"Tak umierają demokracje". Ta książka zmusza do myślenia, gdy przed wyborami słyszysz o wrogach

Katarzyna Zuchowicz
"Zamach na demokrację rozkręca się powoli. Początkowo dla wielu obywateli może być niedostrzegalny. W końcu wybory wciąż się odbywają" – opisują autorzy amerykańskiego bestsellera. Pokazują mechanizmy, jak krok po kroku, odbywało się to w niejednym kraju świata. Straszna wizja, która daje do myślenia. A skojarzenia z Polską same przychodzą do głowy.
"Tak umierają demokracje". Książka Stevena Levitsky'ego i Daniel Ziblatta zmusza do myślenia. Fot. Anna Zorka / Agencja Gazeta
Książka nie jest nowa i wielu o niej na pewno słyszało. "Tak umierają demokracje" to polskie tłumaczenie bestsellera z listy "The New York Times", które łódzka fundacja Liberte! wydała w ubiegłym roku.

To fundacja Leszka Jażdżewskiego, która w maju organizowała wykład Donalda Tuska na UW, a on sam poprzedził ten wykład przemową, ostro podsumowując polski Kościół.

"Tak umierają demokracje" dwóch profesorów, politologów z Uniwersytetu Harvarda: Stevena Levitsky’ego i Daniela Ziblatta wydano w 3 tys. egzemplarzy. "Ta książka musiała ukazać się w Polsce w erze PiS. Jest alarmem i nauką dla nas wszystkich" – reklamują ją internetowe księgarnie, w tym m.in. Empik.
Wydawca podsumowuje: "Książka stanowi wręcz podręcznikową analizę pokazującą jakie ruchy wykonują polityczni gracze na początku swojej drogi do dyktatury oraz jakie błędy popełniają siły prodemokratyczne".


Tak wyglądają mechanizmy
Na pewno nie jest łatwa. To przede wszystkim analiza Ameryki i Donalda Trumpa, ale nafaszerowana faktami i przykładami również z Ameryki Łacińskiej, Europy. O tym, jak bez zamachów stanu, rewolucji i rozlewu krwi, można na oczach obywateli rozmontowywać demokrację, a oni tego nie widzą. Jak ten proces rozciągany jest tak, by zachować pozory legalności.

Poznajemy mechanizmy niszczenia sądów, przejmowania demokratycznych instytucji, wybiórcze stosowanie prawa, prób uciszania ludzi kultury, którzy mogą stanowić zagrożenie, czy wykorzystania organów podatkowych, by wzięły na celownik przeciwników politycznych, biznesmenów, ludzi kierujących mediami. "Zamach na demokrację rozkręca się powoli. Początkowo dla wielu obywateli może być niedostrzegalny. W końcu wybory wciąż się odbywają. Politycy opozycji wciąż zasiadają w parlamencie. Niezależna prasa wciąż jest wydawana. Erozja demokracji dokonuje się stopniowo, często małymi kroczkami" – czytamy.

Autorzy dowodzą, że proces ten zaczyna się od słów. "Demagodzy dopuszczają się ataku na swoich krytyków w ostrych i prowokacyjnych słowach – określając ich mianem wrogów, wywrotowców, a czasem nawet terrorystów" – czytamy.

"Tym, co odróżnia współczesnych autokratów od przywódców demokratycznych, jest brak tolerancji względem krytyki i gotowość do użycia posiadanej władzy, by móc ukarać tych, którzy ich atakują – wśród opozycji, w mediach lub społeczeństwie obywatelskim".

Na przykład Alberto Fujimori w Peru od początku nie mógł znieść myśli wyjścia na lunch z opozycyjnymi liderami Senatu, wyzywał ich od "bezproduktywnych szarlatanów", atakował sędziów nieskłonnych do współpracy, nazywał ich "szakalami" i "łajdakami".

"Gdy Hugo Chavez pierwszy raz ubiegał się o stanowisko prezydenta, opisał swoich oponentów jako „zgniłe świnie” i „plugawych oligarchów”. Już jako prezydent określał swoich krytyków mianem „wrogów” i „zdrajców”. Fujimori wpisywał swoich oponentów w kontekst terroryzmu i przemytu narkotyków, a włoski premier Silvio Berlusconi atakował sędziów, którzy wydawali na niego wyroki, nazywając ich „komunistami”. Prezydent Ekwadoru Rafael Correra nazywał media śmiertelnym wrogiem politycznym, który musi zostać pokonany".

A Donald Trump, jeden z głównych bohaterów książki, negował, że Barack Obama jest Amerykaninem i grzmiał, że Hillary Clinton "pójdzie siedzieć".

"Chcą ostatecznie zlikwidować demokrację"
Ta analiza bardzo zmusza do refleksji. Zwłaszcza gdy przed wyborami część Polaków nie jest już wyzywana od gorszego sortu, ale słyszy groźby, że wrogowie "dobrej zmiany" będą "piętnowani".
Jarosław Kaczyński
9.X.2019, Sosnowiec

"Nowa polska elita władzy, także elita kulturalna, nie pracuje już dla naszych wrogów. A ci, którzy pracują, są napiętnowani i będą piętnowani dalej!". Czytaj więcej

I na ostatniej prostej wmawia się opozycji wszystko, co najgorsze. – Oni chcą w Polsce zlikwidować ostatecznie demokrację, bo zobaczyli, że w ramach demokracji oni nie mogą rządzić, nie mogą dominować, nie mogą panować i w strefie politycznej, i w strefie ekonomicznej i w strefie kulturowej – usłyszeliśmy właśnie.

Tu mały wtrącenie, cytat z książki:

"Jednym z największych paradoksów związanych z tym, jak umierają demokracje, jest fakt, że obrona demokracji jest często używana jako pretekst do jej obalania”.

Media publiczne nie mają żadnych hamulców i nawet zgon polityka przypisuje się opozycyjnym mediom. I niemal każdego dnia słyszymy słowa, które podżegają do nienawiści i szczują na osoby nie pasujące do jedynie słusznej ideologii.

A społeczeństwo jest podzielone jak nigdy w ciągu ostatnich 30 lat. Ta polaryzacja też, jak czytamy, ma ogromne znaczenie. Na przykładzie Ameryki – "bycie demokratą lub republikaninem przestało być tylko afiliacją partyjną, a zaczęło być częścią tożsamości"

"Początkowo dojście do władzy demagoga, zazwyczaj doprowadza do polaryzacji społeczeństwa, wzbudzając atmosferę paniki, wrogości i braku wzajemnego zaufania”, „Polaryzacja może doprowadzić do zniszczenia norma demokratycznych. Gdy różnice socjoekonomiczne, rasowe czy religijne dają początek skrajnym podziałom partyjnym (…) wówczas tolerancja staje się trudna do utrzymania”.

"Obalili instytucje demokratyczne"
W tej książce Polska wspomniana jest w minimalnym stopniu. Poświęcono jej fragment o sądach. "Rządy, które nie są w stanie usunąć niezależnych sędziów, mogą próbować obsadzić sądy swoimi ludźmi” – czytamy. Opisano, jak poradził sobie Orban i Chavez w Wenezueli.

Pierwszy zwiększył skład TK z 8 do 15 członków, drugi to samo zrobił z Najwyższym Trybunałem Sprawiedliwości, zwiększając jego skład z 20 do 32 członków.

"W Polsce w latach 2005-2007 niektóre inicjatywy rządzącej wówczas PiS, zostały kilkakrotnie zablokowane przez TK. (…) Gdy partia ponownie doszła do władzy w 2015 r., szybko podjęła kroki w celu zapobiegnięcia podobnej sytuacji w przyszłości”.

"Demokratycznie wybrani przywódcy obalili instytucje demokratyczne w Gruzji, na Węgrzech, w Nikaragui, w Peru, na Filipinach, w Polsce, w Rosji, na Sri Lance, w Turcji i na Ukrainie" – piszą jeszcze autorzy. Ale tak naprawdę nie chodzi o przykłady. Chodzi o mechanizmy, które się powtarzają i są groźne.

By zrozumieć, jak to działa, autorzy proponują, by wyobrazić sobie mecz piłki nożnej.

"By skonsolidować władzę, aspirujący autokraci, muszą przechwycić arbitrów, wysłać przynajmniej część najlepszych zawodników z przeciwnej drużyny na ławkę rezerwowych, a następnie zmienić reguły gry tak, by zachować przewagę, w efekcie obracając sytuację na niekorzyść swoich przeciwników".

To przechwycenie arbitrów – piszą – jest zaś potężną bronią, która pozwala rządom na wybiórcze egzekwowanie prawa – "karanie przeciwników, przy jednoczesnym objęciu sojuszników parasolem ochronnym".

"Gdy sądy są obsadzone własnymi ludźmi, a organy ściągania – podporządkowane, rządy pozostają bezkarne. (…) Na Węgrzech w 2010 roku Orban obsadził niezależne – w teorii – prokuraturę, Państwową Izbę Obrachunkową, Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, Centralny Urząd Statystyczny i Trybunał Konstytucyjny swoimi partyjnymi sojusznikami”.

Test na autorytarne zachowania
Bardzo dokładnie ukazano też działania polityków, które powinny budzić niepokój. W formie testu z pytaniami, podzielonego na cztery kategorie, który pokazuje przejawy zachowań o charakterze autorytarnym:

1. Odrzucenie (lub słabe przywiązanie do) demokratycznych reguł gry.
2. Odmowa uznania oponentów za pełnoprawnych przeciwników.
3. Tolerowanie lub popieranie przemocy.
4. Gotowość do ograniczenia swobód obywatelskich oponentów, w tym mediów.

"Opisują swoich rywali mianem wywrotowców lub przeciwników obowiązującego porządku konstytucyjnego? A może twierdzą, że ich rywale stanowią śmiertelne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego lub dominującego stylu życia?" – to pytania do punktu nr 2.

Test, jak czytamy, Donald Trump zdał jeszcze przed inauguracją na urząd prezydenta USA. Dokonał tego tak. A to były dopiero jego początki:

1. Zakwestionował prawomocność procesu wyborczego. "W trakcie kampanii w 2016 roku utrzymywał, jakoby na listach wyborczych znalazły się miliony nielegalnych imigrantów, którzy zostali zmobilizowani do głosowania na Hillary Clinton.

2. Przyczepiał Clinton łatkę "przestępczyni" i wielokrotnie oznajmiał, że "pójdzie siedzieć".

3. "W trakcie kampanii nie tylko tolerował przemoc z rąk swoich zwolenników, ale także niekiedy zdawał się tym faktem upajać. (…). Nie tyle akceptował, lecz wręcz popierał ataki na demonstrantów przez jego popleczników".

4. "Oświadczył, że ma w planach wyznaczenie specjalnego prokuratora, który miałby przeprowadzić specjalne dochodzenie w sprawie Clinton po wyborach".

Jak wypadliby w nim polscy politycy? Niech każdy oceni sam.