Usłyszał "żart" Dudy i nie ma wątpliwości. "Nawet pani Agata nie uratuje tego wizerunku"

Aneta Olender
Ten żart zdecydowanie nie wyszedł prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Jego wystąpienie podczas gali 100-lecia Akademii Górniczo-Hutniczej przejdzie do historii jako żenujące właśnie przez jeden dowcip. – Do opowiadania dowcipów też trzeba mieć talent. Nie każdy powinien się za to zabierać – mówi w rozmowie z naTemat Wojciech Szalkiewicz, specjalista od marketingu politycznego i współautor książki "Humor i władza".
Prezydent Andrzej Duda nie po raz pierwszy postanowił opowiedzieć dowcip podczas publicznego wystąpienia. Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta

Jest ogólnoświatowa konferencja rektorów w południowej Afryce. Z Europy leci samolot pełen rektorów, niestety nastąpiła awaria i samolot gdzieś w okolicach Afryki Równikowej spadł do dżungli. Na szczęście większość pasażerów jakoś przeżyła, ale miejscowe plemię ogarnęło wszystkich rektorów. Niestety wszyscy rektorzy zostali zjedzeni poza jednym. Poza panem prof. Ryszardem Tadeusiewiczem, rektorem AGH. Dlaczego? Bo wódz plemienia był jego kolegą na elektrycznym, na AGH.

prezydent Andrzej Duda
żart wypowiedziany podczas wystąpienia w trakcie gali AGH
Rozbawił pana żart prezydenta?

Ten żart, to, mówiąc współczesnym językiem, był raczej taki trochę suchar, kawał z długą brodą. Do opowiadania dowcipów też trzeba mieć talent. Nie każdy powinien się za to zabierać, tym bardziej, jeśli tego nie potrafi. W innym przypadku nie zawsze to wychodzi.

Żart prezydenta był dosyć specyficzny. Dla studentów czy absolwentów AGH mógł być zrozumiały, czytelny, ale dla reszty raczej już nie, dlatego, jeśli mam mówić o uśmiechu po jego usłyszeniu, to był raczej taki umiarkowany.


Był rasistowski?

Nie. Satyra rządzi się swoimi prawami. Był to dowcip, co zresztą sam prezydent zapowiedział, mniej lub bardziej udany, ale drugiego dna bym się nie doszukiwał. Przypomnę jeszcze, że mieliśmy też kawał o polskich korzeniach Obamy: Dlaczego Obama ma polskie korzenie? Bo jego dziadek zjadł polskiego misjonarza...

To są dowcipy z obszaru tzw. czarnego humoru. Poruszającego jakąś tematykę tabu, coś kontrowersyjnego. W naszej mentalności żart prezydenta może być odczytywany jako rasistowski, ale na świecie funkcjonują takie żarty i nikt tego nie traktuje w ten sposób.

Akurat ten na AGH wyszedł słabo w kontekście jego sprzedaży i tematyki, ale pozostajemy w sferze dowcipu. Dowcip to dowcip.
Ale był żenujący.

Do opowiadania dowcipów trzeba mieć talent. Są ludzie, którzy są w stanie położyć najlepszy dowcip, a są i tacy, którzy są w stanie rewelacyjne sprzedać najgorszy. Trzeba mieć do tego kwalifikacje, umiejętności, ale w grę wchodzi jeszcze język ciała.

Generalnie politycy nie nadają się do opowiadania dowcipów, jako satyrycy są kiepscy. Chociaż sami są wdzięcznym tematem dowcipów. Zresztą satyra z polityką dosyć często się gryzą. Przykład Pietrzaka jest tutaj najbardziej znamienny. Odkąd zaangażował się w politykę, jego dowcipy nie są już śmieszne.

Skoro mówimy o mowie ciała, to wydawać by się mogło, że żart Andrzeja Dudy najbardziej rozbawił... Andrzeja Dudę.

Wydawało mu się, że będzie zabawny. Jest coś takiego jak syndrom zaraźliwości śmiechu. Jeżeli jedna osoba się śmieje, to zaczynają to robić też inne, dlatego w sitcomach mamy podłożony śmiech. Tutaj akurat nie dało się tego zrobić, dlatego prezydent jak gdyby sam podkreślał uśmiechem, że to ma być dowcip. Każdy ma poczucie humoru, ale każdy też ma inne.

Od dawna obserwuje pan polityków, którzy próbują być zabawni. Jak Andrzej Duda wypada w tej kategorii? Cały czas przecież próbuje być "luźny".

Próbuje być luźny. Chyba jako jeden z nielicznych polityków prawicy się uśmiecha. Ma uśmiech przyklejony do twarzy i widać, że jest pogodnym facetem. Robert Górski idealnie zdefiniował go w "Uchu prezesa" jako "Adriana”.

Jest sympatyczny, jest uśmiechnięty i dzięki temu dobrze się sprzedaje. Widać, że przeszedł trening z mowy ciała, składa ręce w koszyczek i stara się jakoś to generować, ale generalnie jest odbierany jako sympatyczny.

Oczywiście jest jeszcze kwestia proporcji. Nie zawsze trafia z tym swoim humorem we właściwe miejsce i we właściwy czas. Wynika to jednak z tego, że pełni funkcję prezydenta. Prezydent jest pod czujnym okiem obserwatorów. Musi mieć świadomość tego, że każde jego słowo będzie rozkładane na czynniki pierwsze. W związku z tym czasami lepiej nie opowiadać dowcipów niż zabrnąć w takie sytuacje. Nie jest to jednak łatwe do zdefiniowania.

Relacja telewizyjna też nie zawsze oddaje atmosferę. Ten dowcip był wyrwany z kontekstu. Może rozbawił część słuchaczy, ale w telewizji gubi się ten klimat i wychodzi to nie najlepiej.

Lubimy ludzi miłych, ciepłych. Politycy wiedzą, że powinni być uśmiechnięci, bo to przyciąga elektorat. Nie zawsze jest to uśmiech szczery, czasami jest przyklejony. Kampania się skończyła, ale przypominam, że wszyscy "chłopcy i dziewczęta z plakatów” byli uśmiechnięci.

Jednak prezydent przez te nieudolne próby żartowania sam staje się obiektem żartów.

Jest memiczny. Niestety na początku kadencji dał sobie, mówiąc po gombrowiczowsku, "przykleić gębę” i ona nie jest sympatyczna. Pokutuje ta łatka "Adriana” i "Długopisu”. Ona do niego przylgnęła i ciężko jest to zmienić. Efekt pierwszego wrażenia.

Polacy zobaczyli kogoś, kto nie zawsze jest fajny. Nawet pani Agata nie jest w stanie ratować tego wizerunku. Jest to błąd jego sztabowców i osób, które dbają o jego wizerunek. Dowcipy są dobre, jak są dobrze przygotowane i dobrze sprzedane.

Był taki prezydent USA Gerald Ford, który był bardzo ponury, w związku z tym jego speechwriterzy w treść wystąpień wpisywali mu żarty, ale w didaskaliach było napisane: to jest dowcip, uśmiechnij się, spójrz na salę. Można więc tym sterować.

Z drugiej strony mamy Reagana, który jak głoszą anegdoty, każde posiedzenie rządu rozpoczynał od 15 minut opowiadania najświeższych kawałów. Zresztą on zawdzięcza wygraną drugą turę wyborów właśnie dobrze sprzedanemu dowcipowi, który też jednak był przygotowany. Reagan był znanym aktorem komediowym, więc dobrze to odegrał.

W naszych realiach takim przełomowym żartem, czy zwrotem z tego obszaru, były słynne "dyplomatołki" Władysława Bartoszewskiego. Zgrabne i śmieszne określenie stanowiło przełom w kampanii w 2007 roku. Dowcip funkcjonuje na scenie politycznej, ale jest bardzo niebezpiecznym narzędziem marketingu politycznego. Trzeba umieć to dobrze rozegrać. Kawał nie zawsze jest potrzebny.

Skoro prezydent Duda nie ma umiejętności sprzedawania dowcipów, to po prostu nie powinien się na nie silić?

Trzeba się z tym bardzo ostrożnie obchodzić. Mając świadomość, że prezydentowi nie wszystko wypada. Co innego Andrzej Duda na spotkaniu prywatnym, a co innego Prezydent RP, który opowiada dowcip na oficjalnym spotkaniu z rektorami.

Dowcip, żeby był śmieszny, musi mieć swój kontekst sytuacyjny. Zawsze można jakiś wybrać w zależności od sytuacji. Amerykanie stosują zasadę, że taki żart powinien otwierać bądź zamykać wystąpienie. Wprowadza w dobry nastrój i wpływa na skupienie słuchaczy.

To, że Andrzej Duda jest pogodnym człowiekiem to widać. Nie ma co do tego wątpliwości. Czy powinien opowiadać kawały... No nie do końca. A jeżeli już, to powinny być one dobrze dobrane i przygotowane. Spontaniczność czasami jest wskazana, ale prezydent jest pod czujną obserwacją mediów, więc powinien być bardzo ostrożny.

Humor ma dwa wydania, jedno to rozumienie kawałów, a drugie to ich „generowanie”. Jeżeli potrafi się śmiać z dowcipów to bardzo dobrze, jeżeli nie umie ich opowiadać, to powinien to ograniczyć do minimum.