30-krotność ZUS, czyli tak PiS chce karać za rozum i kwalifikacje. To łupienie Polaków

Eliza Michalik
publicystka
Pomysł łupienia bogatych, żeby rozdać biednym jest stary jak świat, ale nie byłby aż tak popularny, gdyby nie przynosił głosów. Jednak przynosi, dlatego PiS od początku kadencji prześciga się w pomysłach złupienia jednych grup podatników, żeby rozdać innym.
Zniesienie limitu 30-krotności składek ZUS to "łupienie Polaków" – pisze Eliza Michalik Fot. Dawid Żuchowicz / AG
Dlaczego używam słowa "złupienie”? Bo te pieniądze niemal nigdy nie idą na pożyteczne społecznie cele, a zawsze na realizację politycznych mrzonek, bezsensownych z gospodarczego i zdroworozsądkowego punktu widzenia, ale za to przynoszących głosy.

Najnowszym takim pomysłem PiS jest ukaranie za rozum i wysokie kwalifikacje ponad 300 tysięcy osób, które zarabiają od 8 tysięcy zł netto miesięcznie, a które od dwudziestu lat płaciły ZUS tylko do pewnego momentu, do osiągnięcia zarobków w wysokości 30-krotności przeciętnej krajowej pensji.

Cel tych limitów był jasny: zniechęcenie ludzi o najwyższych kwalifikacjach, specjalistów i ekspertów, przedstawicieli wolnych zawodów i pracowników wysokiego szczebla do wyjazdu za granicę, nie karanie ich za rozum, wykształcenie i specjalistyczne, poszukiwane na rynku umiejętności, a także zapobieżenie sytuacji, że państwo będzie musiało w przyszłości wypłacać im gigantyczne emerytury.


Teraz PiS gotów jest złupić te osoby, nie patrząc na przyzwoitość i interes gospodarczy, żeby zyskać około 5 (może do 7) mld złotych.

Jeśli do tego dorzucimy planowane podwyżki akcyzy na papierosy i alkohol, położenie ręki na funduszu pomocy niepełnosprawnym tak, żeby można było zeń wypłacić obiecaną 13-stą emeryturę, planowany podatek cyfrowy, wprowadzonych już (jak policzyli eksperci) około 40 nowych danin i opłat, przezornie nie nazywanych podatkami, a do tego wszystkiego dodamy zawrotną sumę 13,8 miliardów długów służby zdrowia (sumę powiększoną aż o 3 mld w ciągu ostatnich 4 lat) otrzymamy wynik stawiający włosy na głowie: nieodpowiedzialnych polityków, beztrosko dewastujących gospodarkę, zaufanie przedsiębiorców i pracowników do państwa, chaos prawny i podatkowy i traktowanie obywateli jak głupków, w stosunku do których można ciągle zmieniać zdanie (zniosę limity 30-krotności, nie zniosę, wprowadzę podatek cyfrowy, nie wprowadzę…).

Beztrosce polityków w sumie trudno się dziwić: za kryzys gospodarczy, wróć: za wielki kryzys gospodarczy, który z pewnością nadejdzie zapłacą przecież nie oni, tylko my, obywatele, z naszych coraz bardziej i coraz bardziej absurdalnie rosnących podatków. Politycy powiedzą, że tak jakoś wyszło i że to nie ich wina.

Ja wiem, że skrzyczy mnie zaraz "Krytyka Polityczna”, ale i tak to napiszę: pieniądze biorą się z pracy, a nie z łupienia bogatszych od siebie. Zresztą, nawet jakby brały się z łupienia, to zapewniam, że Polaków złupiono już wystarczająco. Pieniądze mogą się też wziąć z darowizny lub spadku, a są tacy, co uważają, że jak ich brakuje, to można dodrukować – tak czy owak ja osobiście za najgorsze z możliwych źródło bogactwa uważam zabieranie bliźnim, którym powiodło się lepiej niż mnie, karząc ich tym samym za rozum, zniechęcając do pomysłowości i pracy i sprawiając, że wszyscy zaczynamy równać w dół do takiej samej, wspólnej biedy.

To nie oznacza, że nie należy pomagać biednym – państwo powinno oczywiście prowadzić dobrą, rozumną politykę społeczną. Tylko nigdy nie za pieniądze złupione tym, którzy na to wszystko zarabiają. Bo to nie tylko jest niemoralne, to przede wszystkim podcinanie gałęzi, na której wszyscy siedzimy.