"Niech się pan puknie w czoło!". Terlecki nie wytrzymał podczas wystąpienia posła opozycji

Rafał Badowski
"Niech się pan puknie w czoło!" – w taki sposób odezwał się do posła wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki. Stało się tak w odpowiedzi na krytykę kontrowersyjnego pomysłu Prawa i Sprawiedliwości dotyczącego oświadczeń majątkowych posłów i senatorów. Terlecki nie wytrzymał, kiedy Sanocki wtrącił uwagę o politykach, którzy nie mają żony i dziecka, a jedynie kota.
Niech się pan puknie w czoło - tak odezwał się do posła Janusza Sanockiego wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki. Fot. Twitter / Mirosław Suchoń
Słowa te Terlecki wypowiedział w kierunku posła Janusza Sanockiego (dostał się do Sejmu z listy Kukiz'15, obecnie poseł niezrzeszony) w czasie debaty na temat "projektu ustawy o zmianie ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora". Rzecz dotyczyła oświadczeń majątkowych posłów i senatorów, a Sanocki krytykował zapisy projektu.

– Na jakiej podstawie prawnej można żądać ujawnienia majątku dzieci, majątku? Żon wszystkich, po rozwodzie również? To projekt wręcz kuriozalny, kompromitujecie się w ten sposób. To znaczy, że polityką i funkcjami publicznymi mogą zajmować się tylko ci ludzie, którzy nie mają żony, dziecka, mają chyba tylko kota? Dopiszmy kota! – perorował poseł Sanocki.
– Niech się pan puknie w czoło – odpowiedział wicemarszałek Terlecki. – Panie marszałku, pan niech się puknie w czoło razem ze swoimi kolegami. Ta ustawa to przykład debilizmu prawnego – nie pozostał dłużny Sanocki. Całą sytuację można zobaczyć tutaj.
Terlecki o aferze Kuchcińskiego
Wicemarszałek wyspecjalizował się w chamskich wypowiedziach do polityków opozycji czy dziennikarzy. Przypomnijmy tylko jedną z ostatnich. – Niech pukną się w głowę! – podobnie skomentował słowa polityków opozycji, którzy domagali się w następstwie afery Kuchcińskiego dymisji marszałka Sejmu.


Terlecki był wówczas zdania, że Polaków to nie interesuje, a o wiele ważniejsze są dla nich inne sprawy. Jak się potem okazało, bardzo się pomylił, gdyż Kuchciński sam podał się do dymisji, bo tego – jak wyjaśniał sam Jarosław Kaczyński – chciała opinia publiczna.