z bloga utulethule.pl. Już wcześniej jej coś nie grało, co widać w recenzji "Jak nie pisać o Islandii". Rozdział III: Reakcja wydawnictwa cz.1
Cała afera pewnie rozeszłaby się po kościach, gdyby nie reakcja Wydawnictwa Poznańskiego. Swoim postem na Facebooku dolało sporo oliwy do ognia. Wydawca, jeden z największych na polskim rynku, był zaskoczony, że pisarka z Islandii nie przystała na ich ofertę i publikuje "nieprawdziwą wersję wydarzeń".
Internautów jednak najbardziej zirytował fakt, że wydawnictwo, wiedząc, że "Rekin i Baran" został nie do końca uczciwie napisany, nie reagowało i dopiero po rozpętaniu burzy przez Islandkę, postanowiło skomentować sprawę i wycofać ją ze swojej księgarni. I pomimo trwającego sporu, wydało ich drugą książkę.
Internauci są wściekli na postawę wydawnictwaScreen z Facebooka
Rozdział IV: Mąż umywa ręce
Pamiętacie, jak na początku napisałem o wielu wątkach? Chyba najciekawszy w tej całej historii jest aspekt małżeński. Adam Biernat totalnie odcina się od swojej żony i nawet nie stara się jej bronić. On tylko robił zdjęcia. Jego jest też blog "Bite of Iceland" i nie życzy sobie oczerniania go w internecie.
Mąż umywa ręce od działań żonyScreen z Facebooka
Problem w tym, że jego imię pojawia się nie tylko na okładce, ale od 2016 roku prowadzili wspólnego bloga. Teraz mam wrażenie, że wymazuje jakikolwiek związek z żoną. Np. odnośnik do zakładki "O mnie", ma w "o-nas" w linku, a całość tekstu jest napisana w liczbie mnogiej.
To w końcu jest jeden czy dwóch autorów bloga?Screen z biteoficeland.com/pl/o-nas/
Czy ktoś coś poprawił w międzyczasie? Tak, widać to w tym archiwum. Fotograf wywołał tym wszystkim efekt odwrotny do zamierzonego i wylała się na niego fala hejtu.
Stara wersja blogaScreen z /web.archive.org
Od nieco innej strony do tematu hejtu na fotografa podszedł dziennikarz Mikołaj Kołyszko. Uważa, że Adam Biernat jest niesprawiedliwie krytykowany za odcięcie się od tekstu książki napisanego przez jego żonę.

"Bo w ocenie vox populi, nie ma on prawa bronić się za czyny domniemanie przestępcze żony, tylko musi wziąć je na klatę (i to w sytuacji, gdy jego żona nie podejmuje żadnych widocznych starań, by sytuację naprawić). Nie pierwszy raz to widzę – nie zapomnę komentarzy, gdy za śmierć Madzi z Sosnowca obwiniano jej ojca, nawet w sytuacji, gdy ewidentna wina matki, Katarzyny, była, w świetle dowodów, pewna i nie zapomnę dziennikarskich obrończyń morderczyni, które atakowały nawet Rutkowskiego (jaki by on nie był) za przedstawienie dowodu morderstwa. Widzę analogię z tą sytuacją" – napisał Kołyszko. Niestety Adam Biernat nie odpisał na mój mail z prośbą o komentarz i o to, czy wiedział o działaniach żony. Marta Biernat również nie odbierała telefonu i nie opublikowała żadnego oświadczenia.

Rozdział V: Reakcja wydawnictwa cz.2
Udało mi się za to uzyskać odpowiedź ze strony Wydawnictwa Poznańskiego. Według niego książka "nie jest obarczona wadą prawną".

"Jeszcze przed publikacją pani Sigmundsdóttir dokładaliśmy wszelkich starań, by książka została wycofana ze sprzedaży i w dużej mierze tak się stało. Nie mamy jednak wpływu na sprzedaż egzemplarzy, które nie są własnością Wydawnictwa, w tym sprzedaży na rynku wtórnym" – napisał mi Karol Górski z marketingu wydawnictwa.
Wydawnictwo Poznańskie

Chcielibyśmy przypomnieć, że decyzja o wycofaniu książki z rynku jest niezawisłą decyzja Wydawnictwa – w świetle prawa książka nie jest obarczona wada prawną, a jej wycofanie przez Wydawnictwo jest reakcją na prośbę Pani Aldy Sigmundsdóttir wyrażoną w procesie negocjacji ugodowych.

Wydawnictwo Poznańskie prowadziło rozmowy z wyznaczoną przez Aldą Sigmundsdóttir kancelarią, zleciło ekspertyzę prawną, poszukiwało najlepszego rozwiązania zaistniałej sytuacji oraz podjęło się mediacji Autorki z Autorami spornej publikacji.

"Zaproponowaliśmy autorce ugodę, także w wymiarze finansowym, i czekaliśmy na odpowiedź. Nie wiemy, dlaczego takiej odpowiedzi nie było. O to należałoby spytać kancelarię pani Sigmundsdóttir" – stwierdził wydawca.
Wydawnictwo Poznańskie

Na końcu książki "Rekin i baran" znajduje się bibliografia, w której wymieniono także publikację pani Sigmundsdóttir. Jako wydawnictwo podpisujemy z autorami umowy, w których gwarantują oni, że przekazywane nam utwory pozbawione są wad prawnych, a więc autorzy powinni być świadomi ciążącej na nich odpowiedzialności. Niestety, nie znamy wszystkich książek wydawanych na świecie. Nawet najlepszy program antyplagiatowy i najlepsza redakcja nie zawsze są w stanie zapobiec podobnym sytuacjom.

Wydawnictwo poinformowało mnie, że sprzedało około 7 tysięcy egzemplarzy książki, zarówno w formie tradycyjnej, jak i e-booków.

Rozdział VI: Happy end? Zależy dla kogo
Autorka książki na rynku wydawniczym nie będzie miała łatwo, bo ilość publikacji o plagiacie rośnie z każdą godziną. A wystarczyłoby zwykłe przyznanie się do winy. Cała sprawa może jednak przynieść pozytywny rezultat dla całego rynku wydawniczego, bo położony będzie większy nacisk na fact-checking.

"Przy nadmiernej produkcji książek reporterskich w Polsce nikt nie weryfikuje treści tych książek. Nie weryfikuje wydawca, bo nikt nie zapłaci redaktorowi za śledzenie nieścisłości, krytycy i recenzenci zwyczajnie nie mają czasu na to, bo też nikt nie zapłaci nam za tekst o szukaniu takich dziur, a to czasem miesiące pracy. Jedyna możliwa weryfikacja to przypadek, łut pecha" – czytamy na stronie Zdaniem Szota.
Nie wiadomo jak się skończy cała afera. "Prawo cytatu" pozwala bowiem korzystać z krótkich fragmentów innych utworów. Pytanie tylko, co z cytowaniem przemyśleń, spostrzeżeń lub analogii?
Prawo cytatu

Art. 29 Wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów oraz rozpowszechnione utwory plastyczne, utwory fotograficzne lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym celami cytatu, takimi jak wyjaśnianie, polemika, analiza krytyczna lub naukowa, nauczanie lub prawami gatunku twórczości.
Czytaj więcej

W kontrowersyjnej książce jest również podana bibliografia, czyli znów autorzy dopełnili obowiązku wynikającego z ustawy. Nie ma tam jasno podane, jak to zrobić.

"Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące możliwości. Twórcy nie przysługuje prawo do wynagrodzenia, chyba że ustawa stanowi inaczej" – czytamy.

Zatem są przesłanki pozwalające sądzić, że książka "Rekin i baran" została napisana w zgodzie z prawem, ale gorzej wypadła pod kątem etyki i zwykłej ludzkiej przyzwoitości.