"Jeszcze trochę i nazwą nas kułakami". Ten przedsiębiorca jako jedyny pokonał PiS na wschodzie

Aneta Olender
PiS stracił lubelski głos w senacie. Lidera lokalnych struktur Prawa i Sprawiedliwości Krzysztofa Michałkiewicza pokonał Jacek Bury, który o mandat senatora walczył z list Koalicji Obywatelskiej. Otrzymał prawie 85 tys. głosów. Po tym jak m.in. na Podkarpaciu wszystkie mandaty senatorskie trafiły do ludzi Jarosława Kaczyńskiego, to Bury w izbie wyższej parlamentu będzie jedynym przedstawicielem opozycji ze wschodniej Polski.
Jacek Bury mówi, że najlepiej czuje się w tematach gospodarczych i związanych z edukacją. Fot. Krzysztof Mazur / Agencja Gazeta
Jacek Bury w politykę zaangażował się cztery lata temu, kiedy tworzył lubelskie struktury Nowoczesnej. Później był także w jej zarządzie krajowym. Z tą partią rozstał się jednak w czerwcu tego roku. W 2018 roku w wyborach samorządowych startował z list Koalicji Obywatelskiej. Dostał się sejmiku województwa. Jednak przede wszystkim Bury jest od 30 lat przedsiębiorcą i to, jak mówi, pomogło mu odnieść sukces w walce o mandat senatora.

Łatwo było pokonać lidera PiS w Lublinie?

Żadna kampania, jeżeli traktujemy ją poważnie i chcemy być z ludźmi, nie jest łatwa. Wymaga ogromnego wysiłku. Natomiast kontakt z ludźmi na ulicach, na placach Lublina, dawał mi bardzo dużo energii i to dodawało mi skrzydeł, żeby jeszcze ciężej pracować.


Było ciężko, ale jest sukces. Traktuje to w kategorii zobowiązania. Zostałem zatrudniony i mam pracę do wykonania.

Politycy PiS-u byli pewni, że w Lublinie, w mieście, które jest zagłębiem Prawa i Sprawiedliwości, ten mandat im się po prostu należy. Kiedy prowadziłem kampanię bezpośrednią – wśród ludzi, wówczas chyba się zorientowali, że mogą mieć problem z wygraniem ze mną. Można było zauważyć ewidentne próby ratowania kampanii, ale jak się okazało, było już za późno.

Cieszę się, że mi się udało przekonać mieszkańców Lublina. Uważam, że mam więcej do zaoferowania niż mój kontrkandydat. W przeciwieństwie do niego nie jestem zawodowym politykiem.

Wygrana w wyborach to właśnie efekt spotkań z ludźmi, działania w terenie?

W dużej mierze jest to efekt ciężkiej pracy i tego, co zaproponowałem ludziom: wybór pomiędzy zawodowym politykiem, a doświadczonym i niezależnym przedsiębiorcą. Dużo również mówiłem o moich podstawowym wartościach i zasadach, które są dla mnie ważne. Ale też podkreślałem, że w Polsce potrzeba nam więcej otwartości i szacunku. Powinniśmy przestać się kłócić i przestać walczyć. Trzeba rozmawiać i szukać tego, co nas łączy i co jest dobre.

Nie prowadziłem kampanii nastawionej na zwarcie, czy na atak na moich konkurentów. Starałem się pokazać ludziom, że możemy rozmawiać ponad podziałami, że możemy się różnić, ale powinniśmy się szanować. Mieszkańcy Lublina to docenili.

I to wystarczyło?

Nie tylko. Istotne jest to, że jestem przygotowany do służby publicznej. Jestem niezależnym lubelskim przedsiębiorcą. Zaczynałem 27 lat temu, nosząc skrzynki z owocami na giełdzie, a dziś w mojej firmie daję pracę ponad 500 osobom. Przez te wszystkie lata byłem wśród ludzi i z ludźmi. Właśnie tym przekonywałem do siebie lublinian.

Mówił pan, że ma pan więcej do zaoferowania. Co takiego?

Mam przede wszystkim bardzo duże doświadczenie, jeżeli chodzi o prowadzenie firmy, znam się na gospodarce i wiem, skąd biorą się pieniądze. Szanuję pracę ludzi. Może to zabrzmi śmiesznie, ale zagłosowały na mnie również osoby, które kiedyś u mnie pracowały, ale odeszły, za porozumieniem stron, bo miały inną wizję współpracy. Teraz mówią, że mnie doceniają, bo jestem rzetelnym człowiekiem i dlatego oddały swój głos na mnie.

To jest dla mnie świadectwo, że w Polsce można robić coś dobrego ponad podziałami. Polacy są naprawdę racjonalni. Niestety przez ostatnie cztery lata mamy festiwal rozdawnictwa i traktowania ludzi pracy, jako ludzi nawet gorszej kategorii.

Słyszymy od liderów partii rządzącej o budowaniu nowych elit, a przedsiębiorcy momentami zaczynają się czuć jak persona non-grata. Jeszcze trochę i będziemy nazywaniu jak po wojnie: "kułakami". Tak nie powinno być, bo każdy powinien zasługiwać na szacunek i równe traktowanie przez Państwo.

Ludziom w potrzebie trzeba pomagać, ale ludzi którym się udało nie można za to karać. Uważam, że ja miałem dużo szczęścia. Dzięki temu i mojej pracowitości udało mi się zbudować firmę.

Będzie pan senatorem, ale tej zawodowej pracy w Lublinie też nie brakuje.

Tak. Jestem właścicielem szkół, firmy, która zajmuje się owocami i transportem. Nie będę zawodowym senatorem, bo polityka nie jest dla mnie miejsce do zarabiania pieniędzy.

Poza tym moja obecność wśród ludzi, wśród moich pracowników, kontrahentów, klientów, mnie urealnia. Oni żyją normalnym życiem, mają normalne problemy. Nie chcę być politykiem oderwanym od rzeczywistości. Nie ma nic gorszego niż zamknięcie się w ścianach Sejmu i Senatu. Uważam, że politycy powinni pełnić swoją funkcję, ale też normalnie pracować.

Znajdzie pan czas na politykę?

Jeżeli podejmuję się jakichś zobowiązań, to najpierw wszystko liczę. Moją kampanią
i moim sukcesem udowodniliśmy, że dobrze liczymy. Kiedy w czerwcu zaproponowano mi, żebym jeszcze bardziej zaangażował się w życie polityczne niż tylko w sejmiku, to usiadłem z ludźmi, którzy trochę więcej wiedzą o polityce i panujących w niej regułach i sprawdzaliśmy, czy to ma sens. Wyszło, że jest duża szansa, że się uda. Wszystko da się wypracować i przewidzieć.

Wiedziałem, że jeżeli zdobędę ten mandat, w co wierzyłem bardzo mocno, to będę musiał poświęcić na to sporo czasu. Firmę mam na tyle zorganizowaną, że w dużej mierze może pracować beze mnie, ale nie chcę zostawiać swoich ludzi. Ten mandat to sukces, ale czy nie najlepszy wynik KO, z której list pan startował, przysłania trochę radość?

Trochę przysłania. Może koledzy z tej strony sceny politycznej będą mieli mi to za złe, ale jestem szczerym człowiekiem, dlatego chcę powiedzieć, że opozycja niestety ma za mało do zaoferowania i nie jest do końca wiarygodna. To jest problem. Trzeba to odbudować.

PiS wybrał drogą populizmu i mocnej polityki socjalnej. Dla wielu wyborców, był to główny powód, aby na nich zagłosować. Szanuję to, ale oczekuję również od polityków, aby dbali i myśleli o przyszłości naszych obywateli i gospodarki. Tego mi w dzisiejszej polityce brakuję.

W czerwcu pożegnał się pan z Nowoczesną, której zresztą zakładał pan lokalne struktury. Co się stało, że po części zmienił pan optykę?

Zaangażowałem się w politykę jakieś cztery i pół roku temu, kiedy prezydentem zostawał Andrzej Duda, a PiS później wygrywał wybory parlamentarne. Wiedziałem, że będzie trochę śmiesznie, a trochę strasznie. Chciałem wpłynąć na to, żeby było jak najmniej śmiesznie i jak najmniej strasznie. Nie do końca się to udało.

Nowoczesna miała program "zorganizujmy państwo lepiej, ale za te same pieniądze". To mi bardzo odpowiadało. Jestem człowiekiem, który ceni sobie każdą złotówkę. Niektórzy mówią, że jestem bogaty, ale zanim cokolwiek wydam, cokolwiek kupię, to zastanawiam się, czy jest mi to potrzebne.

Wiem, jak ludzie ciężko pracują, a później podatki, które oni odprowadzają, są często przez polityków marnowane. To mnie bardzo boli, bo to jest rozrzutność nie na własne konto. Bogactwo bierze się z pracy, a nie poprzez stanowienie ustaw, które mają podnieść minimalną płacę do 4000 zł.

Rynku nie da się oszukać. Owszem chciałbym, aby wszyscy zarabiali po 4, 5 tys. zł lub więcej. Warunek jest jednak taki, że będziemy to wszyscy wypracowywać i będzie nas na to stać.

Kiedy rezygnował pan z członkostwa w Nowoczesnej, argumentacja była taka, że nie spodziewał się pan, że ta partia będzie się angażowała w wojnę polsko-polską. A jednak teraz wystartował pan z list KO, kiedy wiadomo, że PO w tej wojnie odgrywa dość istotną rolę.

Jeżeli chodzi o mój start z tej listy, to mieliśmy taki "gentleman's agreement". Oni dawali mi swoje zaplecze, bo łatwiej mi startować z komitetu, kiedy mam wsparcie techniczne. Natomiast rozmawiając z nimi powiedziałem: Ok, będę startował do Senatu z list KO, ale pozwólcie mi zrobić to po mojemu. Nie jestem waszym człowiekiem. Jestem bezpartyjny. Idę dla ludzi, a nie dla ugrupowania.

Oni się na to zgodzili, za co wielki szacunek. Zgodzili się, aby ktoś, kto im się nie zaprzedał, wystartował z ich list. Naprawdę politycy PO świetnie się zachowali. Poza tym w kampanii uzyskałem szerokie poparcie lewicy, ruchów miejskich, PSL i samorządowców.

Liczy pan na dobrą współpracę w Senacie? Mam na myśli także współpracę z PiS.

W PiS-ie jest trochę racjonalnych ludzi. Znam kilka osób, które są posłami Prawa i Sprawiedliwości. Może to, co powiem, będzie smutne, ale kiedy rozmawiam z nimi prywatnie, to brzmią całkiem inaczej, niż wtedy, kiedy wypowiadają się publicznie, a tak naprawdę recytują partyjny przekaz.

Można z nimi rozmawiać. Jeżeli nie będzie zakazu prezesa, to pewnie uda się pewne rzeczy osiągnąć. Oni też próbują robić coś dobrego. To nie są złe osoby. Są normalni, są zaangażowani. Szkoda tylko, że nie mają odwagi w niektórych sytuacjach się przeciwstawić. Jednak nie ma co obrażać się na rzeczywistość. Trzeba to zaakceptować i działać.

Dziś mówi się jednak o tym, że PiS może starać się przeciągnąć jakichś senatorów na swoją stronę, żeby układ sił w Senacie był dla nich korzystny.

Z pewnością. Nie jestem naiwną osobą. Naiwność zbyt wiele kosztuje. Na pewno będą próbowali to robić, pewnie wytypowali już osoby, na które będą chcieli wpływać. Ze mną jeszcze nikt nie rozmawiał.

Gdyby jednak próbowali?

To powiem tak: Zróbcie dobre rzeczy, to ja podniosę rękę, ale nigdy nie przyłączę się do was na zasadzie bezkrytyczności. Na mnie nie mogą liczyć, jako na swojego niewolnika. Na osobę, która będzie z nimi współpracować w dobrych rzeczach, tak.

Zapowiadał pan przed wyborami, że swoją dietę senatorską przekaże pan na wsparcie mniej zamożnej młodzieży. Dotrzyma pan obietnicy?

Jako senator nie planuję brać diety, bo nie będę zawodowym politykiem. Zresztą nigdy nie chciałem nim być. Tak samo zachowywałem się w sejmiku jako radny. Dietę sejmikową przekazałem na rzecz zdolnej młodzieży z publicznych szkół, która jest w ciężkiej sytuacji życiowej.

Jestem właścicielem prywatnych szkół, więc nie chciałem, aby ktokolwiek mnie podejrzewał o sponsorowanie moich uczniów. Ten program stypendialny funkcjonuje od roku. Do tej pory z pomocy skorzystało 12 osób.

Jest pan założycielem tej fundacji, która przyznaje stypendia?

Założyliśmy fundację PRE (przedsiębiorstwo, rozwój, edukacja) razem z żoną. Ona ma służyć także takiej ekonomicznej edukacji. W swoim portfolio mam placówki, które uczą od przedszkola do matury. Widzę, jak ogromne znaczenie ma edukacja. Nasze społeczeństwo przez lata zaniedbało edukację. To trzeba naprawić.

Mam na myśli zarówno relację nauczyciel – pracodawca, czyli państwo, jak i to, czego i jak uczymy w naszych szkołach. Edukacja i gospodarka, to są moje podstawowe koniki.

Będę namawiał kolegów z każdej opcji do konstruktywnych działań. Nie jestem zwolennikiem kłótni, jestem zwolennikiem współpracy. Stać nas na robienie dobrych rzeczy, niezależnie czy jesteśmy z prawej, czy z lewej strony.

Jestem optymistą, czasami może trochę niepoprawnym. Prestiżu i funkcji mi nie trzeba. Chcę zrealizować to, co jest ludziom potrzebne i w co osobiście wierzę.