Chcesz obejrzeć jeden świąteczny film, niech to będzie "Klaus" Netflixa. Ta animacja cię zachwyci

Ola Gersz
Przed Bożym Narodzeniem desperacko szukamy świątecznych filmów. Nawet jeśli jesteśmy bożonarodzeniowymi maniakami i obejrzeliśmy już wszystkie, nie musimy się martwić – co roku powstają nowe. Teraz grudniową radość postanowił szerzyć również Netflix. I zrobił to w doskonałym stylu – film animowany "Klaus" bawi, wzrusza i rozgrzewa serca widzów w każdym wieku. A co najważniejsze nie robi tego w tandetnym i nieznośnie sentymentalnym stylu.
"Klaus" rozgrzeje twoje serce w sam raz na Boże Narodzenie Fot. materiały promocyjne / Netflix
Po serialach, filmach fabularnych i dokumentach Netflixa przyszedł czas na jego pierwszą oryginalną animację. A kiedy jest najlepszy czas na premierę filmu animowanego dla całej rodziny, jeśli nie przed Bożym Narodzeniem? "Klaus" zadebiutował na platformie kilka dni temu i zrobił to z wielką pompą – w ubiegły weekend ten świąteczny film każdy mógł obejrzeć za darmo. Bez konta na Netflixie.
Ta niecodzienna promocja się opłaciła, "Klaus" szybko chwycił widzów za serce. W internecie pojawiły się słowa zachwytu, a bożonarodzeniowy nastrój rozpoczął się na dobre. Nawet jeśli do Wigilii został jeszcze ponad miesiąc. Ale kto powiedział, że nie można cieszyć się tą niezwykłą atmosferą już wcześniej? A "Klaus" naprawdę pomaga ją poczuć.


Miasteczko jak z koszmaru i nietypowa przyjaźń
Ten angielskojęzyczny w oryginale film powstał w całości w Hiszpanii. Tworzyli go rysownicy z całego świata pod czujnym okiem Sergia Pablosa, twórcy filmu o Minionkach "Jak ukraść księżyc", który współpracował również przy takich hitach, jak: "Dzwonnik z Notre Dame", "Herkules", "Tarzan" czy "Rio". I co najważniejsze nie jest to animacja komputerowa, ale powrót do starych dobrych filmów rysunkowych. Chociaż nie do końca, bo przy "Klausie" połączono tę tradycyjną metodę z najnowszą technologią.
Fot. Kadr z filmu "Klaus" / Netflix
O czym jest "Klaus"? To fikcyjna geneza mitu Świętego Mikołaja. Główny bohater, Jesper, rozpieszczony chłopak z dobrego domu, który nie ma żadnych ambicji, uczy się w szkole dla listonoszy z marnym skutkiem. Jego ojciec, naczelnik poczty, chcąc dać mu nauczkę, wysyła go na jego pierwszą placówkę – wyspę Smeerensburg pod Kołem Podbiegunowym. To miejsce wprost koszmarne – zapyziałe i nieprzyjemne, którego mieszkańcy podzieleni na dwie frakcje od lat drą ze sobą koty.

Jesper chce zrobić wszystko, żeby wyrwać się z tego miejsca i wrócić do wygodnego miejskiego życia. Jednak żeby to zrobić, musi wysłać ze Smeerensburg kilka tysięcy listów. Jednak jak ma to zrobić, kiedy mieszkańcy nie chcą do nikogo pisać? Pewnego dnia Jesper poznaje jednak mieszkającego w lesie samotnika i drwala Klausa, który tworzy piękne drewniane zabawki. Kiedy dowiadują się o nich dzieci, każdy chłopiec i dziewczynka chcą otrzymać prezent. Ale najpierw muszą napisać list...

Zło dobrem zwyciężaj
Nietrudno się domyślić, jak skończy się "Klaus". To w końcu świąteczna opowieść, a w tych przyjaźń, miłość, radość i pomoc innym są na pierwszym miejscu.
Fot. Kadr z filmu "Klaus" / Netflix
Nie inaczej jest tutaj – Klaus i Jesper się zaprzyjaźniają, drwal otwiera się na ludzi, listonosz przestaje być egoistą, a miejscowa nauczycielka Alva, która z braku dzieci chętnych do nauki, patroszy ryby, przypomina sobie, jak bardzo kocha uczyć. Nie mówiąc już o miasteczku, które pod wpływem niezwykłej współpracy Klausa i Jespera, zaczyna znowu żyć. Chociaż nie wszystkim się to podoba.

Mimo że ta historia brzmi sentymentalnie i ckliwie, w ogóle tak nie jest. Początkowo "Klaus" jest wręcz surowy i odstraszający, a sceneria Smeerensburga przypomina filmy Tima Burtona, które ogląda się w Halloween. Wszystko jest okraszone czarnym humorem, a postaci są monstrualnie zniekształcone i wyolbrzymione. Co więcej żaden bohater nie budzi naszej sympatii.

To sprytny filmowy zabieg, który sprawia, że świąteczne przesłanie tego filmu wybrzmiewa potem z olbrzymią mocą. Kiedy mieszkańcy zaczynają ze sobą rozmawiać i podają sobie na zgodę pomocną dłoń, nie tylko wyspa ożywa, ale i cała animacja. Kolory robią się cieplejsze, kreska łagodniejsza, a bohaterowie przyjemniejsi. A to wszystko pod wpływem jednego małego, miłego gestu, który – czego uczą się bohaterowie i widzowie – może wywołać całą lawinę dobra.
Fot. Kadr z filmu "Klaus" / Netflix
Nie tylko Disney
Nie sposób również nie wspomnieć o dubbingu. W oryginalnej wersji głosów bohaterom użyczyli m.in. laureat Oscara J. K. Simmons, Jason Schwartzman i Rashida Jones. Jednak warto obejrzeć tę animację w polskiej wersji językowej, która naprawdę nie zawodzi. A wręcz przeciwnie – zachwyca. W roli Jespera usłyszmy więc Józefa Pawłowskiego, Klausa – Wiktora Zborowskiego, a Alvy – Annę Dereszowską.

W tej pierwszej animacji Netflixa cieszy również coś innego. Nie jest to film Disneya czy Pixara. Nie da się bowiem ukryć, że to dwie wytwórnie mają w ostatnich latach monopol na odnoszące sukces animacje. To praktycznie tylko one dostają Oscary i rozbijają box office. Dlatego cieszy fakt, że swoje pięć minut i dostęp do szerokiej publiczności ma film, który z Disneyem czy Pixarem nie jest nawet powiązany.

Podsumowując, jeśli chcecie piękny familijny film świąteczny bez zbytniego nadęcia i sentymentalnej tandety, ale z oryginalnym humorem i sporą dawką życiowej mądrości, włączcie "Klausa". Nawet więcej niż raz.