Mój pierwszy raz z... kamperem. Odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania
Michał Mańkowski
Nigdy nie sądziłem, że powiem to akurat w kontekście takiego auta. To najbardziej skomplikowany samochód, z jakim miałem do czynienia. Zanim dostałem do niego kluczyki, przez kilkanaście minut tłumaczono mi, jak go właściwie obsługiwać. I dzięki Bogu, bo inaczej straciłbym sporo czasu na wertowaniu instrukcji gdzieś pośrodku lasu. A to dlatego, że Volkswagen Grand California ma aż tyle opcji, którymi mniej lub bardziej rozpieszcza użytkowników. Oto mój pierwszy raz z wyjątkowym kamperem.
Korzystanie z Grand Californii to przygoda na wielu płaszczyznach. Jeśli to czytacie, to zapewne jesteście w tej grupie osób, która co najmniej raz w życiu musiała spojrzeć z zazdrością na przejeżdżającego kampera i pomyśleć: „Kurde, ale fajnie. Ciekawe, jak by to było”. Tak samo było i w moim przypadku, więc tym bardziej ucieszyłem się na możliwość testu kampera wyjątkowego.
Ktoś w centrali Volkswagena, kto prywatnie lubił kampery, popatrzył pewnie na ich model użytkowy i doszedł do wniosku, że jak tu popuka, tam postuka, tam dospawa, to ze zwykłego busa można wykrzesać coś zupełnie innego. Odbył serię spotkań z szefami i kilka lat później z taśm zjechała Grand California. Słowo Grand jest tu nie bez znaczenia, bo w gamie jest także zwykła – mniejsza – California. Tutaj skupiamy się jednak na tej pierwszej wersji.
Przyznam się Wam, że byłem szczerze zaskoczony, jak mocno ten samochód przykuwa ciekawskie spojrzenia. Jeździłem już wieloma autami prasowymi, ale tego się po... kamperze nie spodziewałem. Przede wszystkim dlatego, że Grand California nie wygląda jak standardowy kamper. Jest nowoczesna, nie ma charakterystycznej konstrukcji kampera, a jednocześnie od razu wiadomo, że to dom na czterech kółkach.
Kierowcy i piesi patrzą z ciekawością, a inni właściciele kamperów z nieukrwaną zazdrością. Na tle wielu wysłużonych pojazdów z setkami tysięcy przejechanych kilometrów taka California prezentuje się jak prawdziwa... Kalifornia. Jest nowocześnie i myślę, że nie będzie przesady jeśli nazwę ją kamperem naszych czasów. Nie znaczy to jednak, że jest lepszy pod każdym względem. Poniżej wyjaśnienia z perspektywy osoby, która po raz pierwszy wybrała się na odpoczynek kamperem i odpowiedzi na najczęściej zadawane mi w tym czasie pytania.
1. Toaleta
Mówi się, żeby stopniować napięcie, ale na starcie odpowiem na pytanie, które budziło najwięcej zainteresowania i wątpliwości. Mianowicie: jak to jest z załatwianiem swoich potrzeb fizjologicznych w tym samochodzie? Naturalnie można to robić, zarówno jeśli chodzi o numer jeden, jak i mityczny numer dwa. Mniej więcej pośrodku samochodu znajduje się niewielka, ale wystarczająca łazienka z prysznicem (o tym dalej) i toaletą. Korzystamy z niej normalnie, wyglądem i obsługą przypomina trochę tą samolotową.
Naturalnie jednak nic samo nie znika. Po spuszczeniu wody zawartość trafia do specjalnego pojemnika. Gdy go zapełnimy, światełko powinno zmienić się na czerwone, a wtedy czeka... rozbrajanie bomby. Na zewnątrz auta otwieramy specjalną klapkę, tam odczepiamy pojemnik z niespodzianką, zatykamy go i w odpowiednim miejscu opróżniamy. Po wyczyszczeniu do środka trzeba wlać specjalny płyn, pojemnik zamontować i voila! Gotowe. Jeśli jednak nie śpicie na dziko, to na większśoci kampingów znajdziecie toalety. Wtedy lepiej oszczędzić sobie „brudnej roboty” i korzystać tylko w ostateczności.
2. Woda
Jeden z najważniejszych składników naszego kampera przed wyjazdem. Pojemniki z wodą uzupełniamy poprzez wlew z boku auta. Jednorazowo możemy do niego wlać 110 litrów czystej wody, które trafią do kranu w kuchni i łazience, bądź do prysznica i toalety. Jeżdżąc kamperem poznacie też termin „szarej wody”, za którym kryje się wszystko to, co już zużyjecie, czyli woda spływające ze zlewów czy prysznica.
Na nią jest oddzielny „bak” (90l). W momencie, gdy go zapełnicie, musicie podjechać do odpowiedniego miejsca i szarą wodę spuścić. Robi się to w umiarkowanie wygodny sposób, sięgając na kolanach do zaworu znajdującego się pod autem. Można się ubrudzić.
O samym stanie wody jesteśmy informowani na bieżąco za pomocą wyświetlacza, którym sterujemy samochodem. W bardzo przystępny sposób mamy cały czas dostęp do informacji o procentowym stanie wody czystej i szarej, którą mamy na pokładzie. A dokładnie to pod pokładem.
3. Prysznic i łazienka
A skoro jesteśmy przy temacie wody, to nie sposób nie wspomnieć o prysznicu. Sama łazienka jest kompaktowa i realnie wejdzie tam tylko jedna osoba. No chyba że zostawicie otwarte drzwi wtedy druga może przeglądać się w lustrze stojąc w korytarzu. Poza wspomnianą toaletą mamy tam zlew, lustro, szafki i prysznic. Zlew jest specyficzny, bo plastikowy i składany po użyciu. Kran jest uniwersalny i pełni podwójną funkcję: z jednej strony jest do zlewu, z drugiej do prysznica. Możemy go wyciągnąć i zamontować pod sufitem. Gdzie się kąpiemy? W całej łazience, które w tym momencie zamienia się w prysznic. Będzie trochę mokro, no ale w końcu... życie na kampingu.
Jeśli nie chcecie się męczyć z wycieraniem, jest też bardzo ciekaw alternatywa. Z tyłu auta czeka drugi wąż ze słuchawką, którą możecie podłączyć i umyć się stojąc na zewnątrz auta. Świetne rozwiązanie, które dodatkowo nie zapełnia baku z szarą wodą.
4. Łóżka i spanie
To kolejne z pytań, które padały wyjątkowo często. Wewnątrz Grand Californii czekają dwa łóżka łącznie na cztery osoby. W teorii dorosłe, w praktyce na dłuższy wyjazd może być to nieco karkołomne. Ale po kolei.
Pierwszą sypialnię mamy z tyłu auta. Tam na całej długości mamy łóżko, które składa się ze ściany. Bez problemu będą spały tam dwie dorosłe osoby, a weszłoby jeszcze dziecko. Bez zginania zmieści się tam osoba do 185 cm wzrostu, wyżsi będą musieli się "złamać". Było zaskakująco wygodnie. Wyspałem się, nie narzekałem na ból pleców i w ciągu dnia wskakiwałem nawet na drzemki.
Drugie łóżko to atrakcja dla dzieci. Jest wysuwane spod sufitu i wchodzi się na nie po drabince. Jest długie, ale generalnie tam tylko pośpimy – inaczej walniecie głową w sufit. Osoby z klaustrofobią powinny wybierać łóżko numer jeden. W tym "piętrowym" są też przemyślane siatki i zabezpieczenia, żeby nikt, ani nic stamtąd nie spadło.
5. Kuchnia i gotowanie
Przyznaję szczerze, że to jeden z bardziej stresujących momentów, czyli zabawy z gazem i ogniem. Z tyłu samochodu są schowane dwie potężne butle z gazem, które łączą się z kuchnią znajdującą się w środkowej części kampera. Jest tam sporo "pstryczków" i zabezpieczeń, by nic się nie stało. Pamiętać musimy przede wszystkim o tym, by odciąć dopływ gazu w trakcie jazdy.
Sama kuchnia to dwa palniki, zlew i kawałek blatu. Zorganizowany kucharz śmiało upichci tam solidny obiad. Problemy może mieć jedynie z logistyką. Brakuje tam nieco miejsca na spokojne porozkładanie składników i przygotowywanie wszystkiego przed wrzuceniem na patelnię czy do garnka.
Problemu nie ma natomiast z chowaniem produktów. Jest sporo szafek i szuflad, w które sensownie je poupychamy. Na duży plus zasługuje też lodówka. Jest pojemna i bardzo dobrze chłodząca. Dodatkowo ma też zamrażalnik.
6. Podróżowanie
Gdyby tylko można było podróżować na łóżku... To oczywiście jest skrajnie niebezpieczne i niedozwolone, ale pomarzyć można. A tak na poważnie. Z przodu mamy standardowo dwa fotele kierowcy i pasażera. Jest wysoko, wygodnie i... obrotowo. Każdy z nich może zostać odwrócony o 180 stopni, dzięki czemu z wnętrza auta możemy zrobić sobie swoisty salon. Jako kierowca ponarzekałbym jedynie na nieco zbyt twardy materiał pod lewym łokciem. Przy tysiącach pokonywanych kilometrów mogłoby być tam nieco bardziej miękko.
Dodatkowo z tyłu mamy kanapę, albo raczej... kanapkę, do której mam mieszane uczucia. Dwójka mężczyzn na niej nie usiądzie. To znaczy usiądzie, ale będzie się cisnąć i wbijać sobie łokcie w żebra. Lepiej będzie z kobietami o mniejszej posturze, ale wciąż nie są to warunki, w których chciałoby się przejechać kilka tysięcy kilometrów.
Dla kogo jest zatem tylna kanapa? Oczywiście dla dzieci, ale i tu pojawia się mały haczyk. Bo jeśli dzieci są w wieku "fotelikowym", zamontowanie jednego fotelika znacząco zmniejsza miejsce dla drugiego. I klops. Scenariusz idealny? 2+1 ewentualnie dwójka dzieci, które już nie muszą jeździć w foteliku.
Samo auto jest wysokie i można je całkiem wygodnie zaaranżować. Jest dużo schowków i zakamarków, w które możemy chować czy to ubrania, czy jedzenie. Nie brakuje też kontaktów, gniazd (zarówno USB, jak i "normalnych), a jest też miejsce do ładowania indukcyjnego. W okolicach łóżek jest też parę klimatycznych dotykowych listw świecących, które nadają się idealnie do wieczornego czytania. Przytulnie jak w domu.
7. "Atrakcje"
Poza opróżnianiem pojemnika z toalety jest ich jeszcze sporo. I tym razem są prawdziwymi atrakcjami. Moja ulubiona? Markiza zamontowana na dachu, którą samodzielnie (ręcznie) rozwijamy. Na końcu stawiamy dwie nogi, którym regulujemy jej wysokość. Ona w połączeniu z dwoma krzesłami i stolikiem (wszystko jest w zestawie) to zdecydowanie mój ulubiony gadżet. Klimat siedzenia przed takim kamperem z książką w ręku – niezapomniany.
Są też atrakcje bardziej cyfrowe. Wewnątrz Grand Californii jest zamontowany ekran, którym kontrolujemy wszystko, co dzieje się wewnątrz i na zewnątrz auta. Nie tylko oświetlenie czy temperaturę, ale także poziom wody (zarówno tej czystej, jak i już zużytej). Jest też informacja o poziomie naładowania akumulatora, dzięki czemu możemy korzystać z kampingowego trybu bez konieczności podłączania się do prądu (to można zrobić też kablem). Przez weekend zużyliśmy 60 proc., ale w trakcie jazdy szybko naładowaliśmy z powrotem 40 pkt. procentowych, więc to naprawdę praktyczne rozwiązanie.
Praktyczny jest też schodek, który wysuwa się automatycznie po otwarciu drzwi, a także okna i zasłony. Każde z nich możemy zasłonić albo siatką przeciw owadom, albo zakryć całkowicie. Plus za siatkę przeciw owadom, którą można rozciągnąć także na całą szerokość drzwi przesuwnych z boku. Jest też antena i wejścia telewizyjne, ale z nich nie miałem okazji skorzystać. Zresztą, kto w dzisiejszych czasach tego potrzebuje. Zwłaszcza w kamperze.
8. Jak się jeździ
Dla osoby, która na co dzień nie jeździ autami o większych gabarytach, pierwsze kilometry mogą być lekko szokujące. Trzeba przestawić się na wielkość auta i pamiętać, żeby nie zahaczyć o nic tyłem. To jednak szybko udaje się opanować i po kilkunastu minutach doceniamy podróż z tej perspektywy. A jest... wysoko. Przekonacie się o tym zerkając w kamerę cofania, która przezornie jest umieszczona wysoko (nad stelażem do rowerów), dzięki czemu widzicie wszystko i nic sobie nie zasłonicie.
Kampera napędza 2-litrowy diesel o mocy 177 koni mechanicznych i z automatyczną skrzynią biegów. To wszystko sprawia, że podróż jest wygodna i wystarczająco dynamiczna. Grand California daje radę wyprzedzać i komfortowo leci z autostradową prędkością 140 km/h. Przy tych gabarytach i ilości zapakowanych rzeczy będziecie jednak słyszeć, że za plecami sporo się dzieje. Spalanie? Komputer pokładowy pokazywał 9-9,5l/100km. Wrzucamy tempomat i można lecieć przez tysiące kilometrów. O ile tylko macie 218 tys. złotych, bo od tylu zaczyna się Grand California.