Na Węgrzech zrobili z pensjami to, czego chce Kaczyński. Oto skutki

Katarzyna Zuchowicz
Polacy, zwłaszcza mali i młodzi przedsiębiorcy, ze zgrozą przyjęli najnowszą obietnicę prezesa PiS o wzroście pensji minimalnej o kilkadziesiąt procent. W internecie natychmiast zaczęły pojawiać się porównania do Węgier, które już przeżyły takie podwyżki. Jak odbiło się to ich na społeczeństwie i gospodarce? "Około 10 procent zarabiających płacę minimalną straciło pracę" – punktują ekonomiści.
Viktor Orbán już wprowadził przed laty wielkie podwyżki pensji minimalnej. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
W mediach społecznościowych rozchodzą się informacje, że Węgrzy też przeżyli gigantyczny wzrost pensji minimalnej – o 60 procent. I skutki tego wzrostu były opłakane. Część ludzi straciła pracę.

"Ceny dotkniętych firm wzrosły o 4-11 proc. Ogólnie 75 proc. kosztów pokryli konsumenci, resztę firmy" – napisał na Twitterze ekonomista Michał Brzeziński, linkując analizę, która ukazała się w "American Economic Review".

"Gigantyczny wzrost, który spowolnił gospodarkę"
Można było odnieść wrażenie, że to dzieje się teraz, bo Viktor Orbán ciągle ogłasza podwyżki pensji minimalnej. Jednak w ostatnich latach podnoszona była ona Węgrzech stopniowo. Na przykład w 2018 roku Orbán rzucił hasłem "wzrost o 17 procent", by uspokoić tysiące ludzi protestujących na ulicach. Od stycznia tego roku pensja minimalne wzrosła o 8 procent. Kolejne 8 proc. ma nastąpić w 2020 roku.


Najbardziej jednak Orbán zaszalał za swoich wcześniejszych rządów, w latach 2001-2002. – Wtedy to był gigantyczny wzrost, który spowolnił gospodarkę. Uderzając mocno w i tak cierpiący wtedy przemysł tekstylny. Ostatnie podwyżki nie są tak duże, jak tamte. Wtedy, w dwa lata, pensje podniesiono z 25 500 forintów do 50 000 – mówi naTemat Balazs Gulyas, który kilka lat temu organizował protesty w Budapeszcie.

To o tych podwyżkach pisano, że spowodowały zmniejszenie zatrudnienia w małych firmach, miały też wpływ na bezrobocie. Nad węgierskim rozwiązaniem pochylano się za granicą. W Niemczech powstała praca na temat węgierskiego eksperymentu "podwojenia pensji". Napisano w niej m.in., że po pierwszej podwyżce w 2001 roku, która wyniosła ok. 60 procent, sektor małych firm stracił w niespełna rok 3 proc. pracowników, pogorszyły się też możliwości szukania pracy dla najmniej zarabiających.

Analiza, którą udostępniono na Twitterze, dotyczy właśnie tamtych, historycznych podwyżek. "Firmy zatrudniające tylko pracowników na pensji minimalnej, cztery lata później miały 10 proc. niższe zatrudnienie niż firmy, które nie zatrudniały takich pracowników. To oznacza, że co dziesiąty pracownik stracił pracę na skutek reformy" – napisali ekonomiści w tekście pt. "Who Pays for the Minimum Wage?".


"Pensja minimalna dwa razy wyższa"
Jednak w sumie nie ważne kiedy to było. Liczą się skutki. Poza tym, podobnie jak w Polsce teraz, tak i tu za każdym razem wzrost pensji minimalnej wywoływał skrajne odczucia. I ciągnął za sobą analizy, jakie skutki może przynieść. Albo, jakie już wywołał. Pokazuje też, jak rząd Orbána umiejętnie gra nimi od lat.

Balazs Gulyas wskazuje, że np. po wyborach w 2010 i 2014 roku Fidesz utrzymywał niższe pensje po to, by podnieść je przed wyborami. – To nie był wzrost z normalnego poziomu, ale z niższego pułapu – zauważa. Odsyła do strony, gdzie są statystyki. Wynika z nich, że np. od 2012 roku pensja minimalna wzrosła już o 60 procent.

– Dzięki podwyżce płaca minimalna w 2019 r. jest dwa razy wyższa niż była w 2010 r. – ogłosił po tej ostatniej minister finansów, Mihály Varg. I taki przekaz poszedł nie tylko do Węgrów, ale i w świat. W 2010 roku, gdy Fidesz ponownie doszedł do władzy, wynagrodzenie to wynosiło 73 500 forintów, w tym roku 149 000.
Tak wyglądał wzrost pensji minimalnej na Węgrzech. Zrzut ze strony countryeconomy.com/national-minimum-wage/hungary.fot. screen/https://countryeconomy.com/national-minimum-wage/hungary
Małych firm nie stać na pracowników
Jaki ma to wpływ społeczeństwo i gospodarkę? – Pewnie, że niektórzy się cieszą, że dostaną więcej pieniędzy, ale nie jest to powód do zachwytu. Ludzie na ogół podchodzą do tego z ostrożnością. Psioczą, są pesymistami. Media rządowe, czyli większość w kraju, niemal pieją z zachwytu, ale życie mówi co innego – reaguje Polka mieszkająca w Budapeszcie. Sama od razu zwraca uwagę na drobnych przedsiębiorców.

– Małe firmy nie dają sobie rady na przykład z opłaceniem drugiego pracownika, bo mimo, że niektóre podatki zostały obniżone o 2 proc., to obciążenia dotyczące pracodawcy wobec pracownika i tak są duże. Takich malutkich firm rodzinnych nie stać na zatrudnianie ludzi. Człowiek ma warsztat samochodowy i sam się wziął do roboty, bo nie stać go na pracowników. Jego firma nie zarobi na tyle, by komuś zapłacić godnie. O tym się mówi – opowiada.

Po zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o wzroście pensji minimalnej do 4 tys. zł w 2023 roku strach padł właśnie na drobnych przedsiębiorców. "Płaca minimalna wzrasta. Wspaniale. Dla niewtajemniczonych stawka ZUS jest wyliczana z płacy minimalnej. Rośnie minimum dla jednych, dla mnie rośnie miesięczny wydatek" – punktuje obietnicę 32-latek, który prowadzi jednoosobową firmę. Tu cytowaliśmy jego słowa.

Polka, która od lat mieszka w Budapeszcie, ocenia, że nie jest pewna, czy to dobry pomysł. – To może nieść za sobą podwyżkę cen. I konsumenci dalej będą dostawali w tyłek. Na Węgrzech w górę idą ceny żywności. Bardzo podrożały ceny usług, np. w budowlance. Drożeją materiały. Ale nie jestem ekonomistką, trudno mi ocenić, czy ma to związek z pensją minimalną – zauważa. Rząd twierdzi, że to wielki sukces
Znawca Węgier, prof. Bogdan Góralczyk z Centrum Europejskiego UW w ostatnim czasie był na Węgrzech trzy razy. Widzi, jak ludzie są wokół tematu pensji minimalne podzieleni. Jedną podwyżkę dostali w styczniu, kolejna ma być w 2020 roku.

– Są dwie opinie i dwie narracje wokół podwyżek pensji minimalnej. Jedna, rządowa, twiedzi, że pomogło to w rozbudowie klasy średniej, że to państwo ponosi głównie ten wysiłek, i że będzie z tego wielki sukces. A także, że na tej podstawie jest dosyć wysoki, chociaż nieco malejący, wzrost rzędu 3-35 proc. – mówi naTemat.

Druga jest opozycyjna: – Twierdzi, że wzrost pensji minimalnej to tylko zabieg propagandowy, a społeczeństwo relatywnie biednieje, cofa się. I że takie rozwiązanie wcale dobre nie jest, gdyż w zestawieniach międzynarodowych Węgry znalazły się za Słowacją i Polską.

Profesor wskazuje, kto jest beneficjentem tych podwyżek. Co też można przełożyć na polskie realia.

– Beneficjentem przede wszystkim będą osoby związane z Fideszem, czyli elektorat i osoby popierające rządzącą partię. A obóz rządzący nie jest mały. Fidesz ma w rękach dosłownie wszystkie narzędzia władzy i administracji, łącznie z samorządami i szkolnictwem. Ostatnio przejął szkolnictwo wyższe, a nawet Akademię Nauk, nie mówiąc o mediach. Szacuje się, że ponad 2-2,5 mln osób jest egzystencjalnie związanych z trwałością tego systemu i oni o jego trwałość będą walczyć – uważa prof. Góralczyk.

"Byłbym ostrożny w ocenie"
On na razie nie chce kategorycznie oceniać, jakie są skutki wzrostu pensji minimalnej na Węgrzech. – Byłbym bardzo ostrożny w jedną, czy drugą stroną. Na razie jest to wzrost dobrego samopoczucia rządzących i obozu go wspierającego. Koniec. Kropka – mówi.

Moi rozmówcy zwracają uwagę, że mimo podwyżek pensja minimalna na Węgrzech i tak jest niska. A także, że forint jest niestabilny. Również na to, że ostatnia podwyżka pensji minimalnej nie przyniosła wzrostu bezrobocia. Ono i tak jest niskie, bo mnóstwo ludzi wyjechało za granicę. I nawet żadna podwyżka nie jest – póki co – zachęcić ich do powrotu.