Czy McLaren naprawdę jest tak kosmiczny, jak wygląda? W środku od razu zaskakuje jedna rzecz

Michał Mańkowski
Definicja szczęścia? Telefon z McLaren Polska, że w nasze ręce na 24 godziny trafi jeden z tych supersamochodów. Definicja nieszczęścia? Padało przez 20 z tych 24 godzin. Niemniej, mieliśmy wyjątkową okazję poznać McLarena 570s i przekonać się, czy superauto nadaje się do... jazdy na co dzień.
McLaren 570s to kosmiczne auto dosłownie i w przenośni. Fot. Maciej Stanik / naTemat
Dożyliśmy czasów, w którym – dajmy na to – takie kultowe Porsche na ulicach polskich miast nie jest już czymś niespotykanym. Sprzedaż rośnie z roku na rok, a pięknych "prosiaków" przybywa. Polacy zdążyli się już z nimi oswoić, choć ja osobiście za każdym razem z miłością w oczach spojrzę na każdą 911-tkę.

Co innego taki McLaren, który jest supersamochodem dosłownie i w przenośni. Bo z jednej strony to typowo "kosmiczne auto" (sylwetka, drzwi otwierany do góry, osiągi), z drugiej wciąż bardzo egzotyczna marka, której modele jeżdżące na polskich drogach można policzyć może nie na palcach dwóch rąk, ale bardzo szybko.
To się zmienia, bo ponad rok temu w Polsce powstał oficjalny salon McLarena, co sprawiło, że potencjalni klienci mogą "maczka" sobie nie tylko kupić (do tej pory, jeśli już robili, to za granicą), ale przede wszystkim mogą go serwisować, co jest kluczowe dla posiadania tego typu auta.

Najbardziej znany, bo i nie ukrywającym się z tym, właścicielem McLarena w Polsce jest chyba Szymon Banaś. To nie tylko 30-letni przedsiębiorca z Dolnego Śląska, ale przede wszystkim wielki fan motoryzacji. W efekcie w swoim garażu ma nie jednego, a dwa McLareny (600LT i 720s). A to zresztą tylko część jego samochodowej kolekcji, która jest już dość znana w polskim internecie.
Wracając do egzotyki McLarena. Ta jest na tyle duża, że sporo ludzi nawet nie do końca zdaje sobie sprawę, co to właściwie za auto. Sam nie raz musiałem odpowiadać na to pytanie. Gdy do uszu pytającego docierała już odpowiedź, wtedy oczy szerzej się otwierały. Może nie wszyscy rozpoznają z daleka logo McLarena, ale dużo osób przynajmniej o legendarnej marce słyszało.

McLaren to też naprawdę jedno z niewielu aut, które wymagało... instrukcji obsługi. W naTemat testowaliśmy już naprawdę przeróżne i najbardziej technicznie zaawansowane samochody, ale zazwyczaj ich obsługa była intuicyjna i względnie do ogarnięcia. Choć do tej pory pamiętam swój pierwszy raz w Mercedesie i to jak dłuższą chwilę zajęło mi ogarnięcie, że dźwignia zmiany biegów jest... za kierownicą – tam, gdzie zazwyczaj macie wycieraczki.
Pierwszy i ostatni raz takie szkolenie przechodziłem podczas odbierania... kampera. McLaren także wymagał instrukcji, ale na zupełnie innym poziomie. I bardzo dobrze, bo w rzeczywistości nie wykorzystałbym pewnie sporej ilości funkcji. A łatwo nie było, bo pierwsze WTF pojawiło się już przy... wsiadaniu.

– Znajdź pod palcami mała gumkę i ją naciśnij – powiedział przedstawiciel McLaren Polska.

– Jaką gumkę? – pomyślałem po czym chwilę zajęło mi wymacanie jej palcami. Potem dłoń leciała już "na pamięć", ale podobną przygodę ze wsiadaniem mieli też redakcyjni koledzy.
A potem było nie lepiej, bo kolejna "pułapka" czeka już przy... ustawianiu fotela. Przycisków do jego regulacji nie znajdziesz tam, gdzie odruchowo szukasz, czyli po lewej stronie fotela. Nie będzie ich także na drzwiach. Musisz wcisnąć prawą dłoń między fotel a środkowy panel i tam wymacać sobie przyciski. Trochę na wyczucie, trochę na oko – w końcu jako tako to opanowujesz i ustawiasz swoją pozycję.

Nie do końca typowe jest także zarządzanie trybami jazdy (normalny, sportowy, torowy), trochę jak w samolocie musisz tu przekręcić, tam wcisnąć, żeby zadziałało. Choć na środkowym panelu masz wyświetlacz, w rzeczywistości multimediami i najistotniejszymi ustawieniami zarządzasz manetką po lewej stronie kierownicy.
Nie jest to najłatwiejsze rozwiązanie. Obsługujesz ją ruchami w górę, w dół, do przodu, do tyłu. Zapamiętanie co i jak oraz płynne poruszanie się po tym zajmuje dłuższą (taką naprawdę dłuższą) chwilę. A to istotne, bo tam kryje się opcja, z której jeżdżąc w mieście będziesz korzystał najczęściej, czyli możliwość podniesienia lub obniżenia auta, dzięki czemu może nie będziesz wskakiwał na wszystkie krawężniki, ale będzie łatwiej ze "śpiącymi policjantami".

Samo wnętrze jest zdecydowanie inne niż to, do czego jesteś przyzwyczajony w samochodach. Jest ascetycznie, nieco surowo. Żadnych niepotrzebnych rozpraszaczy. Tylko ty i naprawdę zgrabna i fajnie leżąca w dłoniach kierownica. Siedzimy, jak to bywa w supersportowych autach, niemal jak w piwnicy, otuleni fotelami.
Co jeszcze zapamiętałem ze środka McLarena 570s? Lekkie rozczarowanie. Wydając co najmniej 1,2 mln złotych na takie auto oczekiwałbym lepszej jakości. W rzeczywistości jest dość plastikowo, z tabletem i interfejsem – nazwijmy to delikatnie – nie do końca przystającym do tych czasów i ceny za takie auto.

Pewnie, zaraz powiecie, że w tego typu aucie w ogóle nie chodzi o takie rzeczy, które mają drugorzędne znaczenie. I zgadzam się, ale jednocześnie mam poczucie, że płacąc ponad milion złotych za auto plasujące się tak bardzo premium, właściciel ma prawo oczekiwać dbałości naprawdę o każdy szczegół. Nie tylko ten związany z jazdą.
Chwilę ponarzekałem, to teraz zachwyty, bo "Maczek" to przepiękne auto. Arcydzieło designu i motoryzacji, która powoli zaczyna znikać z dzisiejszego świata. Ma cudownie narysowaną linię, nie idzie na żadne kompromisy i nie zostawia żadnych wątpliwości, co do swoich możliwości i brutalnego charakteru. Ten ostatni jest podkreślany zwłaszcza od du... tyłka strony, gdzie de facto poza potężnymi wydechami widzisz "bebechy".
Posiadanie i prowadzenie takiego auta ma tylko jedną, wielką wadę, która powtarza się we wszystkich pięknych samochodach. W środku nie widać, jak piękny jest na zewnątrz. I to inni mogą go podziwiać, nie ty. Do tej pory pamiętam rekcję grupy chłopców, którzy na przejściu dla pieszych zaczęli krzyczeć i pokazywać palcami. Nie ma co, pewne rzeczy niezależnie od pokoleń się nie zmieniają i robię równie duże wrażenie.
Poza osiągami i sylwetką rzeczą, która sprawia, że auto staje się kosmiczne są drzwi. A dokładnie drzwi otwierane do góry. I nie mówcie, że to nie robi wrażenia. Robi za każdym razem. Nie jest to co prawda najpraktyczniejsze, ale nie o praktykę tutaj chodzi. Niemniej, McLaren mnie tutaj miło zaskoczył. Parkując, trzeba szukać zawsze sporej ilości miejsca z boku, żeby dało się wysiąść i nie było ryzyka, że ktoś zaparkuje za blisko i utkniemy.

Drzwi w McLarenie są jednak zaprojektowane w taki sposób, że naprawdę nie potrzebuję aż tak dużo miejsca do otwarcia jak mogłoby się wydawać. "Łamią się" bardziej w górę niż na bok i byłem nawet zaskoczony, w jakim miejscu udało mi się otworzyć je całkowicie do góry (choć ze strachu ciągle kontrolnie trzymałem drzwi palcami, by nie zahaczyć nic obok). Dla porównania w BMW i8 ta logistyka była trochę bardziej skomplikowana.
Pierwsze kilometry za kierownicą takich aut zawsze są zabawne. To trochę takie powolne obwąchiwanie się i modlenie się w duszy, żeby nic się nie stało. I wcale nie chodzi o to, że ty będziesz szybko jechał, ale że ktoś głupio w ciebie wjedzie. Lub ty w kogoś. Do tej pory pamiętam, jak pierwszy raz jechałem z duszą na ramieniu za kierownicą Rolls-Royce'a.

Początkowo jest... twardo i ciężko. Także przy manewrach. To auto, które zdecydowanie czujesz samym sobą i choć jest masa systemów wspierających, czujesz także potężną moc. 570 koni mechanicznych (jak sama nazwa wskazuje) z napędem na tył to naprawdę... nie w kij dmuchał. Mnie takie zestawy na przemian fascynują i przerażają, ale to pewnie dlatego, że od razu myślę, co może pójść nie tak. Więcej o takich uczuciach przeczytacie w tym tekście o Mercedesie C63s.
Choć systemy czuwają i starają się pilnować, taki zestaw po prostu musi co chwilę próbować rozrabiać. Łatwo stracić trakcję i jeśli nie podejdziecie do auta z odpowiednią pokorą, nie trzeba wcale wiele, by skoczyć jako "gwiazda YouTube", która traci panowie nad jakimś sportowym autem. Zwłaszcza w trakcie deszczu. Pełno jest tego w sieci.

3,2 sekundy do pierwszej setki. Niecałe 9,5 s do 200 km/h. I przyznam szczerze, że to zakres prędkości powyżej 100 km/h robi dużo większe wrażenie. Jeśli spojrzyj w specyfikację techniczną swojego samochodu, jest duża szansa, że w te 9 sekund dojeżdżasz do pierwszej setki. Prędkość maksymalna to 328 km/h. Tyle na papierze.
W praktyce auto błyskawicznie i brutalnie wkręca się na najwyższe obroty, dając niewyczerpalny zapas mocy. Ceramiczne hamulce starają się trzymać tego potwora w ryzach. Wyraźnie odczuwa się także zmianę z trybu zwykłego na sportowy. Procedury startu, ze względu na warunki pogodowe, nie próbowałem.

Pewnym zaskoczeniem może być głos. Ten, choć donośny i rasowy (to chyba najlepsze określenie), nie jest tak potężny jak mogłoby się wydawać. Nie postrzelacie z wydechu, co najwyżej trochę powarczycie.
Myślę, że podczas tych 24 godzin z McLarenem sprawdziliśmy może 25 proc. jego możliwości. I ze względu na pogodę, i dlatego, że to auto, które najlepiej czuje się na torze. Turlanie się po mieście to nie jest jego środowisko naturalne. Niemniej, da się nim poruszać na co dzień. Trzeba będzie tylko trochę pokombinować i liczyć się z tym, że sporo ludzi będzie robić ci zdjęcia. To akurat spoko, gorzej gdy zaczną próbować na niego siadać, a to – jak mówią właściciele superaut – niestety smutna codzienność. Jedna z wielu.
McLaren 570s to piekielnie szybkie i mocne auto, które w rękach profesjonalisty jedzie z chirurgiczną precyzją i osiągami. W rękach amatora poza kluczykami do środka warto wziąć w drugą kieszeń trochę pokory. Jest typowym egzotykiem, który zrobi wielkie wrażenie wszędzie tam, gdzie się pojawi. Piękne przykład tego, co jest najpiękniejsze w motoryzacji. Jest jak samochód z gum Turbo.

Jeśli ktoś chce się wyróżniać i przykuwać wzrok, niech zdecyduje się na McLarena. Jeśli szukasz jednak na trochę więcej klasyki i komfortu kosztem robienia aż takiego efektu "WOW", postaw na Porsche 911. Ja – mimo szczerej fascynacji McLarenem – w ogólnym rozrachunku "na co dzień" dołączyłbym do #TeamPorsche.