Kocyk na pożegnanie. "Przecież to był ukochany Jaś, nie żadne martwe urodzenie”

Monika Przybysz
Marta Heleniak na neonatologii w szpitalu w Rudzie Śląskiej pracuje od sześciu lat. – To cudowne miejsce, pełne emocji przez 24 godziny na dobę – opowiada. Królują te dobre, najpiękniejsze, gdy dziecko przychodzi na świat, gdy jest zdrowe, a rodzice szczęśliwi. Czasem jednak na tym słodkim obrazku pojawia się rysa. Nie sposób się z tym zgodzić, ale można zrobić wiele, by ten ból choć odrobinę złagodzić.
Te malutkie ubranka pomagają rodzicom przejść pożegnanie ze zmarłym maluszkiem. Fot. Archiwum prywatne Marta Heleniak
– Gdy pierwsza przesyłka od wolontariuszek trafiła do Rudy Śląskiej, pomyślałam tylko o jednym: żeby to się nigdy nie przydało – wspomina Marta Heleniak.

– Niestety. Pamiętam, gdy pierwszego maluszka przygotowywałyśmy do pożegnania z rodzicami. Już bez rurek, kabelków, respiratora i mnóstwa leków. Bez śladów tej dramatycznej walki o życie, którą przegraliśmy. W kolorowej czapeczce i kocyku wyglądał jakby spał. Mama, gdy dostała go na ręce, płakała i dziękowała – dodaje położna.

Idea jest szczytna. Właściwie zupełnie obce osoby robią najczęściej z własnych środków: z zakupionej włóczki, materiałów, własnych sukien ślubnych maleńkie ubranka, kocyki, kokoniki. Wszystko bardzo malutkie. Są też drobne maskotki, rożki ze wstążeczkami.
Maleńkie kokoniki dla "okruszków" z wagą poniżej 500 g.Fot. Archiwum prywatne Marty Heleniak
Wszystko dla "okruszka"
Jako pierwsze trafiły do nas właśnie rożki, czapeczki i maleńkie kokoniki dla "okruszków" z wagą poniżej 500 g. Akcja nabrała rozpędu.


– Wolontariuszki poświęcają mnóstwo swojego czasu i pieniędzy by tworzyć mikroubranka kolorowe jak tęcza. Z dziecięcymi motywami np. misiami, motylkami, kwiatkami – pokazuje Marta Heleniak.

Dziś już wiadomo, jak wiele można zawdzięczać maleńkiej sukieneczce czy czapeczce. Tak niewielkiej, że dorosły człowiek założy ją najwyżej na jednego palca własnej ręki. Przecież to był ten ukochany Jaś, wyczekana Marysia czy Hania, a nie żadne "martwe urodzenie” - tłumaczą na neonatologii.

Położna z Rudy Śląskiej wspomina historię rodziców, gdzie żegnali kolejnego maluszka. Rozpacz, wielki ból i łzy. Byli bardzo poruszeni widząc swojego synka w maleńkich spodenkach, sweterku, czapeczce i bucikach.

– Zwierzyli się, że jego braciszka kilka lat wcześniej dostali zawiniętego w… ligninę. Bardzo ich to dotknęło – wyjaśnia Marta Heleniak.
Maleńkie ubranka szyją i dziergają wolontariuszki.Fot. Archiwum prywatne Marty Heleniak
Jak wesprzeć?
Czasem rodzice pytają rudzkie położne jak mogą pomóc, co mogą zrobić… Wtedy dostają kontakt i informację o tym, że mogą wesprzeć zakup kolorowej włóczki, materiałów i przyborów na pożegnanie. Tak mało, a jednocześnie tak bardzo wiele.