Te fragmenty doprowadziły do cenzury książki Zychowicza. "Wołyń zdradzony" w cytatach

Katarzyna Zuchowicz
Komuś zależało, by książka Piotra Zychowicza 'Wołyń zdradzony, czyli jak dowództwo AK porzuciło Polaków na pastwę UPA" nie wygrała. Ale zamieszanie wokół decyzji o jej wycofaniu, a potem anulowaniu całego konkursu, przysporzyło jej tylko jeszcze większej reklamy. Co Zychowicz napisał w swojej książce? Oto kilka fragmentów, które mogły rozwścieczyć jej przeciwników.
"Wołyń zdradzony, czyli jak dowództwo AK porzuciło Polaków na pastwę UPA". O czym pisze Piotr Zychowicz? Fot. Piotr Zychowicz/Facebook
W obronie książki Piotra Zychowicza stanęli ludzie z prawiej i lewej strony politycznej, niezależnie od poglądów i oceny historycznych wydarzeń. Odzew na zablokowanie "Wołynia zdradzonego" był tak ogromny, że ostatecznie konkurs w ogóle unieważniono.

Cała historia pokazała wielki zryw w obronie wolności słowa, jakiego dawno w Polsce nie było. O czym pisze Piotr Zychowicz? Co mogło nie spodobać się cenzorom w strasznej zbrodni na Wołyniu i Galicji Wschodniej, gdzie według historyków nacjonaliści z Ukraińskiej Powstańczej Armii mogli zgładzić nawet około 100 tysięcy Polaków?


"Dlaczego nikt nie przybył na odsiecz?"
Już we wstępie Piotr Zychowicz uprzedza, że stawia niepoprawne politycznie i niewygodne pytania, które same cisną się na usta. Uprzedza, że książka może szokować. Bo AK tak wychwalana w Polsce, wiedząc o sytuacji na Wołyniu, była bierna na ludobójstwo Polaków.
Piotr Zychowicz

"Wszystko to zupełnie nie pasuje do narracji, którą karmi się każde polskie dziecko od najwcześniejszych lat szkolnych. Wychowuje się nas bowiem w całkowicie bezkrytycznym kulcie Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego. Najliczniejszej, najpotężniejszej i najlepiej zorganizowanej organizacji konspiracyjnej w całej okupowanej przez Niemców Europie".



Zychowicz opisuje, że ludobójstwa dokonały "kiepsko wyszkolone, kiepsko dowodzone i kiepsko uzbrojone leśne grupy", a narzędziami zbrodni widły, siekiery, cepy, kosy, noże, łomy, kije i maczugi. I tu pada lawina pytań o reakcję AK

"Gdzie było Polskie Państwo Podziemne w lipcu 1943 roku, gdy na Wołyniu ukraińscy nacjonaliści wyrzynali naszych rodaków? Skoro Armia Krajowa była tak potężna, to jak mogła dopuścić do tego ludobójstwa? Dlaczego pozwolono na to, aby luźne watahy uzbrojonych w cepy i siekiery oprawców przez wiele miesięcy całkowicie bezkarnie wycinały w pień polskie wioski? Dlaczego nikt nie przybył na odsiecz Wołyniowi? Gdzie byli ci wszyscy malowani chłopcy z AK o dziarskich, groźnie brzmiących pseudonimach?" – pyta

Zauważa, że gehenna Polaków rozgrywała się pod samym nosem Armii Krajowej, której oddziały operowały pod Lublinem. "Dlaczego wielka wojskowa organizacja dowodzona przez zawodowych oficerów, generałów, pułkowników i majorów, pompowana przez brytyjskiego sojusznika dolarami, sprzętem i bronią, w lipcu 1943 roku nie podjęła żadnych poważniejszych działań wymierzonych w morderców z UPA?" – pyta jeszcze.

"To hejt na AK"
Same pytania mogły wywołać wstrząs. "Rojenia Zychowicza są antypolską dywersją ideologiczną" – to jeden z internetowych komentarzy.

Piotr Gursztyn, dziennikarz i historyk mówił w portalu wPolityce.pl: "Książka Zychowicza jest jednym wielkim hejtem na Armię Krajową, przy jednoczesnym wychwalaniu okupacyjnych władz niemieckich na Wołyniu". "Temat wstydliwy"
W rozdziale pt. "Polska nas zawiodła", Zychowicz pisze, że bierność AK była szokiem dla Polaków na Wołyniu.

"Niestety Polska ich na pastwę losu porzuciła. Gorzej, porzuciła ich na pastwę banderowców. W najbardziej dramatycznym okresie w dziejach polskiej społeczności Wołynia zostawiła ją na lodzie. Jak ubogich krewnych, od których nieszczęścia z niesmakiem odwraca się oczy. Wołyniacy przyjęli to z bezbrzeżnym zdumieniem i niedowierzaniem, które z czasem przeszły w równie wielkie rozgoryczenie i żal".

Na potwierdzenie cytuje dokumenty, meldunki, np. list: "Na 13-go ma być największa rzeź, koniec Polaków na Ukrainie. Może Bóg nas nie opuści. Niemcy nas bronią i w nich mamy nadzieję. Dlaczego tam u was nic nie robią, dlaczego nie idziecie nam na pomoc?".

W książce czytamy, że w 1943 roku niemieckie władze zrobiły dla mordowanych Polaków więcej niż Polskie Państwo Podziemne. Zychowicz pisze, że dziś ta pomoc uznawana jest za temat wstydliwy, pomniejsza się jej skalę albo wręcz przemilcza.

"Nasi rodacy mogli bardziej liczyć na wroga i okupanta niż na własny rząd i własną armię. To szokujące, ale niestety prawdziwe. Gdyby polskie samoobrony nie dostały niemieckich karabinów i amunicji – UPA starłaby je z powierzchni ziemi. Gdyby w polskich wioskach i miasteczkach Niemcy nie utworzyli posterunków policji – ich mieszkańcy zostaliby wymordowani. Gdyby w wołyńskich miastach nie stacjonowały silne niemieckie garnizony – ich ulice spłynęłyby polską krwią."

Zychowicz pisze też o tym, że przez wiele dziesięcioleci rzeź na Wołyniu znajdowała się na marginesie pamięci historycznej Polaków i odpowiada dlaczego. Jeden z powodów brzmi: "Wołynia nie traktowano nawet jak Polski B. Traktowano go jak Polskę C: odległy, zapóźniony cywilizacyjnie, nikomu niepotrzebny kawałek Rzeczypospolitej".

"Nasi rodacy zgładzeni przez ukraińskich nacjonalistów byli traktowani jak ofiary drugiej kategorii. Upamiętnianie ich cierpień uznawano za coś w złym tonie. A samo używanie słowa 'ludobójstwo'."



W naTemat pisaliśmy już recenzję najnowszej książki Piotra Zychowicza. "Plama na honorze Armii Krajowej. Piotr Zychowicz rozlicza... Polaków za zbrodnie banderowców" – pisał Dawid Wojtowicz.