Bądź sexy, kombinuj i zdradzaj. 5 rzeczy o związkach, które nauczyło nas "Love Island"

Ola Gersz
Przez sześć tygodni program "Love Island. Wyspa miłości" próbował nas przekonać, że chodzi o miłość. Okej, załóżmy przez chwilę, że faktycznie tak było. Że liczyło się uczucie, a nie popularność, pieniądze czy niezobowiązujący flirt. Czego więc my, widzowie, nauczyliśmy się o miłości z show Polsatu?
Pierwszą edycję programu "Love Island. Wyspa miłości" wygrali Sylwia i Mikołaj Fot. Facebook / Love Island. Wyspa miłości
"Love Island" to program, który wręcz wzorcowo wpisuje się w estetykę "guilty pleasure", czyli wstydliwej przyjemności. Oglądało się go w celach stuprocentowo rozrywkowych, z wypiekami na twarzy i rosnącym zaciekawieniem, ale i poczuciem zażenowania, że my – ludzie myślący – marnujemy na to czas. Ale cóż, takie prawo telewizji.

To co jednak było w tym programie najzabawniejsze, to fakt, że jego twórcy próbowali nas przekonać, że chodzi o miłość. Wcale nie o popularność, pieniądze, seks i zabawę, ale o miłość. Taką z prawdziwego zdarzenia. Szukanie miłości przez atrakcyjnych i młodych uczestników "Wyspy miłości" było więc główną narracją show, a bycie singlem było największą porażką. W poszukiwaniu szczerego uczucia uczestnicy flirtowali, spędzali czas w miłosnej kryjówce i łączyli się w pary. Te jednak wcale nie były stałe – non stop się zmieniały. Ktoś mógł deklarować komuś uczucie jednego dnia, ale już drugiego wodzić wzrokiem za kimś innym. W końcu "miłość" to kapryśna rzecz.


Jednak jest możliwa, co miał udowodnić finał programu. Wystrojeni uczestnicy – a finałowych par było trzy – deklarowali sobie miłość i chęć spędzenia razem życia pod wielkim łukiem z kwiatów. Gdyby suknie uczestniczek były białe, łatwo byłoby pomylić to wszystko ze ślubem. Jednak nie, to tylko ceremonie "przedmałżeńskie".

To że liczy się tylko miłość, pokazali również zwycięzcy, Sylwia i Mikołaj. Oboje bowiem wybrali na końcu ją, a nie pieniądze, co oznacza, że główna nagroda (100 tysięcy złotych) zostanie podzielona na pół. Pozostałe pary – Oliwia i Maciek i Marietta i Franek – też przecież się kochają, o czym próbował nas przekonać i cały finał, i media społecznościowe programu. Najciekawsze jest to, że widzowie zdają się w tę miłosną narrację wierzyć. W komentarzach pod finałowym odcinkiem pełno jest życzeń szczęścia i miłości, a także radości, że dwie połówki mogły się znaleźć dzięki telewizyjnym kamerom. Tak, niektórzy naprawdę wierzą, że miłość w telewizji jest szczera i możliwa. Dlatego zwycięstwo Sylwii i Mikołaja nie wszystkim się podobała – ich zdaniem para tylko "grała".

Załóżmy jednak na chwilę, że uwierzyliśmy "Love Island" i w programie faktycznie chodzi o miłość. Czego więc nauczyła nas o niej "Wyspa miłości"?

1. Miłość jest atrakcyjna

Bez ładnego ciała, nie ma uczucia. Fizyczna atrakcyjność to najważniejsza waluta w tym reality show, mimo że próbuje nam udowodnić, że przecież chodzi o Miłość i to tę pisaną z wielkiej litery. Najważniejsze to mieć kształtny biust i umięśnioną klatę oraz cały czas paradować w kostiumie kąpielowym.

Uczestnicy "Love Island" wyglądali więc, jak żywcem wyjęci z reklam kostiumów kąpielowych, ewentualnie sieci siłowni albo odżywek białkowych. Modele, modelki, trenerzy. Kobiety mają długie włosy, długie nogi i idealne sylwetki, mężczyźni – włosy na żel, mięśnie i tatuaże albo ogólna aura Christiana Greya z "50 twarzy Greya", którą roztaczał wokół siebie elegancki Mikołaj, zwycięzca programu.

Czyli niby miłość, ale jednak w kimś nieatrakcyjnym zakochać się przecież nie można. Chcesz kogoś mieć? Bądź młoda, seksowna i półnaga i szukaj partnera, która również spełnia wszystkie te trzy kryteria.

2. Miłość jest kalkulacją

Miłość według "Love Island" wcale nie jest prosta. I wcale nie chodzi o wachlarz skomplikowanych ludzkich emocji, ale o kalkulacje i strategie. Bez nich ani ruszy w poszukiwaniu prawdziwego uczucia na literę "m".

Uczestnicy "Love Island" kombinowali więc na potęgę. Nie wystarczyło bowiem wybrać jednej osoby i być z nią do końca, nie. To by było za nudne i dla nich, i przede wszystkim dla widzów. Trzeba więc było non stop zmieniać partnera i w tym celu oszacować, kto nas na pewno nie odrzuci, z kim mamy szansę na zwycięstwo i kto będzie jak najmniej problemowy. W normalnym życiu nazwalibyśmy to zdradą, ale cóż, "Love Island" przecież zna się na miłości.

Tak jak Ada, która w jednym z pierwszym odcinku, postanowiła wybrać Maćka, mimo że ją "odrzuca", tylko dlatego, że "nigdy jej nie zostawi" i będzie w programie bezpieczna. W końcu miłość musi się opłacać.

3. Miłość jest na pokaz

Jeśli "Love Island" i inne programy o poszukiwaniu drugiej połówki (przykład: "Rolnik szuka żony") czegoś nas nauczyły, to tego, że miłość musi być na widoku. Musi być głośna, wyrazista i widoczna – i przed kamerami, i przez całe otoczenie.

Dlatego w "Wyspie miłości" bycia we dwoje, sam na sam praktycznie nie było. Było łóżko w sypialni dzielonej z całą grupą, były randki z udziałem kamery, były seksualne uniesienia pod okiem widzów. Uczestnicy musieli się przytulać, całować i mówić o tym, co ich łączy, a im częściej to robili, tym lepiej.

Najlepszym pokazem tego uczucia była cotygodniowa ceremonia, podczas której odpadał jeden uczestnik (lub dwoje uczestników). Para musiała siedzieć podczas niej tak blisko siebie, że prawie siedziała sobie na kolanach. Najlepiej też, żeby trzymała się za rękę albo się w siebie wtulała. Miłość nie może być przecież niewidoczna, wtedy nie istnieje. Przynajmniej w telewizji.

4. Miłość jest nieustanną przygodą

Miłość nie musi być nudna. Jednak nie musi być też jedną wielką ekscytującą przygodą i emocją, bo przecież... mówimy o życiu. Ekscytację czujemy na samym początku, potem w związku przychodzi stabilizacja, spokój i codzienność.

Jednak "Love Island" zatrzymuje się tylko na tym pierwszym etapie, a o drugim zdaje się zapominać. Miłość na Wyspie Miłości jest więc gorąca, energetyczna, dynamiczna, szalona i ekscytująca. Nie ma miejsca na nudę i rutynę. Są tylko przygody, gry, zabawy, wielkie słowa, czułe gesty i pompatyczne deklaracje. O to toczy się stawka – o intrygę i rozrywkę.

5. Miłość jest jedyną drogą do szczęścia

Jeśli jesteś singlem, jesteś przegrywem. W "Love Island" ta zasada była traktowana wyjątkowo dosłownie, bo single, czyli osoby, których nikt nie wybrał w danym odcinku, po prostu odpadały. Odrzucone, ze złamanym sercem, bez szansy na uczucie. A tylko ono liczy się przecież w życiu.

Uczestnicy programu na wstępie opowiadali o swoim życiu singla i rzadko można było wyczuć, że są tym życiem zmęczeni. Raczej dobrze się w nim bawili i byli nim usatysfakcjonowani. W końcu byli młodzi, piękni i odnosili sukcesy, jak chociażby Oliwia, która deklarowała, że jej partner nie może jej blokować i musi dostosować się do jej trybu życia. Twórcy programy przedstawiali jednak takie słowa w negatywnym świecie – bo przecież bycie w parze jest najważniejsze!

Także przestańmy udawać, że bycie singlem jest w porządku. Masz znaleźć miłość i już – tako rzecze "Love Island".