Przy "Wyspie miłości" "Big Brother" to żaden hardkor. Porównaliśmy dla was oba reality-show

Kamil Rakosza
Hasło zapowiadające nowego "Big Brothera" mogło sugerować, że na ekranie zobaczymy konkretną mieszankę ostrych spięć, podkładania sobie świń i niepohamowanej rozpusty. I faktycznie to wszystko jest w telewizji. Tylko, że nie tej.
"Love Island. Wyspa miłości" bije "Big Brothera" pod względem wyuzdania. Fot. Facebook / Love Island. Wyspa miłości
Gdzieś od połowy sierpnia banery i spoty "Big Brothera" zaczęły działać na wyobraźnię dzięki swojej zagadkowej formie. Zdanie "Będą się ....., a Ty będziesz patrzył!", z wykropkowaną luką, zmieniało się w mgnieniu oka, a w puste miejsca wskakiwały słowa "zabawiać", "całować", "wozić", "sprzeczać" i "przytulać". Po niecałym tygodniu od premiery programu, nie widać jednak, by obietnice z reklamówki miała się szybko spełnić. Jest taki samotny dom
Poza sprzeczkami. Tych w "Big Brotherze" nigdy nie brakowało. W przypadku takich programów, gdzie stosunkowo wielu uczestników jest zamkniętych na relatywnie małej powierzchni, ktoś musi w końcu pęknąć. No i wtedy "będą się sprzeczać, a Ty będziesz patrzył!". Jeszcze jak!


W nowej edycji pierwsza kłótnia wywiązała się wokół kwestii marnowania jedzenia przez uczestników. Druga to już personalna spina między Anią i Karoliną. Druga z dziewczyn to zresztą pierwsza z kandydatek do wycieczki za bramę domu Wielkiego Brata. Oczywiście jednorazowej. W ostatnim głosowaniu Karolina zebrała aż 10 nominacji (na 16 śmiałków, którzy biorą udział w programie). "Wyczyn" Karoliny Sztafy można zresztą uznać za rekordowy. Poprzednim razem uczestnik "Big Brothera" cieszył się taką "sympatią" pozostałych domowników w... 2001 r. Był to Wojciech Glanc w drugiej edycji reality-show. Poza niewielkimi konfliktami nowy sezon przypomina jednak bardziej harcerski biwak niż kuźnię hardkoru, na którą czekają widzowie. I, co niebezpieczne dla twórców "BB", da się ją znaleźć jednym kliknięciem pilota.

Wyspa żadnych tajemnic
Wiadomo, że zarówno "Big Brother" jak i "Love Island" to programy stojące setki kilometrów od funkcji misyjnej telewizji. Sprawdzają się jednak jako klasyczne odmóżdżacze czy pocztówki z rozrywkowego lub po prostu innego życia. Bo od starszych pań monitorujących stan osiedli z okien bloków po wścibskich plotkarzy i plotkary – wszyscy mamy w sobie coś z podglądaczy szukających sensacji. Więcej kontrowersji można znaleźć na polsatowskiej "Wyspie miłości". Dziewczyny i chłopaki z "Love Island" ociekają seksem i hardkorem, no bo jak inaczej określić sytuację, w której jeden z uczestników przyznaje się publicznie do występów w super cringe'owych, niskobudżetowych polskich produkcjach porno?

Albo ten moment, kiedy kilka odcinków później, jedna z dziewczyn wybiega z koedukacyjnej łazienki z krzykiem, ponieważ rzekomo widziała jak lokalny Ron Jeremy zabawiał się z samym sobą pod prysznicem. Chłopak nazywa się Dominik i jeśli mielibyśmy wskazać największą dotychczasową ofiarę tego wyjazdu, z pewnością byłby nią on. Chyba lepiej dla niego, że zdążył już odpaść z programu.

Nowe pary i kręgi rady
W "Love Island. Wyspie miłości" pary zawiązują i rozstają się szybciej niż na szkolnej dyskotece. W "Big Brotherze" jak na razie zawiązał się jedynie pewien samczy konglomerat, nazwany przez jego członków "Polskim Związkiem 'Big Brothera'". Jak dotąd w jego zarządzie znalazło się miejsce tylko dla jednej z dziewczyn. Panowie ustalają sobie różne nagrody – jak nagroda Kamila (od imienia jednego z uczestników), czyli przejściowy puchar za najgłupszą rzecz zrobioną danego dnia. Poza tym w "Big Brotherze" jest trochę nudno, ale może po prostu chodzi o stary klasyk – trzeba dać im więcej czasu.

Dlatego w czasach, w których wszystko jest dostarczane ekspresowo, "Love Island. Wyspa miłości" wygrywa w sposobie oddziaływania na najprostsze emocje. Czysta, bezmyślna rozrywka leje się tu tak szybko i gęsto jak ścieki po awarii Czajki. A równo z nią pojawiają się kolejne błyskawiczne miłości. Jest seks. Są piękne ciała i płomienne kłótnie – to jak niesławny "Warsaw Shore" w ogólnodostępnej telewizji. La vida loca
Przy "Love Island" "Big Brother" wypada jak przestarzały model rozrywki. Coś, co może i otworzyło bramy piekieł, ale bardzo szybko przycisnęło się do ściany i puściło obok maraton telewizyjnej kontrowersji, tylko mu się przyglądając. W dobie znieczulicy, patostreamów i amatorskich gal mma, "Nagroda Kamila-Debila" to jednak trochę za mało, żeby wstrząsnąć widzem.

W przypadku reality-show odbiorca chce po prostu widzieć, że jest grubo. Jak wtedy, kiedy Łukasz z "Love Island" wymyśla na biegu treść sms-a, niby z reżyserki, tylko po to, żeby oszukać i pocałować dwie nieświadome dziewczyny. Albo wtedy, gdy Damian zarzeka się, że nie jest taki, żeby zdradzić Mariettę, po czym kolejnego dnia wsadza Monice język do gardła. I właśnie dlatego "Wyspa miłości" jest trochę wizualizacją fantazji Polaków o znalezieniu się w miejscu rozpusty, w którym nikt nie przejmuje się moralnością. Odleceniu na pełnej, zupełnie tak, jakby jutro miało nie nadejść, a do końca świata liczyła się tylko gruba zabawa.

W tej konfrontacji "Big Brother" wypada jak nudne półkolonie w szkolnej świetlicy. Zabawa w formie wyklejanek z makaronu i dyskoteki, na których trzeba zachować 10 cm odstępu od ciała partnerki. A kiedy już mamy wyłączyć mózgi i po prostu dać się porwać życiu innych, chyba lepiej robić to w hiszpańskiej willi.