Ilu ludzi ma jeszcze zginąć na pasach? Posłowie, przestańcie się bać kierowców! [FELIETON]

Anna Dryjańska
Pisk opon przestraszył mnie tak bardzo, że długo dochodziłam do siebie. Zaskoczyło mnie to, mimo że i tak się na to przygotowywałam. Próbowałam przecież przekroczyć przejście dla pieszych w stolicy kraju w środku Europy.
Na tym przejściu dla pieszych w Szczecinie w 2013 roku kierowca przejechał 5-letnią Julię. Dziewczynka zmarła. Rodzina zamieściła ogłoszenie, by szukać świadków zdarzenia. fot. Łukasz Wądołowski / Agencja Gazeta
Przerażony był też mężczyzna, który zatrzymał samochód, by mnie przepuścić. Do dziś pamiętam jego wielkie oczy i przykryte dłonią usta, gdy usłyszał gwałtowne hamowanie auta jadącego za nim pasem obok. Dziwne, co się zauważa w takich momentach. A może właśnie normalne, skoro pieszy, jeśli chce przeżyć, musi mieć oczy dookoła głowy?

Życie uratowała mi zasada, że jeden kierowca, który się zatrzymuje, bezpiecznego przejścia nie czyni – nawet, a może zwłaszcza w centrum Warszawy. Przystanęłam na wysokości jego samochodu i wyjrzałam na drogę by upewnić się, czy jak postawię kolejny krok, nie zabije mnie inny kierowca. Zabiłby. Dzień jak co dzień.


Ta sytuacja szczególnie zapadła mi w pamięć, ale było ich znacznie więcej. Przejście dla pieszych to dla części kierowców tylko ozdoba jezdni. Nie chodzi o to, że chcą kogoś przejechać – po prostu o tym nie myślą. Jedni, podobnie jak w Europie, zatrzymują się widząc pieszego dochodzącego do zebry, inni nawet dociskają pedał gazu. Na kogo wypadnie, na tego bęc. Może na mnie. Może na kogoś z Was, którzy czytacie ten tekst. W niedzielę wypadło na ojca z dziecięcym wózkiem. Był człowiek – nie ma człowieka.

Gdy usłyszałam o tragicznym wypadku na Bielanach, trafił mnie szlag. Jeszcze kilka godzin wcześniej internauci hejtowali posłankę elektkę Klaudię Jachirę, która na pytanie “Gazety Stołecznej” odpowiedziała, że prędzej zajęłaby się bezpieczeństwem żywych pieszych niż pomnikiem prezydenta, który zmarł w katastrofie lotniczej. A gdy przychodzi informacja, że kierowca zabił młodego ojca na pasach, jest załamywanie rąk, że takie nieszczęście, co za straszny przypadek.

Tak, nieszczęście, ale żaden przypadek. Rezultat polityki kolejnych rządów, które boją się kierowców tak bardzo, że nie chcą ustanowić europejskich standardów dotyczących przejść dla pieszych. Tak, żeby to piesi nie musieli się bać i walczyć o przetrwanie.

Szlag mnie trafia, bo temu nieszczęściu i tysiącom podobnych tragedii dałoby się zapobiec. To nie jest fizyka kwantowa. Wiadomo co trzeba zrobić – jest pakiet rozwiązań sprawdzonych przez dekady na zachodzie Europy. Aktywistki i aktywiści miejscy apelują o ich wprowadzenie od lat. I co? I nic. Liczba ofiar rośnie.

Wkurza mnie to, że w debacie publicznej robi się z pieszego odpowiednik kobiety w krótkiej spódniczce, która sama zasłużyła sobie na gwałt (na marginesie: nie zasłużyła). Zgodnie z tą retoryką każdy pieszy to zapatrzone w smartfona zombie, które nagle wchodzi komuś pod koła w przypadkowym miejscu. Za to nawet wtedy, gdy wina kierowcy jest ewidentna, o wypadku mówi się tak, jakby spowodował go bezzałogowy pojazd. Z jednej strony obwinianie ofiar, z drugiej magiczne znikanie sprawców. Do białej gorączki doprowadza mnie mantra powtarzana po każdym tragicznym wypadku, że wystarczy rozsądek i kultura na drodze, a wszystko się ułoży. Nie ułoży. Przez 30 lat się nie ułożyło.

Jakoś za granicą polscy kierowcy potrafią jeździć bezpiecznie i nie wyprzedzać na pasach. W Polsce też się nauczą. Nowy Sejm ma szansę, by ograniczyć zabijanie ludzi na drogach. To rzecz, którą można się zająć ponad podziałami. Niech śmierć tego młodego mężczyzny i tysięcy przed nim nie pójdzie na marne.