Posłanka PO "dopadła" kolejnego hejtera z internetu. Teraz tłumaczy, dlaczego im nie odpuści
"Kolejny twitterowy hejter skazany. Chciałabym żeby to była przestroga zwłaszcza dla tych, którzy hejt stosują wobec słabszych" – Agnieszka Pomaska pochwaliła się w sieci wyrokiem, który usłyszał mężczyzna, który pisał w sieci o tym, aby "ogolić ją na łyso". Podobnych nienawistnych wiadomości posłanka PO otrzymuje dużo więcej. W rozmowie z naTemat tłumaczy, dlaczego nie poddaje się w takich sprawach.
Kiedy zapada taki wyrok czuje się ulgę? Czy pojawia się satysfakcja?
Taki wyrok sprawia, że czuję, że walka z hejtem ma jakiś sens, przynajmniej symboliczny. Widać to też po reakcjach ludzi. Mam nadzieję, że to choć trochę będzie odstraszało. Nie chodzi o mnie, bo ja sobie poradzę, ale na hejt nie są narażone tylko osoby publiczne, politycy. Anonimowość internetu sprawia, ze ta nienawiść spada również na osoby zupełnie prywatne.
Ta walka jest trudna?
Ta ostatnia sprawa była nietypowa. Czwarta, którą wygrałam, ale w tym przypadku była o tyle dziwna sytuacja, że wyjątkowo prokurator wszczął postępowanie z urzędu. Ten cały hejt odbywał się w trakcie debaty po zamordowaniu prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza.
Miałam wystąpienie sejmowe i na sali sejmowej były wszystkie służby, był tam też ówczesny minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński. Wtedy powiedziałam o tym wpisie z mównicy, więc postępowanie musiało być wszczęte z urzędu. Co ciekawe, zeznawałam w prokuraturze, ale w ogóle nie zostałam poinformowana o tym, że ten wyrok zapadł.
Bardzo późno się o tym dowiedziałam, ale okazało się, że można całkiem sprawnie walczyć. Jednak nie jest tak zawsze. W sprawie wieszania polityków Platformy Obywatelskiej na szubienicach do dzisiaj nic tak naprawdę nie zrobiono.
Wracając do pytania, taka walka jest trudna. Wymaga poświęcenia czasu i często pieniędzy. Pierwsza sprawa, którą wygrałam przeciwko hejterowi była w Gryfinie jakieś 2,5 roku temu. Wtedy też pierwszy raz zeznawałam w sądzie i nie ukrywam, że to był duży stres.
Czasami człowiek chciałby machnąć ręką i mieć święty spokój. Wybrałam jednak trochę inną drogę. To nie jest łatwe. W związku z innym zawiadomieniem prokuratura nie wykonała do mnie żadnego telefonu. Wysyła mi listy polecone z wezwaniami, w związku z tym, że złożyłam zawiadomienie, żeby przeciwko temu hejterowi zeznawać.
Dziś odebrałam dwa polecone. Jeden był wysłany 3 września z wezwaniem na 6 września. Drugi powtórnie wysłany z datą 10 września, z wezwaniem na 13 września. Tak jakby ktoś chciał ukręcić tę sprawę. Nie czekają nawet na fizyczne odebranie tego listu.
Mam jednak poczucie, że nie chodzi o mnie, że to jest część mojej działalności. Mam nadzieję, że to przyniesie coś dobrego wszystkim, którzy z hejtem się spotykają.
Pojawiają się u mnie osoby, które spotykają się z hejtem i proszą o pomoc prawną.
Kiedy czyta pani takie wpisy, jest pani zła, boi się pani? Nie mówimy przecież o wiadomościach, które są po prostu nieuprzejme.
Czuję, że muszę bardziej uważać. Na pewno mam tę myśl z tyłu głowy i zdarza mi się oglądać za siebie. Jednak dziś jak z czymś takim się spotykam, to najpierw myślę o moich dzieciach. Jest to nie tylko kwestia bezpieczeństwa... one też to odczuwają.
Wczoraj rozmawiałam z córką, która powiedziała, że w szkole jakaś koleżanka jej powiedziała, że widziała pomazany mój plakat wyborczy, z jakimś brzydkimi dopiskami i przedziurawionymi oczami.
Próbowałam jej tłumaczyć, że tak to wygląda, że trzeba się na to uodpornić, ale ona ma siedem lat i była tym bardzo przejęta. Mówiła: "Mama ja nie chcę, żeby ktoś cię tak traktował". Bardzo mnie to poruszyło. To, co jest dziś powszechne, czyli niszczenie banerów, tak ją dotknęło.
Wtedy też pomyślałam, że ta moja walka z nienawiścią, to coś, co robię też dla moich dzieci i nie tylko dla moich. Nie jestem jednak w stanie reagować w przypadku każdej sprawy. Byłoby to niezwykle trudne. Mimo wszystko mam poczucie, że te wyroki odstraszają, bo tego hejtu jest trochę mniej.
Dużo takich nienawistnych wpisów pani otrzymuje?
Zawsze wiem, kiedy pojawiam się w tzw. "Wiadomościach", bo wtedy jest tego bardzo dużo. Telewizja Publiczna bardzo nakręca takie działania wobec polityków opozycji. Nie jestem wyjątkiem. Prezydenta Adamowicza traktowali tak samo.
Ileś spraw w moim przypadku było umarzanych. Czasami nie udało się wykryć sprawcy, czasami miałam kłopot z terminami w prokuraturze, nie informowali mnie. Jednak niektóre sprawy się jeszcze toczą.
Jakie wiadomości pani otrzymuje?
Czasami ktoś po prostu chce mnie obrazić, najczęściej takie wiadomości nie nadają się do cytowania. W moim przypadku bardzo często pojawia się wątek, który też pojawił się we wpisie tego skazanego hejtera, czyli, że trzeba mnie złapać i ogolić na łyso.
Kiedy gdańska radna związana z PiS powiedziała: "Trzeba to coś złapać i ogolić na łyso", prokurator nie widział podstaw do wszczęcia postępowania. Golić na łyso chciała mnie pani, która była osobą publiczną, czyli jest przykładem dla innych.
Widać, że inne osoby z tego czerpią i biorą z niej przykład. Prokurator do końca nie widział problemu. Musiałam złożyć prywatny akt oskarżenia. To jest bardzo smutne, bo widać, że nie ma równych szans. Obecna władza nie ma ochoty walczyć z hejtem wtedy, kiedy dotyczy on polityków opozycji.
Politycy w dużej mierze są winni temu, jak wygląda debata publiczna. To jak wyglądają rozmowy spokojnie można określić językiem nieparlamentarnym.
Tak jest. W ostatnich czterech latach granice debaty publicznej, zwłaszcza w wydaniu pani Pawłowicz, czy pana Tarczyńskiego, były często przekraczane. To są osoby, które są osobami publicznymi, więc ich wypowiedzi na portalach społecznościowych śledzą tysiące osób.
Na pani wpis niektórzy zareagowali pytaniami: "Czy u was już wiedzą?". Dołączają do tego hejterskie wpisy skierowane do polityków PiS.
Hejt i mowa nienawiści nie powinna być stosowana wobec kogokolwiek. Zdarzyło mi się zwracać uwagę jednej z partyjnych koleżanek i będę to robiła jeśli zajdzie taka potrzeba. Tego typu odpowiedzi traktuję jako przyzwolenie, inni hejtują, to my też będziemy hejtować.