Najwyższe emocje, najniższe instynkty. To, co stało się po śmierci Szyszki, mnie przeraziło
Po nagłej śmierci Jana Szyszki w trakcie kampanii wyborczej w internecie wylał się hejt – część przeciwników polityki byłego ministra środowiska nie ukrywała radości. Jednak bardziej przerażające niż niesmaczne żarty internautów jest to, że choć ciało jeszcze nie ostygło, Jarosław Kaczyński już zrobił sobie z trumny deskę surfingową, by na fali tego odejścia popłynąć do wyborczego zwycięstwa.
Szybko okazało się, że tak. Pozostało we mnie uczucie zdumienia i… nic więcej. Po ludzku współczuję za to jego bliskim, tak jak w przypadku każdego innego człowieka, który przestaje istnieć.
Mam nadzieję, że nie wchodzą do internetu, gdzie od wczoraj trwa festiwal radości z powodu śmierci "pogromcy Puszczy Białowieskiej". W tę i z powrotem latają memy o trumnie zrobionej z drzew ściętych w Białowieży, grafiki z bażantami celującymi do byłego ministra ochrony środowiska, heheszki z tego, że umarł w wigilię międzynarodowej akcji sadzenia drzew. A wszystko to ze strony liberalnej i lewicowej, tak oburzonej mową nienawiści i dowcipami prawicy, że zabity w zamachu politycznym Paweł Adamowicz zmarł z powodu niewydolności krążenia.
Hejtu niestety można było się spodziewać. Teraz agresywne reakcje wzbudza nawet prognoza pogody.
Tym, co prawdziwie przerażające, jest to, że ciało jeszcze nie ostygło, a Jarosław Kaczyński już zrobił sobie ze świeżej trumny deskę surfingową – na fali śmierci Szyszki chce ugrać więcej poparcia w wyborach dla swojej partii. Wypróbował to wcześniej już 96 razy i działało.
Już poszły w Polskę jego spiskowe słowa o nieprzypadkowym momencie śmierci byłego ministra. Pisowska telewizja nazywana TVP obarcza odpowiedzialnością za śmierć schorowanego 75-latka tych, którzy informowali o jego działaniach lub je krytykowali.
Nie ma tu symetrii. Bardziej niż niskie emocje internautów groźna jest nekropolityka przewodniczącego partii rządzącej. 13 października zdecydujemy, czy tego właśnie chcemy.