Teatralni weterani i serialowe gwiazdy razem na scenie. Ta sztuka może przekonać sceptyków do teatru

Katarzyna Michalik
Co się stanie, gdy na jednej scenie spotkają się weterani teatru i serialowe gwiazdy? Jak się okazuje, taki mariaż tworzy sztukę, która jest lekka i bawi, a jednocześnie nie przekracza niebezpiecznej granicy kiczu. "Piękna Lucynda" to spektakl, który daje widzowi rozrywkę, po którą przyszedł.
"Piękna Lucynda" to spektakl Teatru 6.piętro w Warszawie w reżyserii Eugeniusza Korina. Na zdjęciu: Joanna Liszowska i tytułowa Lucynda - Adriana Kalska Fot. materiały prasowe Teatru
Zacznijmy od początku...
To pastisz pierwszej napisanej po polsku komedii, czyli "Natrętów" Józefa Bielawskiego, powstałych w drugiej połowie XVII wieku. Sztuka po raz pierwszy odegrana została w listopadzie 1765 roku, a dzień jej premiery uznawany jest za początek polskiego Teatru Narodowego.

"Piękną Lucyndę" z kolei, stworzoną przez satyryka i poetę Mariana Hemara, po raz pierwszy można było zobaczyć ponad pół wieku temu w Londynie. W latach 90. jej reżyserią na scenie w Poznaniu zajął się Eugeniusz Korin, który dziś - 25 lat później - jest również odpowiedzialny za jej kształt w Teatrze 6. piętro.


Ale dość o historii, przejdźmy do meritum. Poznając opowieść o "Pięknej Lucyndzie" stajemy się świadkami rodzącej się między dwojgiem młodych ludzi miłości w Warszawie XIX wieku.

Droga do uczucia bywa oczywiście kręta i naszpikowana przeszkodami. W żadnym razie nie jest to jednak opowieść dramatyczna, wręcz przeciwnie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio w teatrze słyszałam, by widownia regularnie śmiała się w głos.

Balansowanie na granicy kiczu
Jako że spektaklm jest pastiszem sztuki XVIII wiecznej, właśnie do tych czasów nawiązuje cała scenografia. Mamy klasyczną budkę suflera, aksamitną czerwoną kurtynę i malowane panele, zmieniające się w zależności od sceny.
W roli trzech muz ogłądamy Magdalenę Zawadzką, Hannę Śleszyńską i Dorotę StalińskąFot. materiały prasowe Teatru
Miłośnicy mody na pewno nie zostaną tu obojętni wobec genialnych kostiumów autorstwa Beaty Harasimowicz. Pastelowe męskie fraki, spodnie typu culotte i koszule z żabotami z powodzeniem mogłyby znaleźć się w filmowej garderobie Wesa Andersona. Zdobne kobiece suknie we francuskim stylu to z kolei marzenie (prawie) każdej małej dziewczynki.

Nawet gdyby wyłączyć dźwięk i przez dwie godziny patrzeć na sam obrazek - trudno byłoby się znudzić. Wszystko jest tu przyjemne dla oka i obserwowanie detali sprawia już przyjemność.
Wszystko jest dopracowane w najmniejszych szczegółach. Za scenografię odpowiada Wojciech StefaniakFot. materiały prasowe Teatru
Na szczęście rezygnowanie z głosu w tym przypadku nie ma sensu, ponieważ na scenie obserwujemy ogromny popis kunsztu zarówno aktorskiego, jak i wokalnego. "Piękna Lucynda" jest bowiem komedią muzyczną, co dodatkową podnosi jej rozrywkową wartość.

Aktorzy w szczytowej formie
Głównymi postaciami sztuki są Lucynda i Adam postacie odgrywane przez Adrianę Kalską i Mikołaja Roznerskiego. Tak, tę samą parę, która gra w M jak Miłość i jest zaręczona w prawdziwym życiu. Przyznam, że mężczyzna do tej pory kojarzył mi się ze średnio ambitnymi rolami przystojniaków w komediach romantycznych, a dziewczynę znałam jedynie z portali plotkarskich.
Głos Mikołaja Roznerskiego może zaskoczyćFot. materiały prasowe Teatru
Nie miałam zatem zbyt wielkich oczekiwań, tymczasem okazało się, że Kalska śpiewa pięknie, jak księżniczka Disneya, a Roznerski ma do zaproponowania znacznie więcej niż to, co widzimy w mainstreamie.

Mam wrażenie, że dobór aktorów do ról był całościowo majstersztykiem. Joanna Liszowska idealnie pasuje do zabawnej ciotki, a Rafał Królikowski nieustająco rozśmieszał widzów, jako przyjaciel Adama. Zresztą nad talentem i umiejętnościami komediowymi takich osób, jak Dorota Stalińska, Magdalena Zawadzka czy Kazimierz Kaczor można by się rozwodzić godzinami.

Dla mnie jednak są trzy osoby, które zasługują na specjalną uwagę. Absolutną gwiazdą jest Hanna Śleszyńska, która - moim zdaniem - w formatach telewizyjnych bywa męcząca, jednak w teatrze bije na głowę wszystkich.
Hanna Śleszyńska urodziła się, by grać w teatrze. Tutaj jako WawrzonekFot. materiały prasowe Teatru
Niesamowity głos, komediowe umiejętności i zdolności do metamorfozy godne podziwu - aktorka gra w spektaklu dwie role! Jej postacie są zupełnie inne, ale obie równie mocno bawią publiczność. Co więcej, Śleszyńskiej to wszystko przychodzi z ogromną lekkością i świetnie się na to patrzy.

Jeśli chodzi o mężczyzn to Krzysztof Tyniec i Sylwester Maciejewski, odgrywający Złotych Młodzieńców w różowych strojach, tworzą na scenie wyjątkowy klimat. Mimo że nie pojawiają się na niej zbyt często, to jednak każde ich wyjście bawi. Już sama charakteryzacja mężczyzn robi dobrą robotę, a ich bogata mimika tylko podkreśla ich aktorski kunszt.
Krzysztof Tyniec i Sylwester Maciejewski potrafią rozbawić widzówFot. materiały prasowe Teatru
Czy warto?
"Piękna Lucynda" to, jak wspominałam wcześniej, rozrywka w czystej postaci. W tej sztuce nie chodzi o przeintelektualizowane roztrząsanie istotnych problemów czy rozbierania ludzkiej natury na czynniki pierwsze. Tutaj mamy się dobrze bawić, śmiać i wyjść naładowani pozytywną energią.

To spektakl zabawny i przyjemny, jednak w żadnym razie nie głupi. Balansujący na granicy kiczu, jednak nigdy jej nie przekraczający. Wydaje mi się, że to też dobra sztuka dla tych, którzy za teatrem nie przepadają, właśnie dlatego, że kojarzy im się z ciszą i śmiertelną powagą. No i szkolnymi wyjściami, podczas których głośniejsze kaszlnięcie spotykało się z morderczym niemal wzrokiem opiekuna.

Młodych i tych, którzy preferują telewizję, na pewno przekonają też znane nazwiska. Niewiele jest przecież okazji, aby oglądać serialowych ulubieńców na żywo. "Piękna Lucynda" ma szansę zaszczepić w wielu fascynację teatrem, a to - jak sądzę - ogromny plus.

"Piękną Lucyndę" można oglądać w Teatrze 6. piętro w Warszawie. Kolejne spektakle odbędą się 2 i 3 listopada, a także 7, 29, 30 i 31 grudnia 2019 roku.