Polskiej szkole przydaliby się tacy nauczyciele. "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" trafiło do teatru

Katarzyna Michalik
FIlm Petera Weira "Stowarzyszenie umarłych poetów" to jeden z tych, do których chętnie wracam i na pewno nie jestem w tym osamotniona. Tym bardziej czekałam na to, by zobaczyć tę historię na deskach teatru i przekonać się czy okaże się równie inspirująca i wzruszająca. Czy było warto?
Stowarzyszenie Umarłych Poetów na deskach warszawskiego Och Teatru. Występuje m.in. Maciej Musiał Fot. materiały prasowe
"Stowarzyszenie Umarłych Poetów"
Z pewnością wiele osób mniej więcej kojarzy fabułę, ale po krótce przypomnę, że rzecz dzieje się w męskiej Akademi Weltona. To prestiżowa szkoła, do której dostanie się jest wielkim wyróżnieniem i jednocześnie gwarancją zyskania najlepszego wykształcenia.

Tutaj nie ma raczej miejsca na indywidualizm i młodzieńcze szaleństwa, ponieważ rządzą w niej cztery zasady: tradycja, honor, dyscyplina i doskonałość. Każde odstępstwo od, ustalonej przez władze Akademii, normy spotyka się zatem z niemal natychmiastową krytyką jej dyrektora.


Kiedy więc w szkole pojawia się profesor John Keating, nauczyciel stosujący nowatorskie techniki nauczania, z miejsca zdobywa serca uczniów, pokazując im wrażliwość, poezję i możliwość życia w zgodzie ze sobą.

O Kapitanie! Mój Kapitanie!
Decydując się na krok, jakim jest stworzenie spektaklu teatralnego, opartego na znanej już historii z jednej strony można odczytać jako pójście "na łatwiznę", a z drugiej wręcz przeciwnie - jako podjęcie dość trudnego mimo wszystko wyzwania i myślę, że w tym przypadku z tą sytuacją mamy do czynienia. Dlaczego?

Przede wszystkim nie da się uniknąć porównać z kultowym filmem z 1989 roku, który zdobył 4 nominacje do Oscara, opuścił galę ze statuetką za najlepszy scenariusz i przede wszystkim - zachwycił widzów na całym świecie. Choć odgrywający rolę Keatinga Robin Williams ostatecznie nie dostał nagrody Akademii, to nie da się odmówić jego roli lekkości i naturalności.
W rolę profesora Keatinga wciela się Wojciech MalajkatFot. materiały prasowe
W spektaklu w rolę kontrowersyjnego profesora wciela się Wojciech Malajkat, świetny polski aktor i aktualnie rektor Akademii Teatralnej w Warszawie. Wydawałoby się - wybór idealny. I rzeczywiście w większości scen nie da się nie dostrzec jego ogromnego kunsztu, jednak - moim zdaniem - pojawiały się też momenty dość groteskowe.

Rozumiem oczywiście, że teatr to nie film i rządzi się swoimi prawami, jednak przerysowanie i nadmierna egzaltacja trochę chwilami po prostu mnie raziły.

Młodzi aktorzy radzili sobie raz lepiej raz gorzej, ale jednak dawali radę, a ich młodzieńcza energia nadawała sztuce dynamiki i naturalności. Podobnie zresztą, jak krótkie choreograficzne przerywniki, do których z początku nie byłam przekonana, jednak całościowo maja sens i zdają się być fajnym pomysłem, który dobrze sprawdza się w minimalistycznej scenografii.
W spektaklu nie zabrakło wstawek tanecznychFot. materiały prasowe
Momentami trudno było się zorientować, czy sztuka osadzona jest w tych samych czasach, co film - wskazywałyby na to choćby słowa i postawa dyrektora czy ojca jednego z uczniów - czy jednak bardziej współczesnych. Trochę się czepiam, bo tak naprawdę dla samego przekazu - bardzo uniwersalnego - nie ma to większego znaczenia.

Uniwersalna historia dla każdego
Mimo upływu 30 lat historia nie straciła na wartości. Jest tak samo ciekawa i potrzebna jak dawniej, a oglądająca ją młodzież może z niej wyciągnąć przydatną lekcję. Licealistów i gimnazjalistów na widowni było naprawdę sporo i mimo że spektakl trwał około dwóch godzin, nie zauważyłam, żeby ktoś wyciągnął telefon (czego często jestem świadkiem).

Wielu z nich na pewno przyciągnęła obecność na scenie Macieja Musiała, który rośnie na gwiazdę młodego pokolenia. Jeżeli takie posunięcia przyciągną młodzież do teatru to dlaczego nie?
Na widowni na pewno zasiadło wielu fanów młodego aktora, którego już niedługo zobaczymy w epizodycznej roli w "Wiedźminie"Fot. materiały prasowe
Jak wspomniałam historia jest uniwersalna i ciekawie się ją ogląda - spodoba się zarówno dzieciakom, jak i ich rodzicom czy współczesnym trzydziestolatkom. Opowieści o zbuntowanych, poszukujących siebie nastolatkach trafiają zresztą chyba do wszystkich, bo każdy z nas widzi w takich bohaterach choć cząstkę siebie.

Kolejne spektakle odbędą się: 14 stycznia 2020 w Łodzi oraz w styczniu, lutym i marcu 2020 w warszawskim Och Teatrze.