Mój pierwszy raz w Bieszczadach. Nie mogłem lepiej trafić z miejscem i... samochodem

Michał Mańkowski
Trzydzieści lat, dokładnie tyle zajęło mi dojechanie w Bieszczady. Od dawna chciałem, ale zawsze albo nie było czasu, albo coś wypadało. Odległość też nie zachęcała. W końcu padła decyzja: jedziemy na listopadowy, długi weekend. A jak w Bieszczady to przecież nie byle pierdzikółkiem. W redakcji mieliśmy akurat na testach Land Rovera Discovery Sport, co okazało się połączeniem idealnym.
Tak wygląda "most" dojazdowy do paru domów. Land Rover Discovery Sport zmieścił się tam niemal na styk. Fot. naTemat
Bieszczady na dobrą sprawę mają tylko jeden minus: lokalizację. A może nawet nie tyle lokalizację, co dojazd. Z Warszawy Google Maps pokazuje – jak dobrze pójdzie – czas dojazdu na poziomie 5:45 godz. Tyle teoria. Praktyka, czyli postoje plus korki, bardzo łatwo windują ten czas nawet do ponad 7 godzin. To sporo. Zwłaszcza, że drogą ekspresową jedzie się właściwie tylko na początku, a potem wpada na krajówki. Sporym szokiem było dla mnie zorientowanie się, że np. z takich Suwałk w Bieszczady jedzie się nawet 10-11 godzin. Sami popuśćcie wodze wyobraźni, gdzie można w takim czasie dojechać.
Na szczęście te ponad 400 kilometrów miałem okazję pokonać w wygodnych warunkach, bo siedząc za kierownicą nowiutkiego Land Rovera Discovery Sport. To zupełnie nowa odsłona, choć na pierwszy rzut oka wcale aż tak tego nie widać. Niemniej, wciąż mówimy o potężnym SUV-ie klasy premium, który terenowo nie tylko wygląda, ale i w praktyce sobie w terenie radzi.

"Disco" Sport to nieco mniejsza i bardziej ucywilizowana wersja swojego większego brata o nazwie Discovery. W swojej najnowszej wersji jego wygląd został odświeżony, zmieniono m.in. grill, reflektory czy zderzaki. Prezentuje się... zacnie i dostojnie. I szczerze cieszę się, że to za kierownicą auta o takich gabarytach i możliwościach mogłem jechać w te rejony. Wcale nie dlatego, że mniejszymi autami nie da się tam dojechać.
Po prostu tego typu auto na miejscu daje już względny spokój i gwarancję, że wjedziesz (prawie) wszędzie. A jak nie wjedziesz, to skutecznie się stamtąd wygrzebiesz. O ile oczywiście nie mówimy o hardkorowym terenie i offroadzie, na który lokalni mieszkańcy zabierają na przejażdżki swoimi bardzo surowymi i typowymi terenówkami.

No i przede wszystkim taki samochód w tym malowaniu idealnie wpasowuje się w tamtejszy klimat i charakter. To oczywiście wszystko kwestia gustu, ale trzeba mieć dużo złej woli, by stwierdzić, że ta dwójka do siebie nie pasuje.

Właśnie, charakter Bieszczad. Te dorobiły się już w Polsce takiej renomy, że od samego przebywania tam człowiek ma wrażenie, jakby odpoczywał. Przynajmniej ja tak miałem. W końcu, jak "rzucać korpo" to po to, żeby jechać w Bieszczady – jak to zwykło się mawiać w dużych miastach.
Znajomi śmieją się ze mnie ostatnio, że mam w sobie coś z "jesieniarza". Nie wiem, czy to prawda, wiem za to, że lubię ten bezdeszczowy jesienny klimat, który z lekkim chłodem idealnie komponuje się z surowością Bieszczad. Moim zdaniem to najlepszy moment, by tam pojechać. No i nie ma tłumów. Sam właściciel, u którego nocowaliśmy, stwierdził, że to jego ulubiona pora i najciekawszy okres, by poczuć tamtejszy klimat.
Fot. Maciej Stanik / naTemat
Odległość, choć raczej powinienem napisać czas dojazdu, sprawia, że wyjazd w Bieszczady na zwykły weekend nie jest najrozsądniejszą opcją. Lepiej zarezerwować przynajmniej jeden dzień więcej, przedłużając go o piątek lub poniedziałek. Wtedy nie będziecie mieli uczucia, że więcej czasu spędziliście w samochodzie niż na miejscu. Chociaż, jeśli jesteście spragnieni szybkiego resetu, a w planach macie akurat przesłuchanie kilkunastogodzinnego audiobooka, możecie pokusić się o akcję piątek-niedziela i ambitne zdobycie jednego (lub kilku) szczytów na tamtejszych szlakach. Ale Bieszczady nie są przecież po to, żeby gonić na wariata.
Land Rover Discovery Sport to potężny SUV, w który bez problemu załadujecie swoją całą rodzinę z bagażami. Ilość miejsca jest więcej niż wystarczająca. Co ważne, praktyczność idzie tutaj w parze z designem, bo auto nie wygląda ociężale i jest po prostu... ładne. Nie jest klockiem na czterech kółkach, choć prowadząc, głównie w zakrętach, czuć jego masę i rozmiar. Dużo lepiej idzie mu parcie do przodu niż łamanie się w zakręty. Niemniej, samo "kręcenie kółkiem" jest delikatnie i lekkie.

W środku jest "tak jakby luksusowo". To wnętrze, które wylądowało już np. w Range Roverze Velarze czy mniejszym Evoque'u.
Główne skrzypce gra tutaj kierownica, która jest jedną z najciekawszych obecnie dostępnych na rynku. Duża i potężna z dwoma nietypowymi czarnymi panelami po lewej i prawej stronie. To za ich pomocą sterujemy komputerem pokładowym i możemy tam sobie wszystko naprawdę dowolnie konfigurować. Na początku trzeba poświęcić jednak parę chwil, żeby zrozumieć, w jaki sposób wszystko działa. Nie jest to najbardziej intuicyjne rozwiązanie, z jakim miałem do czynienia.
Kierowca ma do dyspozycji kilka trybów jazdy. I są to faktycznie wymierne korzyści, a nie jedynie żonglowanie pomiędzy eko, comfort i sport. Tutaj możemy wybierać rodzaj nawierzchni (np. błoto, śnieg, kamienie), po której właśnie będziemy jechać i auto dostosuje właściwości i napęd odpowiednio do warunków.

Za kierownicą siedzi się wysoko. Może nie aż tak jak w przypadku Range Rovera Sport, który jest kolosem na czterech kołach, ale wyżej niż w przypadku innych a'la SUV-ów. Nierówności nie robią na was większego wrażenia, a przejazd przez "śpiącego policjanta" nie musi się wiązać ze zwolnieniem niemal do zera, żeby nie wybić sobie zębów. Auto jego zawieszenie i amortyzacja pozwalają po prostu na więcej.
Czy coś bym zmienił? Silnik. Testowany model miał pod maską wersję P200, czyli 200-konnego benzyniaka. Podczas bardzo rozsądnej jazdy w trasie spalił ok. 11l/100 km. To dużo za dużo, w mieście jest nieco gorzej. O terenie nie mówiąc. Dlatego dużo rozsądniejszym wyborem wydaje się być diesel D240 lub nawet D180. Nie będzie może dynamicznie, ale równie przyjemnie i... oszczędniej.
Ceny za Discovery Sport zaczynają się od ok. 170 tys. złotych, ale realnie z dodatkami itd. będzie to powyżej 200 tys. Od Was zależy jak bardzo. W zamian dostaniecie pełnoprawnego SUV-a, który nie tylko jak auto terenowe wygląda, ale także w terenie sobie poradzi. To marka premium, która jest dla koneserów. Jeśli chcesz się wyróżnić i zakomunikować coś innym, nie kupujesz kolejnego Mercedesa, BMW czy Audi, ale sięgasz właśnie po coś bardziej wyrafinowanego. I tak jest Land Rover Discovery Sport. Choć tak do końca nie wiem, co autorzy mieli na myśli, dając den dopisek "Sport".
A tytułowe Bieszczady? Zachwycają i sprawdza się powiedzenie, że przyjeżdża się tam tylko raz, a później już wraca. Domek pośrodku niczego, czyste powietrze i widoki, do których nie trzeba żadnych filtrów na Instagramie. Plan na leniwo-aktywny weekend? Tama w Solinie i "atak" szczytowy na kultową już Chatkę Puchatka. Jest kilka szlaków, którymi możecie tam dojść zależnie od swojej kondycji i umiejętności. Polecam. W sam raz na pierwszy raz.
Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl