"Trudność fotografii wysokogórskiej to być w górach i nie zginąć". Polski himalaizm na zdjęciach
Wchodząc na wystawę przenosimy się do roku 1974, kiedy to Mirek Wiśniewski dołączył do narodowej wyprawy na Lhotse (ośmiotysięcznik w Himalajach, czwarty co do wysokości szczyt na świecie) jako fotograf i kierowca. Zgromadzenie odpowiedniego ekwipunku w tamtych czasach nie należało do najprostszych, ale przy pomocy innych krajów cel został osiągnięty.
Ekipa podróżowała jelczem, a kilka zdjęć z tej podróży możemy zobaczyć na wystawie. Fotografie Wiśniewskiego pozwalają zresztą zobaczyć cały proces tego typu wyprawy - od prozaicznego dotarcia do upragnionego miejsca, przez poszczególne etapy wspinaczki, aż po wysokogórską aurę.Kiedy zaczynałyśmy pracę nad archiwum Mirka spodziewałyśmy się zastać tam to, co było nam znane z jego własnej narracji na swój temat. Mirek zawsze opowiadał o sobie jako o fotografie - pejzażyście, koloryście. Historię wyprawy na Lhotse '74 i na Antarktydę '75 znałyśmy tylko z licznych opowieści oraz kilku monumentalnych, pejzażowych kadrów, które Mirek wybrał i które nieustannie pokazywał
"Największa trudność fotografii wysokogórskiej polega na tym, żeby się znaleźć w górach – umieć tam być i nie zginąć. Do tego potrzebna jest przyjaźń, zaufanie i pewność, że obok jest ktoś, kto o tobie myśli".
Choć ostatecznie wyprawa w 1974 roku nie zakończyła się zdobyciem szczytu to i tak została uznana za sukces, co pozwoliło polskim himalaistom na snucie kolejnych planów. [photo position="inside"]812625[/photoPejzażysta o duszy reportera
Jak to się stało, że zdjęcia dopiero teraz zostały wystawione, a wcześniej spoczywały w archiwach? Okazuje się, że początkowo wystawa miała mieć zupełnie inny wydźwięk i obejmować głównie fotografię pejzażową, gdzie Himalaje i Antarktyda będą tylko niewielką częścią opowieści o twórczości fotograficznej artysty.
– Ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu w pudłach znalazłyśmy ogrom zdjęć z Himalajów i Antarktydy, o których istnieniu nie miałyśmy pojęcia, a sposób fotografowania znacznie odbiegał od tego, co znałyśmy wcześniej. To zdjęcia o niesamowitym zacięciu reporterskim, gdzie ważna jest historia i człowiek, opowiadanie niemal z filmową precyzją - gdzie kadr opisuje historię od ogółu do szczegółu - wtedy zobaczyłyśmy w Mirku reportera, dokumentalistę – opowiada Sandra Włodarczyk, jedna z kuratorek wystawy.
– Być może dlatego Mirek o nich "zapomniał", a kiedy my zaczęłyśmy pracować w archiwum mógł "odkryć siebie na nowo" – podsumowuje kuratorka
Sentymentalne fotografie tworzą historięMirek nigdy nie był himalaistą - nie miał umiejętności, aby uczestniczyć w atakach szczytowych - podczas podróży na Lhotse w 1974 roku przebywał głównie w bazie oraz kilka razy zdarzyło mu się wyjść maksymalnie na wysokość drugiego obozu - to dlatego oglądając jego fotografie widzimy życie w bazie, trwanie, przyjaźń, oczekiwanie na krótki czas okna pogodowego, w którym można przeprowadzić atak szczytowy. Podobnie jest w przypadku wyprawy na Antarktydę - zdjęcia Mirka opowiadają historię podróży na lodowy kontynent: możemy zobaczyć chrzest morski, zabawę w basenie na pokładzie statku Dalmor, życie na statku czy budowę stacji.
I tak trzy lata później zespół, wraz z Mirkiem Wiśniewskim, wyruszył w kolejną wyprawę, tym razem badawczą. Kończy się ona założeniem na Antarktydzie pierwszej polskiej stacji badawczej, która zresztą działa po dziś dzień. Na wystawie możemy obserwować podróż statkiem, a także proces powstawania stacji.
Tutaj niezwykle ciekawe okazują się opowieści fotografa, które zostały nagrane, a odwiedzający mogą je usłyszeć nakładając zamieszczone na ścianach słuchawki. Zabawna okazuje się szczególnie ta dotycząca wścibskich i inteligentnych pingwinów, które pracą Polaków były zainteresowane. Nie zdradzę całości, bo warto to usłyszeć na własne uszy.
Jak tłumaczy mi Sandra, istotne jest również to, że fotografia wysokogórska powstaje w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych, gdzie zdjęcie rękawiczek i obsługa aparatu wiążą się z dużym wyzwaniem, a Mirek fotografował aparatem wielkoformatowym marki hasselblad, który swoje ważył.Zdjęć mogła powstać ograniczona liczba, a materiał fotograficzny był bardzo drogi jak na warunki polskiej wyprawy na Lhotse. Przed wyruszeniem na wyprawę została podpisana umowa z Kodakiem, który zapewnił materiał fotograficzny. Każda rolka była przekazywana szerpie, który znosił materiał z bazy pod Lhotse do Namcze Bazar, skąd były wysyłane do Elizabeth Hawley (dziennikarki, korespondentki Reutersa), która wysyłała rolki do Londynu. Dopiero tam zdjęcia były opracowywanie i wywoływane. Stamtąd trafiały do Warszawy. Mirek, mógł zobaczyć efekty swojej pracy dopiero po powrocie do kraju w 1975 roku
– Ostre światło słoneczne i wszechobecny śnieg i lód, które je odbijają także nie ułatwiają sprawy. Także aklimatyzacja na dużych wysokościach, choroba wysokościowa, zmieniająca się bez ostrzenia pogoda nie ułatwiają pracy fotografowi – opowiada kuratorka. – Pokazujemy zdjęcie przedstawiające namioty bazy pod Lhotse nocą - aby mogło powstać Mirek musiał ustawić aparat na długi czas naświetlania (około 20 minut), następnie wchodził do każdego namiotu i zapalał wewnątrz latarkę, aby osiągnąć planowany efekt – opisuje.
Wystawę w Domu Spotkań z Historią odwiedzać można do 31 stycznia 2020 roku.
28 listopada o 18.00 w Domu Spotkań z Historią odbędzie się spotkanie z Mirkiem Wiśniewski i Piotrem Trybalskim, którzy będą rozmawiać o fotografii wysokogórskiej.