"Zniknęli mi obserwujący!". Śledztwo "Newsweeka" ws. trolli mocno miesza w social media
Paweł Kalisz
Po zapowiedzi opublikowania na łamach poniedziałkowego wydania tygodnika "Newsweek" listy internetowych trolli, w sieci zapanowało spore poruszenie. Komentatorzy polskiej sceny politycznej zauważają masowy odpływ fejkowych użytkowników obserwujących ich profile.
"Będę domagał się odszkodowania od 'Newsweeka'. Po zapowiedzi ujawnienia w poniedziałek listy trolli zniknęło mi ponad 30 obserwujących", "Właśnie sprawdzałam, mi 20, jeszcze 2 godziny temu byli", "Aż sprawdziłem, 36 na minusie" – to tylko niektóre z komentarzy, jakie można znaleźć na Twitterze po tym, jak "Newsweek" zapowiedział publikację listy trolli internetowych. Dziennikarskie śledztwo trwało pół roku, a zaczęło się od informacji o wejściu CBA do siedziby spółki Cat@Net, "agencji e-PR skupiającej specjalistów ds. kreowania wizerunków (...) – zwłaszcza w mediach społecznościowych". To, co przykuło uwagę dziennikarzy"Newsweeka" to fakt, że rewizja była powiązana z zatrzymaniem Bartłomieja Misiewicza pod zarzutem korupcji.Okazuje się, że firma jest farmą trolli. Zatrudnione osoby dzięki fałszywym kontom dezinformują i wprowadzają zamieszanie w sieci. Aby sprawdzić, co tak naprawdę dzieje się za drzwiami Cat@Net, do zespołu firmy, na okres próbny, dołączyła jedna ze współautorek tekstu. Jej zadaniem było wymyślenie sobie tożsamości i pisanie wpisów na bieżące tematy."Wśród trolli widać tez fale nagłych zgonów w rodzinach, zmuszających ich do zniknięcia z Twittera" – ironizują użytkownicy Twittera. Inni jednak zauważają, że artykuł, który w poniedziałek ukażę się na łamach tygodnika, opisuje tylko jedną farmę trolli. "Pora na inne" – apelują Polacy. Z tekstu "Newsweeka" można się dowiedzieć, że firma opisana w artykule może być jedynie podwykonawcą większego gracza. Ten trop prowadzi do... Bartłomieja Misiewicza. Tym większym graczem może być bowiem PR-owska firma związana ze środowiskiem "Gazety Polskiej" i Antoniego Macierewicza.